Piotr Kieżun

„Nie mówmy o moim wieku!”. Maurice Nadeau (1911-2013), czyli legenda francuskiego edytorstwa

Żył literaturą i dla literatury, był namiętnym czytelnikiem i wybitnym eseistą, jednym z najbardziej znanych francuskich wydawców, przyjacielem pisarzy i niestrudzonym popularyzatorem ich twórczości. Wypromował wielu autorów, których dzieła należą dziś do światowego kanonu literatury. Do jego „odkryć” należą między innymi Georges Perec, Roland Barthes czy znacznie później – Michel Houellebecq. To dzięki niemu Francuzi poznali również „Pod wulkanem” Malcolma Lowry’ego, niektóre powieści Henry’ego Millera i prozę Leonardo Sciascii. Maurice Nadeau – bo o nim tu mowa – do końca pozostał wzorem niezależnego edytora, którego główną troską była jakość literatury, bez względu na mody i popularne gusta. Płacił za to wysoką cenę. „Moje wydawnictwo – przyznawał w jednej z cytowanych przez dziennik „Libération” wypowiedzi – zawsze ocierało się o bankructwo. Trudno być niezależnym, ale zawsze taki byłem”. Jego niedawną śmierć w wieku 102 lat komentowały wszystkie francuskie gazety, jednak najlepszym podsumowaniem jego życiowej drogi wydają się słowa Angelo Rinaldiego, pisarza i krytyka literackiego, który Nadeau opisał krótko: „To wydawca niemożliwego”.

Gombrowicz… chcę go drukować

W bogatej biografii Nadeau polski czytelnik znajdzie zresztą i rodzime wątki. To dzięki niemu Francja, a za nią Europa odkryła Witolda Gombrowicza. W 1958 roku Nadeau, który był wówczas odpowiedzialny za serię Les Lettres Nouvelles w wydawnictwie Julliard, a także miesięcznik o tej samej nazwie, wydał „Ferdydurke”. Znacząco pomógł w tym Konstanty A. Jeleński oraz François Bondy, naczelny „Preuves”, francuskiego pisma Kongresu Wolności Kultury. Po latach, w 1985 roku, Jeleński wspominał: „Gombrowicz szczodrze mi przypisuje w «Dzienniku» zasługę francuskiego wydania «Ferdydurke» – i to prawda, że łaziłem po paryskich wydawcach, zachwalając to dzieło, ze skrótem i tłumaczeniem kilku ustępów pod pachą. Ale moje wysiłki spełzały na niczym aż do chwili, gdy pożyczyłem Bondy’emu hiszpańskie wydanie «Ślubu» (chudziutkie «El casamiento» o drobnej, szarej typografii na gazetowym papierze). Dwa czy trzy dni później François wpadł do mego biura z wypiekami na twarzy: – «To genialne!». Postanowiliśmy bezzwłocznie poświęcić Gombrowiczowi kilkanaście stron «Preuves», a zaraz po wyjściu numeru zatelefonował do mnie Maurice Nadeau, proponując wydanie «Ferdydurke» w Quinzaine Litteraire_2swej serii Les Lettres Nouvelles u Julliarda” [1]. W tekście poświęconym Gombrowiczowi Jeleński jeszcze dokładniej opisał pełną entuzjazmu reakcję francuskiego wydawcy: „Maurice Nadeau natychmiast do mnie zadzwonił: Gombrowicz mnie interesuje, chcę go drukować” [2].

