To dobrze – jest o czym pisać, jest nad czym rozmyślać, powstają kolejne ciekawe analizy, toczą się ciekawe dyskusje jak chociażby ta o transatlantyckiej strategii wobec Bliskiego Wschodu na tegorocznym Wrocław Global Forum. Niestety, komentatorzy mają tendencję do łączenia kolejnych protestów w przeróżne, często dziwaczne konfiguracje, ewentualnie do wrzucania wszystkich do jednego worka. I wszystko się kręci i miesza. Ostatnio – chyba jedynie ze względu na zbieżność czasową – łączy się protesty w Turcji z tymi, które wraz z gazem łzawiącym rozprzestrzeniły się na ulicach wielu miast w Brazylii.
Kiedy czytam kolejne teksty, w których szuka się łącznika między oboma krajami, zastanawiam się po raz kolejny: dlaczego nie Polska? Dlaczego u nas nikt nie ruszy się żwawiej w obronie drzew w Ogrodzie Krasińskich czy przeciwko podwyżkom cen biletów komunikacji miejskiej w Warszawie, a akcja rozgrywa się spokojnie przede wszystkim w mediach społecznościowych? Dlaczego nie mamy chęci wyjść na ulicę, by zostać włączonymi w rewolucyjny krąg z Brazylią u boku? Protesty przeciwko ACTA obudziły nadzieję, że Polacy nie są gorsi – że będzie oburzenie, occupy i obywatelska wiosna. Miało być i… znowu nic, wszystko upupione w kuluarach oraz karbach ewentualnej kulturalnej debaty. Ale jest jeszcze szansa, bo nic nie działa na zagregowanego publicystycznie Polaka jak hasło: „I u nas może być jak na Zachodzie” lub „Budujmy drugą Brazylię”! A powody do zestawienia z Brazylią mogą się znaleźć. Powiem więcej, Polska jest jak Brazylia, ale… z kilkoma znaczącymi różnicami.
Pierwsza różnica leży w odczuwaniu. Jeśli warszawski ratusz i Zarząd Transportu Miejskiego wprowadzają znaczące podwyżki cen biletów, nie oznacza to jeszcze, jak w przypadku Brazylii, że będziemy płacić za metro jak w Paryżu czy Nowym Jorku, w zamian otrzymując usługę rodem z prowincji Trzeciego Świata. Do tego przy wsiadaniu w godzinach szczytu do pociągu nie grozi nam cios pięścią lub smagnięcie witką po głowie przez ochroniarzy, jak to jest w Rio de Janeiro. Można narzekać na polską służbę zdrowia i edukację, ale wiadomo – inni mają gorzej. Istotne jest jednak nie to, że u nas jest super (bo nie jest) czy to, że inni – całe szczęście – mają gorzej (bo są i tacy, którzy mają lepiej i to dopiero ambaras!). Zastanawiające jest to, że polscy obywatele, nawet ci najbardziej aktywni i skorzy do coraz głośniejszego wyrażania swojego niezadowolenia, nie uważają decyzji władz za tak krzywdzące, by gromadnie wyjść na ulice. Zbyt łatwo jest nas zadowolić.
Inna rzecz, że aktywistów skorych do manifestacji wychodzących poza internetowe narzekanie jest za mało, a w aktywistach prawdziwych zostały jeszcze spore pokłady zaufania i wiary w rozsądek władz, z którymi (ponoć) można rozmawiać, coś konsultować i negocjować. Oczywiście pokłady te – och, na horyzoncie znowu wymarzony przypadek brazylijski! – nie są nieskończone (patrz: temat tygodnia „Kultury Liberalnej” o referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz), a chęć wzięcia udziału w czymś wielkim niezmiennie jedynie uśpiona. Pobudka!
Tych transatlantyckich, troszkę przyznam zabawnych, analogii jest więcej – ale prowadzą one do wniosku, że mimo zbieżności polskie społeczeństwo jest oporne i nieskore do gwałtownych ruchów. Nie chodzi tylko o podwyżki i dziwne zachowania władz. Oto w przyszłym roku w Brazylii rozgrywany będzie mundial, a w 2016 roku Rio de Janeiro będzie gościć olimpiadę. Nie można być zadowolonym obywatelem, płacąc wysokie podatki, w zamian dostając marne usługi, nie można znosić podwyżek, jeśli publiczne pieniądze zamiast na poprawę jakości życia idą na stadiony i organizację kolejnych ogólnoświatowych imprez – i to jednej po drugiej! Brazylia może być tygrysem światowej gospodarki, kolejną cegiełką do BRICS, ale podobnie jak Chiny ponosi cenę fałszywej modernizacji. W przypadku południowoamerykańskim są nią przestępczość, korupcja, zaniedbanie reform jednych dziedzin kosztem innych czy gigantyczne nierówności społeczne.
W Polsce przed Euro 2012 narzekaliśmy na źle ulokowane inwestycje, niewybudowane drogi, zadłużanie się z fałszywą nadzieją na komercyjny sukces piłkarskiej imprezy (nota bene mówi się, że sukces nie został w pełni wykorzystany, ale mówi się również: „Mogło być gorzej”…). Na brazylijskich ulicach narzeka się przecież na to samo, u nas nie było jednak manifestacji. Skończyło się na wykopywaniu kwiatków z rabatek w kształcie logo Euro 2012.
Dlaczego? Pozostaje żelazna w takich wypadkach, socjologicznie potwierdzona odpowiedź – Polacy po Solidarności i po latach 90. ostatecznie zdziadzieli. Brazylijczycy zaś chcą mieć lepiej i mogą mieć lepiej. Gdy nadarzyła się szansa, bo wzrost gospodarczy w ostatniej dekadzie wyciągnął z zupełnego dołka 40 milionów najbiedniejszych, chcą dopilnować swego. A co u nas? Jak na kryzys nie najgorzej – może więc nie ma co mieszać w naszym społecznym garze pełnym nadal chłodnej rewolucji? Hola! Nie dajmy się zwieść nijakiemu rządowi!