Wierzę i mam pewność, że nadejdzie chwila w której polska seksualność porzuci scenariusze rodem z konserwatywnej narracji i stanie się źródłem radości, zamiast być wstydem i zmartwieniem. Jednak czasami moja wiara słabnie, wręcz się chwieje. W takich chwilach potrzebuję wykrzyczeć złość na otaczającą mnie rzeczywistość i zamiast pozytywnego przekazu pokazać światu cały mój sprzeciw. Ten tekst to jego wyraz – niezgoda na drugi koniec wspaniałego zjawiska, jakim jest seks. Ten drugi, mroczny koniec to antykoncepcja po polsku.
Gdzie w Polsce jest antykoncepcja?
Ciężko o radość z seksu i nieskrępowany rozwój w zakresie seksualności, jeśli jednostka jest poddana presji i obciążeniu. Ciężko nawet o normalność, skoro każdy stosunek jest związany z potencjalnym zagrożeniem, zamiast z przyjemnością, bliskością, rozkoszą. U podstaw polskiego myślenia o prokreacji leży przekonanie, że kobieca niechęć do zajścia w ciążę jest czymś wysoce niestosownym. Nie ma się co rozwodzić nad źródłami tego konstruktu kulturowo-religijnego. Warto natomiast włożyć nieco energii w to, żeby ten stan zmienić. Bo rzeczywistość Polek nie sprzyja ani rodzeniu dzieci, ani ich nierodzeniu, nie wspominając już o rozwoju, ekspresji i innych ekstrawaganckich wynalazkach rodem z innego świata. Konieczne jest zrozumienie, że kobiety nie chcą ciągle zachodzić w ciążę. Albo nie chcą w ogóle. Tymczasem wielu Polaków wciąż nie pojmuje, że prokreacja nie jest jedynym powodem, dla którego ludzie podejmują aktywność seksualną. Ten konstrukt, którego jesteśmy zakładnikami to przekonanie, że obrona przed zapłodnieniem jest czynem niegodnym kobiety i należy kobietę przed tym ustrzec. Oczywiście dla jej dobra.
Taka postawa rzutuje na działania czynników oficjalnych oraz na jednostkowe wybory lekarzy. W kraju o dużym rozwarstwieniu ekonomicznym jak Polska, refundowana lub dotowana antykoncepcja powinna być czymś tak oczywistym, jak wodociągi i transport miejski. Nie dlatego, że się kobietom w głowach poprzewracało, ale dlatego, żeby stworzyć warunki rozwojowe zarówno dla tych, które dzieci mieć chcą, jak i dla tych, które tego nie pragną. Bo wszystkie one współtworzą PKB i są pełnoprawnymi obywatelami. Nie zapytam retorycznie, dlaczego antykoncepcja ma być problemem tylko i wyłącznie kobiet, bo wiem, że w Polsce to już jest donkiszoteria.
Szklanka wody zamiast
W Polsce nie ma rozsądnego podejścia do antykoncepcji – podejście jest warunkowanie ideologiczne. Nie ma systemowego wspierania kobiet, żeby mogły planować rodzinę. Nawet nie wspominam o środkach wczesnoporonnych czy aborcji, mówię tylko o rzeczowej informacji w gabinetach, o finansowym aspekcie zakupu antykoncepcji, o dostępności tejże niezależnie od regionu, o wolości wyboru w jej stosowaniu.
Są dwie dostępne, skuteczne, odwracalne metody antykoncepcyjne dla kobiet. Jedna to antykoncepcyjna pigułka hormonalna, druga to wkładka wewnątrzmaciczna (tzw. IUD – Internal Uterus Device). Tylko one dają szanse na prawdziwą kontrolę urodzin i zapewniają kobiecie wystarczające poczucie bezpieczeństwa, żeby mogła realizować się seksualnie i prowadzić normalne życie – rodzinne, związkowe. Jedyny problem w tym, że obie te metody są „ideologicznie niesłuszne”.
Trzeba powiedzieć to głośno. Nie istnieje żaden, aprobowany przez środowiska konserwatywne, środek antykoncepcyjny. Chociażby dlatego, że owe środowiska generalnie nie aprobują kontroli urodzin. Politycy w Polsce nie zauważają problemu, zajęci sobą i unikaniem konfrontacji z twardą rzeczywistością. Zamiast nich, konfrontujemy się my, kobiety. Płacąc ciężkie pieniądze za poczucie bezpieczeństwa, albo żyjąc bez niego. W końcu od braku antykoncepcji się nie umiera. Wszyscy przecież wiedzą, że wywołanie antykoncepcyjnego wilka z lasu może okazać się dla partii politycznej gwoździem do trumny.
