Choć organizacje muzułmańskie natychmiast potępiły morderstwo, faktem jest, że sprawcy dokonali zabójstwa w imię islamu. Na makabrycznym filmie nagranym przez przechodnia jeden z dwójki zabójców, trzymając w ręku zakrwawiony tasak i nóż, tłumaczy, że żołnierza najpierw potrącił samochodem, a następnie zadźgał w odwecie za działania militarne prowadzone przez Wielką Brytanię w Afganistanie i Iraku. Sprawca powołuje się przy tym na prawo islamu oparte rzekomo o zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Innej kobiecie, która próbowała udzielić pomocy ofierze wyjaśnił, że swoim czynem zamierza doprowadzić w Londynie do „wybuchu wojny”.

Nagranie przewinęło się przez wszystkie brytyjskie media, a skrajnie prawicowe organizacje takie jak Angielska Liga Obrony (English Defence League, EDL) już odnotowały znaczny wzrost popularności. W ciągu kilkudziesięciu godzin liczba osób lubiących profil organizacji na Facebooku wzrosła czterokrotnie do blisko 100 tysięcy. Jak na razie poparcie internetowe nie przełożyło się na poparcie w świecie rzeczywistym – w zorganizowanej naprędce manifestacji na miejscu zbrodni, zakończonej przepychankami z policją, wzięło udział zaledwie 100 osób. Kolejna próba sił już w poniedziałek, kiedy to przed siedzibą premiera Liga zwołuje wiec poparcia dla brytyjskich żołnierzy.

Na środowych wydarzeniach kapitał polityczny próbują zbić także inne radykalne ugrupowania, jak Brytyjska Partia Narodowa (British National Party, BNP). BNP, która jeszcze w 2009 roku zdobyła dwa miejsca w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a dziś jest w rozsypce. Liderzy ugrupowania liczą, że oburzenie wywołane morderstwem pozwoli im odzyskać utracone poparcie. Zupełnie inaczej zareagowała Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UK Independence Party, UKIP) – retorycznie i programowo znacznie łagodniejsza niż BNP, ale również nawołującą do ograniczenia imigracji. Jej lider, Nigel Farage, po ataku złożył kondolencje rodzinie ofiary, wyraził nadzieję, że był to „izolowany przypadek” i wezwał do zachowania spokoju.

Podobnie zachowały się brytyjskie władze. Premier David Cameron potępiając atak nazwał go „zdradą zasad islamu i społeczności muzułmańskich” i stanowczo oświadczył, że za zbrodnię odpowiedzialność ponoszą „tylko i wyłącznie” zaangażowane w nią osoby. Niemal identyczne oświadczenie wystosował – również należący do Partii Konserwatywnej – burmistrz Londynu, Borys Johnson. Johnson prosił, by morderstwa nie traktować jako zbrodni motywowanej religijnie, a winą za atak nie obarczać islamu, lecz wyłącznie „chore umysły ludzi”, którzy go dokonali.

Mimo tych apeli zabójstwo w londyńskiej dzielnicy Woolwich z pewnością zaostrzy i tak napięte relacje etniczne na Wyspach. W comiesięcznych sondażach prowadzonych na zlecenie tygodnika „The Economist”, w których respondentów pyta się o najważniejsze problemy kraju, „imigrację” wskazuje coraz więcej ankietowanych. Obecnie ta kwestia jest na trzecim miejscu, ale niewiele ustępuje „gospodarce” i „bezrobociu”.

Jak ważny to problem potwierdza także ogromna popularność UKIP, opierającej swój program na dwóch filarach – krytyce Unii Europejskiej i żądaniu ograniczenia imigracji. Zaledwie kilka tygodni temu to ugrupowanie uzyskało w wyborach do władz lokalnych 23 procent głosów, stając się tym samym – przynajmniej nominalnie – trzecią siłą polityczną kraju. Popularność partii Nigela Farage’a wystawia na próbę spójność Partii Konserwatywnej i osłabia pozycję premiera Camerona. Przez swoich bardziej radykalnych kolegów premier uznawany jest za zbyt „miękkiego” w obu wspomnianych kwestiach. Jeśli, chcąc zapobiec wzrostowi nastrojów muzułmańskich i niepokojom społecznym, Cameron odmówi podjęcia zdecydowanych działań – a na to się zanosi – pomruki niezadowolenia z tylnych ław Partii Konserwatywnej staną się jeszcze głośniejsze.

Tak oto premier wywodzący się ugrupowania niosącego antyimigracyjne hasła na sztandarach z powodu wzrostu nastrojów antyimigracyjnych znalazł się w… poważnym kłopocie. Jeśli na wydarzenia z Woolwich nie zareaguje dość zdecydowanie spotka się z rosnącą opozycją wewnątrz własnej partii i straci poparcie na rzecz organizacji bardziej radykalnych. Jeśli zareaguje zbyt ostro i doprowadzi do niepokojów społecznych czy nagonki na muzułmanów, karę wymierzą mu partie z lewej strony.

Co ciekawe, wszystko to dzieje się w czasie, kiedy imigracja do Wielkiej Brytanii nieustannie spada. Dane z września 2012 pokazują, że liczba cudzoziemców przybywających na Wyspy na dłużej niż 12 miesięcy wyniosła 500 tysięcy. Imigracja netto, czyli uwzględniająca tych, którzy w tym samym czasie opuścili kraj, to 153 tysiące – o 89 tysięcy mniej niż rok wcześniej! Konserwatyści obejmując władzę zapowiadali, że do roku 2015 wskaźnik ten spadnie poniżej 100 tysięcy. Prawdopodobnie uda im się zrealizować swoją obietnicę.

Problem w tym, że spadająca liczba obcokrajowców wynika przede wszystkim ze spadającej liczby studentów zagranicznych wybierających studia na brytyjskich uczelniach.  Jeśli ta tendencja się utrzyma, już wkrótce wiele uniwersytetów na Wyspach może mieć poważne kłopoty finansowe.

Może więc Cameron powinien szybko zmienić temat i mówić o kwestiach dla Brytyjczyków najważniejszych, czyli „gospodarce” i „bezrobociu”? Nic z tego. Krytyczny raport o stanie brytyjskiej gospodarki opublikowany właśnie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy dowodzi, że rząd torysów także na tym polu nie ma się czym pochwalić…