Słówko przywędrowało z daleka, bo aż z Argentyny, gdzie w od połowy lat 90. obrońcy praw człowieka wyrażali w ten sposób sprzeciw wobec bezkarności zbrodniarzy z czasów dyktatury ułaskawionych przez prezydenta Carlosa Menema.
W samej Hiszpanii escrache weszło do powszechnego użycia dopiero w marcu tego roku przy okazji pokojowych protestów Platformy Poszkodowanych przez Kredyty Hipoteczne przeciwko nadużyciom i wyzyskowi ze strony banków. Szybko jednak określenie to zyskało wydźwięk negatywny. Prawicowe media demonizowały protestujących, a politycy robili z siebie biedne ofiary nękane przez wredny proletariat (i prekariat). Pomimo to sądy orzekły, że escrache nie stanowi nękania, ale formę wolności słowa gwarantowaną przez prawo do zgromadzeń publicznych. Słowo stało się na tyle popularne, że sami protestujący kokieteryjnie zaczęli go używać.
I tak 16 maja pod siedzibą Partii Ludowej w Madrycie (i wielu innych hiszpańskich miastach, w tym Barcelonie, Walencji, Oviedo czy Sewilli) a następnie przed domem samego ministra sprawiedliwości Alberto Ruiz Gallardona miało miejsce escrache feminista. Wredne feministki (i feminiści) skrzyknęli się przez media społecznościowe i przyszli protestować przeciwko zapowiadanej przez Gallardona i wspieranej przez episkopat hiszpański nowelizacji prawa aborcyjnego. Nowelizacji polegającej nie tylko na cofnięciu się do stanu sprzed 2010 r. ale wręcz sprzed 1985 r., czyli czasów dyktatury frankistowskiej. Jest się czego bać. Otóż projekt ministra nie tylko likwiduje prawo do wolnej i refundowanej aborcji wprowadzone w 2010 r. (przykładowo w 2011 r. legalnej aborcji poddało się ponad 118 tysięcy kobiet), ale zakazuje dokonywania aborcji w razie stwierdzenia choroby płodu, eliminuje wymóg zgody rodziców na przeprowadzenie zabiegu u nieletnich dziewczyn, usuwa z tekstu ustawy cały rozdział dotyczący zapobieganiu niechcianym ciążom i edukacji seksualnej, oraz, last but not least, przywraca penalizację aborcji za wyjątkiem trzech sytuacji, czyli depenalizuje ją częściowo, podobnie jak w Polsce.
Co ciekawe, chociaż w samym Madrycie escrache feminista zgromadziło ponad 300 uczestników i w wyniku starć z policją dwóch manifestantów zostało zatrzymanych, publiczne media jakoś nie wspomniały o tym wydarzeniu. Escrache feminista można uznać za wyraz lansowanego przez dużą część środowisk kobiecych „obywatelskiego nieposłuszeństwa feministycznego” przeciw „mizoginii politycznej” i „fundamentalizmowi patriarchalnemu” promowanemu przez Watykan i prawą stronę hiszpańskiej sceny politycznej. I choć określenie te grzeszą pompatycznością, wydaje się, że obawy i mobilizacja środowisk feministycznych jest jak najbardziej uzasadniona.
Jeden z plakatów protestacyjnych przygotowany przez uczestników manifestacji przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego w Hiszpanii
Prawicowy rząd w osobie ministra Gallardona nie tylko ostrzy pazury na wywalczone zaledwie 4 lata wcześniej prawo do wolnej i refundowanej aborcji. Na celowniku znalazło się też postępowe prawo i system przeciwdziałania przemocy ze względu płeć. Zapowiadana reforma kodeksu karnego, oprócz całego szeregu innych zmian (zwiększenia represyjności, kryminalizacji imigracji, zgromadzeń i protestów publicznych etc.) w dużym stopniu osłabi prawną ochronę kobiet przed przemocą i zniweczy wiele z tego, co zostało osiągnięte w 2004 r. wraz uchwaleniem – jednej z najbardziej postępowych w Europie – „Ustawy przeciw przemocy ze względu na płeć”. Nie tylko dekryminalizuje groźby wobec kobiet (mają stanowić odtąd wykroczenie), usuwa „przemoc wobec kobiet w obecności dzieci” jako okoliczność obciążającą i depenalizuje niektóre czyny, które często mają miejsce przy zjawisku przemocy (wprowadza grzywnę na miejsce kary pozbawienia wolności), ale przede wszystkim w ogóle eliminuje z języka prawnego termin „przemoc ze względu na płeć” (violencia de genero). Jak widać słowo gender stoi kością w gardle nie tylko polskiej prawicy.
Inmaculada Montalban, sędzia i rzeczniczka Rady Generalnej Sądownictwa, a zarazem przewodnicząca Obserwatorium przeciw Przemocy ze Względu na Płeć i Przemocy Domowej, stwierdziła, że mamy do czynienia z demontażem całej linii politycznej wobec zwalczania przemocy ze względu na płeć, która została ustalona kilka lat wcześniej przy aprobacie wszystkich partii politycznych. A wszystko to dzieje się w ostatnich dniach, kiedy media informują czterech kobietach zamordowanych w Hiszpanii przez swych partnerów w ciągu zaledwie 48 godzin!
Hiszpanki mają o co walczyć. Bo jak nie zjadać zębów i nie zdzierać paznokci o prawo do wolnej aborcji, jeśli w tym samym czasie na Salwadorze toczy się – relacjonowana przez hiszpańskie media – walka o prawo do życia młodej kobiety, 22-letniej Beatriz,. Kobieta jest w ciąży, która zagraża jej życiu, zaś płód jest dotknięty anancefalią, czyli bezmózgowiem i jeśli urodzi się żywy umrze wkrótce po porodzie. Jednak na Salwadorze aborcja jest zakazana w każdej okoliczności, a za jej przeprowadzenie lub poddanie się grozi do 50 lat więzienia. To kara jak za typ kwalifikowany zabójstwa, a aktualnie w salwadorskich więzieniach siedzi 19 kobiet skazanych za aborcję. Można powiedzieć, że prawo do życia jest na Salwadorze chronione aż do ekstremum. Kobieta zwróciła się do Sądu Najwyższego z prośbą o udzielenie zgody na przeprowadzenie aborcji, by zdecydował, czy prawo do życia matki jest mniej czy bardziej warte niż prawo do życia płodu, który i tak nie przeżyje. Jest już w 22 tygodniu ciąży, a Sąd wciąż duma, duma i duma…