Ideologiczne podejście do antykoncepcji objawia się w wielu przypadkach – np. przez odmowę wypisania recepty na pigułki hormonalne, informowanie członków rodziny o tym, że młoda kobieta chce zabezpieczać się przed niechcianą ciążą (sic!) i wiele podobnych. Jako przykład omówię stosunek do wkładki domacicznej, bo jest z nią związane przekonanie, które budzi moją nieufność. Chodzi o wiarę, że założenie tzw. „nieródce” wkładki domacicznej może spowodować niepłodność. Źródłem niepłodności miałyby być infekcje (potencjalnie możliwe przy stosowaniu IUD). Polskie Towarzystwo Ginekologicznie nie rekomenduje ich stosowania u młodych kobiet przed pierwszą ciążą. Co ciekawe powołuje się przy tym między innymi na Amerykańskie Towarzystwo Ginekologiczne – a jak to jest w USA, streszczę za chwilę.
Ocena stanu zdrowia kobiety jest nierzadko przeprowadzana przez pryzmat przekonań ginekologa. Dla części lekarzy pigułka jest jeszcze do zaakceptowania, natomiast IUD jawi się jako narzędzie sił ciemności. Nierzadkie są przypadki w których kobieta zagrożona np. chorobą zakrzepową nie uzyska w gabinecie aplikacji wkładki wewnątrzmacicznej i jest pośrednio przymuszana do antykoncepcji hormonalnej, która stanowi zagrożenie dla jej zdrowia. Może przecież nie uprawiać seksu, skoro antykoncepcja jej szkodzi.
Dla ścisłości, nie jestem lekarzem i nie będę weryfikować tez przekazywanych przez lekarzy. Nie mnie oceniać co jest gorsze – zagrożenie zakrzepicą czy niepłodnością. Mogę tylko wyciągać cywilne wnioski. Jeden jest taki, że dobrze by było, gdyby Polki miały wybór, prawdziwy wybór. Drugi, że w całej niemalże Europie wkładki domaciczne są zakładane także młodym kobietom. Nie wiem dlaczego, ale tak jest.
Ekonomia, głupcze!
Paczka pigułek antykoncepcyjnych kosztuje około 40 złotych. Pomnóżcie sobie razy dwanaście i otrzymacie prawie 500 złotych rocznie. Założenie wkładki to wydatek ponad tysiąca złotych (800 IUD oraz wizyta w gabinecie). Wkładka jest ekonomicznie bardziej uzasadniona, bo nosi się ją do 8, nawet 10 lat, ale wejściowa cena jest zaporowa. Każde rozwiązanie ma swoje zalety i ma swoje wady. Jednak w tym tekście chodzi o coś innego – o pokazanie, że czynniki ekonomiczne i ideologiczne tak naprawdę uniemożliwiają wprowadzenie systemowego rozwiązania tematu planowania rodziny. Bo jeżeli tylko liberalne i zamożne kobiety mają dostęp do środków antykoncepcyjnych, to nie jest żaden system. Nie można antykoncepcji w XXI wieku opierać o coitus interruptus.
Jeżeli w Polsce nie zostaną załatwione podstawowe tematy – dotowana antykoncepcja, prawo do aborcji, do in vitro, edukacja seksualna, to nigdy nie wejdziemy w normalność. Niezależnie od tego, jak jednostkowo będziemy chcieli rozwijać swój seksualny potencjał, kochać się szczęśliwie, mieć udany seks, rozwijać się jako społeczeństwo, będziemy obijać się o ściany z pleksi – pozornie przezroczystych, bo niezauważanych kwestii, które nie przestają determinować naszego życia na bardzo podstawowym poziomie.
Antykoncepcja na świecie
Moje obawy związane z ideologicznym podejściem do pigułek i spirali rozwinęły się, gdy sprawdziłam ze znajomymi Europejkami (Niemki, Angielki, Francuzki, Hiszpanki) podejście do IUD oraz pigułek w ich krajach. Moje obawy zamieniły się w teorię spiskową, gdy poznałam brytyjską etnografkę pracującą w Limanowej nad swoim doktoratem. Doktorat obejmował badanie zwyczajów seksualnych i prokreacyjnych wśród Polek na Podhalu. Powody wyboru tego miejsca są dla nas nieco żenujące. Otóż etnografowie i antropolodzy z Zachodu twierdzą, że niektóre rejony Polski pozostały społecznie niezmienione od końca XIX stulecia. I pielgrzymują tutaj, żeby prowadzić badania nad społecznościami, hm… mało zmienionymi cywilizacyjnie. Doktorat H. Colleran nie został jeszcze opublikowany, ale z ponad 3 tysięcy ankiet wyłania się dość przerażający obraz. Przytoczę tylko jeden wniosek z badań – młode kobiety z Limanowej i okolic muszą podróżować do ginekologów w Krakowie, aby dostać receptę na pigułki antykoncepcyjne. Wszyscy ginekolodzy w okolicy są w jakiś sposób znajomi, przeważająca większość utrudnia dostęp do antykoncepcji. Ciężko mówić o dyskrecji i wsparciu medycznym, jeżeli ginekolog z pewnością poinformuje rodziców o próbie uzyskania recepty na pigułki. Zaradne kobiety pocztą pantoflową przekazują sobie wieści, jak załatwić temat. A te, które nie są zaradne – rodzą dzieci. I tyle o dostępności antykoncepcji. Limanowa jest w ścisłej czołówce dzietności w Polsce. Na jedną rodzinę przypada średnio około ośmiorga dzieci.