Od tamtej chwili przez następne dziesięć lat Nadeau będzie głównym wydawcą Gombrowicza we Francji. Pod jego auspicjami ukażą się między innymi „Dziennik” i „Iwona, księżniczka Burgunda”. Dla Nadeau ten ostatni tytuł stanie się również symbolem rozstania. Kiedy pod koniec lat 60. przejdzie on z Julliarda do Denoëla, straci również swojego polskiego autora. Gombrowicz rozeźlony rzekomą opieszałością Nadeau w promowaniu jego książek wybierze na swojego wydawcę młodego Christiana Bourgois. W „Kronosie”, swoim prywatnym kalendarium, w podsumowaniu 1968 roku polski pisarz skreśli tylko dwa słowa na ten temat: „«Literatura»: zerwanie z Nadeau” [3]. Francuski wydawca będzie bardziej wylewny i w opublikowanym w latach 80. tekście „Editer Gombrowicz” („Wydawać Gombrowicza”) tak wspomni ostatnie miesiące współpracy: „Gombrowicz był autorem wymagającym. W prawie wszystkich swoich listach narzekał, zgryźliwie krytykował opóźnienia tłumaczy albo publikacji. Wiedział, że wydanie «Ferdydurke» po francusku pociągnęło za sobą wydania w Niemczech, Anglii, Stanach Zjednoczonych, ale bez przerwy wyrzucał mi, że robię dla niego za mało. To autor w ciągłym pośpiechu, pełen niepokoju, niecierpliwy w «konsolidowaniu», jak mawiał, swojej «literackiej sytuacji» w Paryżu, która była według niego kluczem do rozpoznania przez cały świat jego pisarskiej wielkości. […] Chciał, bym bardziej promował jego dzieła. Koniec końcem byłem według niego zbyt zajęty różnymi aktywnościami: jako krytyk, jako dyrektor czasopisma, i nie uważał mnie za prawdziwego wydawcę” [4].

Dystans schorowanego Gombrowicza do Nadeau miał zapewne i inne podłoże. Pomimo wieloletniej przyjaźni obaj panowie pochodzili z zupełnie różnych światów, mieli różne genealogie i wyobrażenia o tym, na czym polega literacka wielkość. Słynna była reakcja Nadeau na jeden z wpisów Gombrowicza w jego „Dzienniku”. „Z Geneviève Serreau i Maurice Nadeau – pisał autor «Ferdydurke» tuż po przybyciu do Francji – Kolacyjka. Truffes à la Soubise i Crème Languedoc Monsieur le Duc. Ja mówię, a oni słuchają. Hm… to mi się nie podoba… gdy z Buenos Aires wybrałem się na prowincję, do Santiago del Estero, ja milczałem, a mówili tamtejsi pisarze… zawsze mówi ten, kto chce się wykazać, ten z prowincji” [5]. Nadeau był zaskoczony i oburzony takim przedstawieniem rozmowy: „To prawda, że zareagowałem ostro na jego opis kolacji, na którą zaprosiłem go z okazji jego przyjazdu do Paryża. W opisie tym Gombrowicz, jakby nie dostrzegając mojego i Geneviève Serreau podziwu dla niego i jego twórczości, przedstawił typowo paryskie spotkanie, z degustacją wyszukanych dań własnego pomysłu, pragnąc zapewne w ten sposób pojawić się w roli wieśniaka znad Dunaju, który ściera się ze światowymi błahostkami Saint-Germain-des-Prés. […] Prawdę mówiąc, byłem zaskoczony, by nie rzec, przerażony, sposobem, w jaki Witold nas potraktował, Geneviève i mnie, widząc w nas «paryżan», podczas gdy właśnie staraliśmy się trzymać jak najdalej od kręgów światowców i literatów, a całe moje działanie jako wydawcy podejmowane było jakby na przekór zaślepieniu, jakie narzuca moda, paryska czy jakakolwiek inna” [6].

Między surrealizmem a trockizmem

Gdy przyjrzeć się bliżej życiorysowi Nadeau, jego oburzenie na Gombrowicza staje się zrozumiałe. Urodzony w 1911 roku, swoją literacką inicjację przeżył w gronie surrealistów, polityczną – wśród trockistowskich działaczy. „Byłem trockistą przez piętnaście lat, to było moje życie – wspominał – naklejałem plakaty, chodziłem do fabryk” [7]. W latach 30. jego mistrzem i przyjacielem został Pierre Naville, pisarz i socjolog, początkowo działacz Komunistycznej Partii Francji, później zwolennik Trockiego. To on poznał go z André Bretonem. Działo się to w momencie, w którym Breton wrócił z Meksyku ze spotkania z Trockim i zakładał „Federację niezależnych rewolucyjnych artystów” (Fédération des artistes révolutionnaires indépendants). Dla Nadeau zaangażowany politycznie surrealizm stał się szkołą myślenia, wyzwaniem rzuconym niesprawiedliwemu światu. Jak polski pisarz mógł go wziąć za sytego i zadowolonego z siebie bourgeois?

