W ostatnich dniach i tak burzliwa sytuacja w Egipcie się załamała – miał miejsce zamach stanu, to oczywiste. Problem polega na tym, że był to zamach z bardzo wyraźnym poparciem znacznej części egipskiego społeczeństwa. To liberalny mit, że jeśli wojsko zamachuje się na państwo, oznacza to tylko, że paru panów w uniformach występuje w fałszywej roli narodu, realizując w rzeczywistości własne interesy. Pinochet miał poparcie ponad połowy Chilijczyków, Jaruzelski z całą pewnością miał poparcie połowy Polaków – nie pierwszy raz wojskowi robią zamach, mając poparcie społeczne. Przywódcy egipskiej armii zamachują się na sytuację, która ewidentnie nie spełnia społecznych oczekiwań. Kłopot polega na tym, że choćby nawet skutkiem zamachu była poprawa sytuacji społeczno-politycznej w kraju, drugim jego skutkiem jest legitymizacja przemocy.
Miliony ludzi demonstrują w Egipcie swój entuzjazm wobec zamachu stanu. Do tych manifestacji wojsko nie strzela. Ale jeżeli jutro ci sami ludzie wyrażą pogląd, który wojskowym się nie spodoba – zginą od tych samych kul, które teraz aprobują. Zawsze fatalne jest, jeżeli w procesie, o którym chcielibyśmy myśleć jako o demokratycznym, pojawia się element przemocy.
Wszyscy wiemy, że nie istnieje żadne demokratyczne rozwiązanie konfliktu w Syrii. Kiedy zastanawiamy się, którą stronę poprzeć, myślimy o rachunku liczby trupów. Gdy popieramy przemoc przeciwko autokratom, zwiększa się szansa na triumf innych autokratów, choćby ci autokraci byli pod sztandarem liberalizmu. Problem polega na tym, że w Egipcie doszło do konfliktu demokratów z liberałami, czyli tych, którzy uważają, że werdykt urn daje im prawo do tego, by robić mniej więcej wszystko. I nie jest to tylko casus Morsiego – Erdoğan czy Putin robią dokładnie to samo. To nie jest nowy pomysł tych, którzy uważają, że indywidualne prawa wolności są rzeczą świętą i że zamach na nie usprawiedliwia odwołanie się do przemocy.
Problem z egipską demokratyzacją
Mówienie o demokratyzacji zakłada, że demokrację można dawkować. Fundamentem demokracji jest istnienie wystarczająco licznej klasy obywatelskiej – celowo nie używam zwrotu „klasa średnia”, to wymaga przyjęcia dodatkowych założeń, kto tak naprawdę świadomie uczestniczy w demokracji, kto może sobie udział w demokracji kupić. Ludziom, którzy wychodzili na ulicę dwa lata temu, i którzy wyszli i na ulicę w ostatnich tygodniach, zależy na kształcie życia publicznego tak bardzo, że są gotowi ryzykować nie tylko swoim czasem, ale i życiem. Rzecz w tym, że to nie jest kryterium, które pozwoli nam odróżnić „zwolenników obalenia Morsiego” od „przeciwników obalenia Morsiego”. To jest kryterium, które odróżnia tych, którzy są na ulicach i tych, którzy są w domach, którzy mówią, że ich to nie dotyczy.
To, że w Egipcie demokratyzacja ma miejsce jest rzeczą niewątpliwą. Rządy Morsiego ten proces przyhamowywały gwałcąc indywidualne prawa i swobody, wprowadzając zasadę demokracji większościowej, ale obalenie Morsiego tej demokratyzacji także zagraża, usprawiedliwiając użycie przemocy. Analogią, która się sama narzuca, jest Algieria w 1992 roku. Wtedy Front islamique du salut [Islamski Front Ocalenia] przeszedł do drugiej tury wyborów i było jasne, że wygra. Wojsko dokonało zamachu stanu twierdząc, że ratuje kraj przed straszliwą dyktaturą. Tyle tylko, że wojskowy zamach stanu rozpoczął algierską wojnę domową, w której zginęło ponad sto tysięcy ludzi. Trudno przyznać, by ta zapobiegawcza terapia była lepsza.
Arcyciekawe w „arabskiej wiośnie” było to, że islamiści dokonali fundamentalnego odstępstwa od swojej doktryny, byli gotowi sprawdzać ją w urnach wyborczych. Złośliwi mówili, że było to tylko mydleniem oczu – że islamiści myślą w następujący sposób: jeden człowiek, jeden głos i jeden raz – wybiorą, a potem my sobie porządzimy. Tyle tylko, że teza islamistów, że są jedyną alternatywą dla skorumpowanego ustroju, który nawet przemocą i masowym mordem zrobi wszystko, by powstrzymać ich od władzy, właśnie teraz zyskuje olśniewające potwierdzenie.
Jeżeli domniemane zło islamistów uznamy za coś poważniejszego od rzeczywistego zła, jakim jest przemoc w polityce, to tak naprawdę budujemy islamistom poparcie. To jest bardzo niebezpieczna dynamika, tylko jedna Tunezja tutaj broni honoru „arabskiej wiosny”.
** Serdecznie zapraszamy do lektury całego tematu tygodnia: Bliski Wschód 2013. Wstyd Zachodu?