Łukasz Jasina

Costa-Gavras – w walce o słuszne sprawy

gavras2Chciałoby się powiedzieć, że Constantin Costa-Gavras to drapieżnik światowego kina, jednak takie stwierdzenie trąci niechcianą generalizacją. Może jest w niej nieco prawdy, lecz należy pamiętać, że jednocześnie pozostaje on drapieżnikiem-idealistą – w czym niesamowicie przypomina Elię Kazana.

Pięćdziesiąt lat obecności grecko-francuskiego reżysera na filmowym firmamencie każe nam się zastanowić nad wymową jego twórczości, której początek wyznacza „Z” (1969), debiut światowy (który do tego stał się chyba jednym z filmów klasycznych) i która znajduje swego rodzaju kulminację w „Żądzy bankiera”.

Najważniejsze pozycje filmografii Costy-Gavrasa to przede wszystkim przegląd walki o słuszne sprawy. „Z” to film chyba najlepiej w światowej kinematografii ukazujący walkę jednostki z militarystyczną dyktaturą i jej powolnym zdobywaniem władzy (zarówno politycznej, jak i mentalnej) w pozbawionym głębszej idei społeczeństwie (i jest to realizacja chyba nawet lepsza od innego klasyka, „Zmierzchu Bogów” Viscontiego). „Zeznanie” (1970) na podstawie powieści Artura Londona jest rozliczeniem z dyktaturą w wersji socjalistycznej. Jest i „Zaginiony” (1982), w którym dostaje się nie tylko zbrodniczemu Pinochetowi, ale i cynicznej Ameryce Nixona i Kissingera. Wreszcie „Pozytywka” (1989) z rozliczeniem wojennej kolaboracji na Węgrzech. Od Gavrasa dostawało się także intelektualnej opozycji oraz jej przemądrzałym, ale odrealnionym deklaracjom w nominalnej adaptacji powieści Konwickiego, „Małej Apokalipsie” (1993). Ostatnimi czasy reżyser pokazał, że potrafił postawić trafną analizę bezrobocia i problemów okolicznych, zanim nastąpił światowy kryzys, gdy bogatsza część świata wciąż pławiła się w kredytach, konsumpcji i zakupie nowych telewizorów („Ostre cięcia”, 2005). Rysem charakterystycznym dla każdego z tych dzieł, ale też i filmów moim zdaniem pomniejszych, choć bez wątpienia nie najgorszych, takich jak „Zaginieni” (1988) czy „Miejski obłęd” (1997), jest bezwartościowość zbiorowiska jednostek ludzkich skonfrontowana z bohaterstwem nielicznych, cynizm władzy (politycznej lub ekonomicznej) oraz, co tu dużo mówić, ostateczne zwycięstwo zła i brak happy endu (bądź też happy end dość przewrotny, gdy dobry bohater wygrywa, przechodząc na stronę zła – jak na przykład w „Ostrych cięciach”).

Gavras posiadł również inny talent, jakiego nie znajduję u żadnego reżysera przed nim (i jak na razie żadnego po nim). Połączył w sobie amerykańską i europejską wrażliwość filmową. Bo czyż nie jest wielką sztuką realizowanie filmów skrajnie francuskich w formie, by zaraz po nich przejść do filmów amerykańskich łączących w sobie ambitne treści i hollywoodzką sprawność reżyserską? Ktoś, kto jest dzieckiem komunistycznych partyzantów greckiego ELAM, amerykańskim reżyserem i byłym dyrektorem paryskiej Kinoteki (twierdzy kina ambitnego), musi łączyć w sobie różnorodne wrażliwości.

Kolejnym (w gruncie rzeczy podobnym do poprzednio przywołanych) rysem gavrasowskich bohaterów jest swoista wyrozumiałość dla ludzkich słabości. Swoista – gdyż reżyser pokazuje, że słabość jest czymś normalnym, jednocześnie nie dając zapomnieć, że przyzwoitość leży zazwyczaj gdzieś na wyciągnięcie ręki i tylko my dokonujemy czasem nieco innego wyboru – z chciwości lub strachu. Nie ulega wątpliwości, po czyjej stronie lokują się jednak sympatie reżysera. W przypadku „Z” to wdowa i uczciwy prawnik, grani przez Trintignanta i Papas, czy córka węgierskiego zbrodniarza, grana przez Jessikę Lange w „Pozytywce”.