Tymczasem w USA ilość zakładanych IUD potroiła się od 2002 roku. Ocenia się, że odwracalną antykoncepcją tego typu jest objętych 10,4 procenta aktywnych seksualnie Amerykanek. Badania prowadzone przez dwie ostatnie dekady dowodzą, że większość zagrożeń związanych ze stosowaniem wkładek domacicznych należy włożyć między mity1. Więcej, badania opublikowane w ostatnim roku przez prestiżowy magazyn medyczny „Lancet”, dowodzą, że stosowanie spirali być może sprzyja obniżeniu ryzyka zapadania na niektóre nowotwory układu rodnego (badania w toku)2.
Liczne agendy międzynarodowe subsydiują stosowanie IUD w krajach rozwijających się (m.in. Indonezja, Egipt), ze względu na skuteczność, bezpieczeństwo i czas działania wkładki. Pigułki nie dają ani takiej skuteczności (wystarczy zapomnieć o jej zażyciu) oraz wymagają stałych nakładów finansowych. Dla państw rozwijających się jednym z najważniejszych czynników jest szansa obniżenia statystki śmiertelności poaborcyjnej. Odsetek jest tak wysoki, że nawet kraje islamskie (jak powyżej) skłaniają sie ku opcji stosowania kontroli urodzeń. Założenia polityki unijnej w tym zakresie mówią wyraźnie o maksymalnym wykorzystaniu odwracalnych metod antykoncepcji, a odpowiedzialność za wdrożenie tych zasad składają na rządy poszczególnych państw.
Ten tekst nie ma pointy. Jedyne do czego zmierzałam, to przypomnienie, że połowa obywateli tego kraju nie jest traktowana sprawiedliwie w zakresie realizowania konstytucyjnego prawa do wolności. Fatalne połączenie ekonomii, ideologii i politycznej ignorancji po raz kolejny umieszcza nas poza zbiorem krajów rozwijających się. Może, jak się postaramy, wcielą nas do Bible Belt.
Przypisy:
1Artykuł o możliwym, choć nie potwierdzonym prewencyjnym działaniu IUD w przypadku niektórych nowotworów: http://www.thelancet.com/journals/lanonc/article/PIIS1470-2045%2811%2970223-6/abstrakt
2 Badania grupy włoskich naukowców z 2006 roku, pokazujące, że o ile można mówić o zagrożeniu infekcjami w przypadku stosowania IUD, to ryzyko to oscyluje pomiędzy 0,2% a 0,5%: http://informahealthcare.com/doi/abs/10.1080/13625180600759755
3 Szwedzkie badania na temat zagrożeń różnorodnymi infekcjami dotychczas wiązanymi ze stosowaniem IUD: http://contemporaryobgyn.modernmedicine.com/contemporary-obgyn/news/iuds-and-dysmenorrhea?contextCategoryId=26
* Szanowni Państwo,
Powyższy artykuł został opublikowany na łamach „Kultury Liberalnej” 4 czerwca 2013 roku. Po kilku tygodniach od publikacji jego autorka poprosiła redakcję o wycofanie tekstu lub zmianę jego treści z powodu zawartych w nim rzekomych nieścisłości. Ze względu na obowiązujące w prasie zasady publikacji zakazujące ingerencji w już opublikowane treści, nie przychyliliśmy się do tej prośby. Poniżej publikujemy jednak oświadczenie autorki w języku polskim i angielskim.
Z wyrazami szacunku,
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Dr Colleran nie była poinformowana o tej publikacji i oświadcza, że zawarte w niej informacje o niej i o jej badaniach są niedokładne. Marta Niedźwiecka nie miała dostępu do prac dr Colleran ani zgody na pisanie o nich. Wszystkie opinie i wyrażenia zawarte w tekście pochodzą od Marty Niedźwieckiej, nie zaś od dr Colleran. Dr Colleran w swoich badaniach zajmuje się wyjaśnianiem ważnych zjawisk demograficznych i społecznych, a jej praca nie jest w żaden sposób związana z seksualnością.
Dr Colleran was not informed about this publication and all information about her and her research is inaccurate. Marta Niedźwiecka did not have access to Dr Colleran’s work, or permission to write about it. All opinions and statements expressed in this article are those of Marta Niedźwiecka and not those of Dr Colleran. Dr Colleran studies demographic and social patterns and her work does not concern sexuality in any way.
Marta Niedźwiecka
1.08.2013 r.