Zresztą od samego początku życie go nie rozpieszczało. W wieku pięciu lat stracił ojca – jedną z wielu ofiar Wielkiej Wojny, w tym wypadku bitwy pod Verdun. Pozostała mu matka, kobieta silna, wesoła i kochająca życie, niestroniąca od żartów. Mały Maurice zapamiętał specyficzną karę, jaką wymierzyła mu za dziecięce przewinienie. „Masz za swoje!”, krzyknęła, zadzierając spódnicę i pokazując pośladki. Jak owe dowcipy wpłynęły na Quinzaine Litteraire_3Nadeau? Psychoanalitycy milczą na ten temat. Wiadomo natomiast, że to dzięki matce słynny eseista i redaktor ukończył szkołę, a potem uniwersytet. Gdy ojczym chciał wysłać szesnastolatka do pracy, jej reakcja była stanowcza: „Nie, nie, Maurice uczy się dobrze, powinien to kontynuować” [8].

Po ukończeniu studiów Nadeau rozpocznie pracę nauczyciela w Thiais, na przedmieściach Paryża. Młodym synom Francuzów i imigrantów będzie wpajał zamiłowanie do poezji Eluarda i Aragona. Z owej pasji do literatury nadrealizmu, a także z przyjaźni z samymi surrealistami zrodzi się później jedna z najważniejszych książek w jego dorobku – „Historia surrealizmu”. W 1945 roku opublikuje ją wydawnictwo Seuil. Sam Breton będzie krytykował to dzieło (tak jak wszystko, co o surrealizmie powiedzą inni), lecz książka Nadeau na długie lata pozostanie ważnym punktem odniesienia dla badaczy tego nurtu w kulturze. Zresztą przyszły wydawca nie poprzestanie tylko na tym. Znana stanie się również jego analiza twórczości Michela Leirisa, którego wydany w 1939 roku „Wiek męski” będzie dla niego wielkim odkryciem, książką, której autor po raz pierwszy tak śmiało i bezpośrednio będzie mierzył się z problemem własnej cielesności i seksualności.

Wkrótce po publikacji „Historii” Nadeau zaczyna redagować literacki dział w „Combat”, piśmie założonym przez Pascala Pię i kierowanym przez Alberta Camus. To na jego łamach dojdzie do sporu o Céline’a. Nadeau będzie bronił jego pisarstwa, co wywoła oburzenie wśród części redaktorów czasopisma. Po latach w jednym z wywiadów Nadeau wróci do tych wydarzeń: „Uwielbiam Céline’a. Gdy okazał się rzeczywiście podłą postacią, schronił się w Danii, a ja podjąłem się jego obrony w «Combat», ponieważ sądzę, że pisarz ma prawo powiedzieć wszystko. To był dziennik ruchu oporu, było kilka rezygnacji z prenumeraty… Céline napisał do mnie z podziękowaniami. Później, gdy wrócił do Paryża i został amnestionowany, chciał się ze mną spotkać. Odmówiłem” [9].

Pomimo wyrazistych poglądów politycznych dla Nadeau zawsze najważniejszą sprawą pozostanie literatura. Po wojnie poświęci się jej bez reszty. Zostanie redaktorem w licznych domach wydawniczych. Najpierw w wydawnictwie Corréa, gdzie ukażą się między innymi książki Henry’ego Millera i „Kwartet aleksandryjski” Durrella, później u Julliarda i Denoëla. W końcu założy własną oficynę. Nadeau przez długi czas będzie współpracować również z tygodnikami „Express” i „Nouvel Observateur”. Jednak bezsprzecznie jego największym dziełem i ukochanym dzieckiem pozostanie „La Quinzaine Littéraire”, dwumiesięcznik poświęcony literaturze i życiu literackiemu.

