Zalegalizowanie pobytu w USA nie będzie jednak tak proste, jak to wygląda na pierwszy rzut oka. Otrzymanie kategorii Registered Provisional Immigrant (RPI), która umożliwia legalny pobyt z możliwością późniejszego starania się o obywatelstwo, będzie zależało od spełnienia pewnych warunków, takich jak niekaralność czy znajomość języka angielskiego. Wynikająca z ustawy amnestia będzie też dotyczyła tylko tych, którzy przybyli do USA przed 31 grudnia 2011 roku. Zarazem, za sprawą nacisku republikanów, przepisy ustawy przewidują zwiększenie środków kontroli i bezpieczeństwa na granicy z Meksykiem. W tym celu ma zostać utworzony biometryczny system kontroli wszystkich turystów, a pracodawcy będą zobowiązani do weryfikacji statusu imigracyjnego swoich pracowników. Dzięki zgodzie na takie warunki demokraci mogli wpisać do ustawy możliwość legalnego zatrudniania w USA obcokrajowców w większej niż dotychczas liczbie z uwzględnieniem ich zawodowych kwalifikacji oraz potrzeb rynku. Jest to ze strony demokratów próba uelastycznienia imigracji zarobkowej z korzyścią dla gospodarki Stanów Zjednoczonych. Pula wiz dla wysoko wykwalifikowanych pracowników została bowiem w projekcie ustawy podniesiona z 65 tysięcy do 110 tysięcy rocznie.

Przy tak ważnej reformie należy oczekiwać, że w Kongresie i w społeczeństwie amerykańskim rozpocznie się znów ożywiona dyskusja o korzyściach i niebezpieczeństwach imigracji zarobkowej. Na razie w mediach wciąż powraca pytanie o to, ile reforma będzie kosztować. Szybko w tej sprawie zarysowały się dwa stanowiska. I tak np. Jim DeMint i Robert Rector z konserwatywnej Heritage Foundation podkreślają, że USA nie może prowadzić jednocześnie polityki otwartych granic i rozbudowanego państwa opiekuńczego. Z drugiej strony pojawiają się analizy takich instytucji jak Cato Institute wskazujące, że reforma w obecnym kształcie może przyczynić się do wzrostu produktu krajowego brutto, mimo oczywistych kosztów związanych z włączeniem imigrantów do systemu opieki medycznej czy zabezpieczeń socjalnych. Niektórzy ekonomiści tacy jak Raul Hinojosa-Ojeda, współpracujący z tym instytutem, szacują nawet, że przyczyniłaby się do ożywienia gospodarczego!

Mimo wszystko wprowadzenie reformy w obecnym kształcie nie będzie wcale takie proste. Chociaż w Senacie wytworzył się konsensus co do zasadności wprowadzanych zmian w prawie imigracyjnym, to zwłaszcza skrajne skrzydło republikanów uznaje, że reforma pomoże tylko demokratom w zdobywaniu głosów i zachęci więcej osób do nielegalnego przyjazdu do USA. Niedawny zamach w Bostonie, dokonany przez czeczeńskich uchodźców Dżohara i Tamarlana Carnajewów, dodatkowo potwierdził ich obawy. Badania Pew Research  Center, z kwietnia 2013 przed zamachem pokazywały, że 71 procent Amerykanów uznaje, iż imigranci powinni mieć możliwość legalizacji swojego pobytu o ile spełnią pewne warunki. Zbliżone wyniki z tego samego miesiąca uzyskał sondaż Gallupa. Zamachy w Bostonie mogły te proporcje jednak zmienić i storpedować reformę ustawy.

Dla ratowania sytuacji i niejako uprzedzając prawdopodobną reakcję społeczeństwa prezydent Obama apelował o nie łączenie tragedii w Bostonie z reformą imigracyjną.  W obronie ustawy stanęli też jej zwolennicy z obu partii. Chuck Schumer, demokratyczny senator z Nowego Jorku i, jak się o nim mówi, przywódca ‘bandy ośmiu’ powiedział w CNN, że najgorszym rozwiązaniem będzie utrzymanie obecnego status quo. Z kolei republikański senator John McCain apelował, by kontynuować reformę, ponieważ wzmocni ona bezpieczeństwo USA. Widać więc, że choć projekt ma jeszcze przed sobą długą drogę, to dla obu stron jest sprawą ważna by zakończył się on powodzeniem.

W całej sprawie pojawia się też, choć marginalnie, wątek ważny dla Polaków. Na 900 stronach dokumentu proponowanej reformy w części dotyczącej ruchu bezwizowego (Visa Waver Program) jest przepis dotyczący podwyższenia z 3 do 10 proc. limitu odmów wizowych, którego nie może przekroczyć dany kraj jeśli chce, by jego obywatele zostali objęci programem ruchu bezwizowego. Przyjęcie ustawy zniosłoby obowiązek wizowy dla Polaków i zrównałoby nas z większością krajów w UE, których obywatele mogą wjeżdżać do Stanów bezwizowo. Byłoby to na pewno znaczne udogodnienie dla obywateli polskich udających się do USA w celach turystycznych.

Obserwując obecną tendencję kryzysową na rynku amerykańskim, a także biorąc pod uwagę otwarcie rynków Unii Europejskiej dla pracowników z Polski nie przełoży się to raczej w najbliższej przyszłości na jakiś wzmożony odpływ Polaków do USA. Ameryka przestała być już wymarzonym rajem i ziemią nieograniczonych możliwości dla naszych rodaków. Zdecydowanie częściej wybieramy teraz Irlandię. Mimo wszystko fakt zniesienia wiz dla Polaków będzie mógł zostać wykorzystany przez obie strony do poprawienia wzajemnych relacji dyplomatycznych.

USA, choć deklaruje przyjaźń z Polską, to od lat postępuje pragmatycznie w swoich poczynaniach w polityce zagranicznej w stosunku do naszego kraju. Niech przykładem będzie niespełnienie obietnic offsetowych po zakupie myśliwców F-16 czy wycofanie się z budowy „tarczy” antyrakietowej. Polski rząd z kolei cały czas zabiega o kontakty polityczne ze Stanami i chce się pokazać jako lojalny sojusznik, licząc na określone profity – znów wystarczy wspomnieć o naszym nad wyraz gorliwym zaangażowaniu i wsparciu w wojnie w Afganistanie i Iraku przy naszych skromnych możliwościach w tym względzie. Teraz, jeśli wizy zostaną zniesione, Amerykanie będą mogli mówić, że wykonali ważny gest w naszym kierunku a my, że uzyskaliśmy to, o co od lat zabiegaliśmy. Nasz kraj ma więc szansę na ważny wizerunkowo-prestiżowy sukces, którym będzie mógł się pochwalić na arenie międzynarodowej. Zwiększyłoby to i tak skromne zasoby „soft power”, jakimi dysponujemy. Oczywiście jeśli tylko będziemy potrafili ten przypadkowy dar umiejętnie wykorzystać w rozmowach dyplomatycznych tak, by przyczynił się on do skuteczniejszej realizacji polskiej agendy w polityce zagranicznej.