gavras4

Schodami w górę… Schodami w dół…

Chyba najprostszym kluczem do „Żądzy bankiera” byłoby interpretowanie tego filmu jako alegorii kryzysu moralnego spowodowanego przez kryzys ekonomiczny, który zachwiał przede wszystkim systemem bankowym. Jest to wytłumaczenie kuszące, ale w istocie nazbyt proste. Podobnie jest z zestawianiem filmu Gavrasa z kilkoma amerykańskimi, telewizyjno-kinowymi produkcjami, jakie ostatnio pojawiły się na ekranach multipleksów lub telewizorów, jak „Zbyt wielcy by upaść” (2011). „Żądza bankiera” nie jest filmem o kryzysie. On się po prostu pojawia jako wygodne tło. Kryzys to zmiany społeczne, odejście w niebyt dotychczasowych wielkości i szansa na wybicie się dla ludzi znajdujących się na niższych szczeblach drabiny społecznej. Ludzie przemieszczają się na społecznych schodach w górę i w dół. Głównym wątkiem filmu jest właśnie takie przemieszczenie się w górę młodego bankiera – porządnie wykształconego i sprawiającego wrażenie bywałego w świecie kosmopolity, lecz jednocześnie człowieka z nizin, pełnego kompleksów i paradoksów: jak wszyscy nuworysze łapczywego i pożądliwego, pragnącego władzy, pieniędzy, seksu i odpłaty za krzywdy a jednocześnie pełnego tęsknot, smutków i marzeń o stabilizacji, względnie miłości.

Główny bohater filmu, naginając kryteria moralne na potrzeby własnego sukcesu, postępuje według reguł Machiavellego, ale przypominać nam może również bohatera niedawnego „House of Cards” – Franka Underwooda z jego zdolnością do mimikry. W przypadku obu bohaterów jedynym uczuciem, w którym czasem zatracają się i gubią maskę, jest seks.

Niezwykle jasne są też powody, dla których to właśnie on przemieszcza się „schodami w górę”. Jest doskonałym profesjonalistą i wszystko zawdzięcza sobie. Ci, którzy z nim przegrywają, to ludzie przypominający zdegenerowanych arystokratów z filmów Viscontiego, ludzie ze stabilnych francuskich struktur społecznych, wielopokoleniowi rentierzy, dzieci i wnuki przedstawicieli klas wyższych. Oni nie umieją walczyć, przegrywają jak poplecznicy Burbonów z nowymi, napoleońskimi marszałkami. Owszem, czasami stoi za nimi siła i – jak powiedziałby, być może, sam Karol Marks – „akumulacja kapitału”, ale czyż inteligentny i rzutki człowiek nie może sobie poradzić z takimi problemami?

gavras3

Różne światy w konfrontacji

Film Gavrasa jest także traktatem o współczesnym kosmopolityzmie. Bohaterowie bezustannie rozmawiają ze sobą, przeprowadzając telekonferencje, przelatują odrzutowcami między kontynentami, płynnie przechodzą z języka na język.

To wzajemne zbliżenie światów nie jest jednak w stanie przesłonić ich konfrontacji. Zupełnie inaczej musi zachowywać się bank w obliczu francuskiego systemu prawnego, a inaczej, gdy spotykają go kłopoty w Stanach Zjednoczonych czy Londynie. Costa-Gavras pokazuje nam, że legendy o kapitale „bez twarzy”, który przekracza granice, kędy chce i przed nikim nie ponosi odpowiedzialności pozostają li tylko legendami. Krwiożerczy kapitalista musi brać pod uwagę uwarunkowania polityczne, płaszczyć się przed urzędnikami państwowymi niezarabiającymi nawet jednej setnej tego, co on (zwłaszcza we wzorcu wszelkich biurokracji, jaką jest francuska republika numer pięć). Kosmopolityzm i wolny przepływ kapitału to może cudowny ideał człowieka robiącego pieniądze, jednak w dobie kryzysu i jego różnego natężenia w różnych miejsca – system tak nie działa. Liczą się ponownie partykularne interesy.

Świat z „Żądzy bankiera” jest pełen okrucieństwa, ale jest to okrucieństwo z ludzką twarzą. Ot, zwykli ludzie robią straszne rzeczy, aby uczynić swoje życie lepszym i przyjemniejszym. Niektórzy umierają, inni tracą pracę, a kolejni – miliony.

Po obejrzeniu filmu można śmiało powiedzieć, że Gavras jest doskonałym kontynuatorem Balzaca z jego miłością do okrutnego świata, który mimo wszystko musimy kochać. Nie ma zresztą innego wyjścia –  w końcu innego świata nie ma do dyspozycji.

Dlatego właśnie idealizm Gavrasa łączy się z jego drapieżnością. Wizja okrutnego świata przedstawiana jest przez człowieka, który się na nim zawiódł, ale mimo wszystko nadal w niego wierzy. Z drugiej strony, Gavras z „Żądzy bankiera” pozostaje w dalszym ciągu szermierzem walki o prawdę – tym samym, którym był pięćdziesiąt lat temu, gdy rozpoczynał swoją karierę filmową.

Film:

„Żądza bankiera”, reż. Constantin Costa-Gavras, Francja 2012.

* dr Łukasz Jasina, historyk kina i publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, pracownik Katedry Realizacji Filmowej i Telewizyjnej KUL.

„Kultura Liberalna”, nr 233 (26/2013) z 25 czerwca 2013 r.