La Quinzaine Littéraire

Pomysł na to czasopismo od początku miał coś z utopijnego projektu. Sam Nadeau opisał cel tego przedsięwzięcia w dwóch zdaniach: „Nie zależeć od nikogo: ani od władz, ani od przyjaciół, ani tym bardziej od partii czy koterii. Tak, by żadna linijka tekstu opublikowana w naszym gazecie nie była podejrzana” [10]. Teksty w czasopiśmie miały być wolne od ustępstw wynikających z sympatii dla recenzowanych autorów. Liczyła się tylko ich twórczość i to ona miała się bronić przed surowym i podejrzliwym spojrzeniem Quinzaine litteraire_4krytyka. Projekt się powiódł. „La Quinzaine” stał się jednym z ważniejszych periodyków na francuskiej scenie literackiej. Na jego łamach pojawiały się teksty plejady znakomitych autorów, między innymi Becketta, Michaux, Duras czy Michona, strukturalistów w rodzaju Foucaulta, a także dysydentów zza żelaznej kurtyny.

Gazeta wychodziła zresztą wbrew rynkowej logice. „[Nadeau] stworzył coś w rodzaju organizacji «politycznej» – wspomina Tiphaine Samoylault, pisarka i redaktorka „La Quinzaine” – to słowo, które tu pasuje, ponieważ znajdujemy się poza regułami zwyczajnego biznesu” [11]. Wystarczy powiedzieć, że już od drugiego numeru, wydanego w 1966 roku, Nadeau i redakcja zdecydowali, że teksty będą publikowane bez wynagrodzenia, pro bono. Przedsięwzięcie szalone, jeśli pomyśleć, że „The New York Review of Books” płaci autorom dolara od słowa.

A jednak Maurice’owi Nadeau się udało. „La Quinzaine” ukazywał się nieprzerwanie przez 47 lat. I choć w ostatnich miesiącach życia jego wydawca był zmuszony zwrócić się z apelem o pomoc finansową dla swojego czasopisma (obecnie periodyk przynosi stratę sześć tysięcy euro miesięcznie), Nadeau stworzył instytucję, bez której nie da się pomyśleć intelektualnej historii Francji.

Czy po jego śmierci gazeta upadnie? Niewykluczone. Swoją siłę czerpała w dużej mierze z charyzmy Nadeau. Z charyzmy i niezłomnego przekonania, że są rzeczy, którym warto poświęcać się do samego końca. Z tym będzie kojarzył się zapewne wielu, którzy go znali – z upartą pracą za wielkim, zapchanym papierami i książkami biurkiem, w pokoiku, którego okna wychodzą na esplanadę Beaubourg. I z groźną uwagą, którą ten stuletni olbrzym witał dziennikarzy: „Nie mówmy o moim wieku!”. No tak, szkoda czasu na takie drobiazgi. Jest przecież tyle książek, o których warto porozmawiać.

Przypisy:

[1] Konstanty A. Jeleński, „Pod znakiem «dwugłowego Eckermanna»” [w:] tenże, „Chwile oderwane”, wybrał i opracował Piotr Kłoczowski, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010, s. 135.
[2] Konstanty A. Jeleński, „O Gombrowiczu” [w:] tamże, s. 466.
[3] Witold Gombrowicz, „Kronos”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 388.
[4] Maurice Nadeau, świadectwo zamieszczone w książce Rity Gombrowicz „Gombrowicz w Europie 1963-1969”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002. Wydanie francuskie: Maurice Nadeau, „Editer Gombrowicz” [w:] „Gombrowicz en Europe 1963-1969”, éd. Denoël, Paris, 1988.
[5] Witold Gombrowicz, „Dziennik 1953-1969”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 781.
[6] Maurcie Nadeau, dz. cyt.
[7] Cyt. za Bernard Géniès „Les saintes colères de Maurice Nadeau”, „Nouvel Observatuer”, 17.06.2013.
[8] Wywiad z Maurice’em Nadeau przeprowadzony w setną rocznicę jego urodzin, „Maurice Nadeau, un existence fondée sur la Résistance”, Télérama, 28.05.2011.
[9] Tamże.
[10] Cyt. za Edouard Launet, Isabelle Hanne „«La Quinzaine» livre bataille”, „Libération”, 28.05.2013.
[11] Wypowiedź cyt. za „Maurice Nadeau: une vie parmi les livres”, „Le Figaro”, 17.05.2013.

* Piotr Kieżun, szef działu „Czytając” w „Kulturze Liberalnej”, pracuje w Instytucie Książki.

„Kultura Liberalna” nr 233 (26/2013) z 25 czerwca 2013 r.