Odnosząc się do argumentów wysuniętych przez panią Musiał, nie wydaje mi się, by mój głos w sprawie aborcji był stanowiskiem wśród kobiet odosobnionym. Nawet jeśli nie wszystkie kobiety popierają postulaty zwolenników legalizacji aborcji, zdecydowana większość kobiet chciałaby w sposób świadomy pełnić role macierzyńskie oraz mieć kontrolę nad własnym ciałem. Nadużyciem wydaje mi się również interpretacja słów Doroty Warakomskiej, że skoro nie wszystkie kobiety popierają idee Kongresu Kobiet, to znaczy, że czynią to tylko nieliczne.

Kongres Kobiet jest inicjatywą ponad podziałami politycznymi, łączy kobiety z różnych środowisk, a jego postulaty bynajmniej nie sprowadzają się do haseł legalizacji aborcji. Zniesienie dyskryminacji kobiet na rynku pracy, w życiu publicznym, w mediach, walka z przemocą wobec kobiet, polityka społeczna państwa wspierająca kobiety i wykonywane przez nie role społeczne, zachęcenie mężczyzn do partnerstwa – to idee, pod którymi podpisuje się zdecydowanie więcej kobiet niż identyfikuje się brzydkim „-izmem” na „f”. Nawet jeśli kobiety wzdragają się ze wstrętem na słowo feminizm, gdy je zapytać o konkretne kwestie, często okazuje się, że feministyczne idee popierają.

Dziwi mnie, że autorka powołuje się na ankietę CBOS na temat aborcji z 2011 r. (zawarte w raporcie dotyczącym wpływu nauczania Jana Pawła II), zaś zupełnie ignoruje najnowszy raport CBOS z maja 2013 r. poświęcony doświadczeniom aborcyjnym Polek. Raport co prawda pokazuje, że w ciągu ostatnich 20 lat spadło poparcie Polaków dla legalizacji aborcji, ale ujawnia też, że od 25 do 35 procent Polek dokonało w swoim życiu zabiegu aborcyjnego. W moim przekonaniu świadczy to o wpływie rygorystycznego prawa, dyskursu publicznego i medialnego na opinie społeczeństwa w kwestii przerywania ciąży, tudzież daleko posuniętej hipokryzji znacznej części społeczeństwa w kwestii deklarowanych postaw oraz praktycznych wyborów. Na marginesie można wspomnieć, że deklaracja o dokonaniu aborcji idzie w parze między innymi z religijnością i prawicowymi poglądami.

Wracając do przytoczonej przeze mnie historii „Beatriz” nie mogę się zgodzić z zarzutem, że została ona przedstawiona w sposób nierzetelny. Opierałam się na wiarygodnych źródłach, jak chociażby artykułach prasowych jednego z największych hiszpańskich dzienników „El Pais”. Moja rzetelność jest prostą wypadkową rzetelności prasy hiszpańskojęzycznej. Poza tym, jeśli sprawą „Beatriz” zajęła się Międzyamerykańska Komisja Praw Człowieka i interweniował sam Międzyamerykański Trybunał, należy zastanowić się, czy najwyższe organy ochrony praw człowieka na kontynencie amerykańskim też nie działają w oparciu o nierzetelne informacje i zakłamane fakty? Sprawa „Beatriz” była szczególna, ponieważ jej sytuacja dawała podstawę do przerwania ciąży z dwóch powodów: zagrożenia dla życia matki oraz nieodwracalnej wady płodu, która wykluczała możliwość przeżycia dziecka po narodzeniu. W tym wypadku naprawdę nie było możliwości ratunku.

Moja polemistka twierdzi, że w krajach takich jak Salwador – ze względu na konstytucyjny zakaz aborcji – lekarze powinni mieć praktykę ratowania zarówno matki, jak i płodu. Tymczasem to przecież ci właśnie lekarze wydali diagnozę, że ciąża zagraża życiu „Beatriz” i należy ją przerwać, tym bardziej, że z uwagi na wadę płodu jej kontynuacja nie ma celu. Nie zdecydowali się na ten krok, dlatego że prawo im na to nie pozwalało i tylko dlatego. O braku chwalebnej praktyki ratowania obojga pacjentów świadczy chociażby historia Esperancity, młodej ciężarnej Dominikanki, która w zeszłym roku zmarła w szpitalu na skutek leukemii, ponieważ konstytucja zakazuje aborcji również, gdy zagrożone jest życie matki, zaś jej ciąża uniemożliwiała przeprowadzenie chemioterapii.

Jeśli zaś chodzi o śmierć Savity Halappanavar, cytowany przez panią raport wskazuje na sepsę jako przyczynę śmierci kobiety. To jednak tylko jeden z powodów. Innym był właśnie brak pomocy ginekologicznej.

Także przytaczanie historii Normy McCorvey i jej „nawrócenia” na kurs pro-life, jako rzekomy dowód na to jak zwolennicy aborcji manipulują faktami, jest dość ryzykownym posunięciem. Historia życia tej kobiety pokazuje osobę nie tylko zmienną w swoich poglądach, podatną na manipulacje, ale wręcz pozbawioną uczuć wyższych i w swoim postępowaniu mało „chrześcijańską”. Sami działacze ruchu pro-life w Stanach Zjednoczonych nie noszą jej „nawrócenia” na sztandarach.

Na zakończenie pragnę podzielić się jeszcze kilkoma uwagami, które być może skłonią i moją adwersarkę do refleksji.

Po pierwsze, czytając jej odpowiedź po raz wtóry zdałam sobie sprawę (jak za każdym razem, gdy trafiam na argumenty zwolenników pro-life), że operujemy zupełnie różnymi językami, a między rozpościera się przepaść semantyczna i mentalna. Płód, zarodek – dziecko; przerwanie ciąży – zabijanie; wybór – powinność, nakaz boży, ochrona prawna dzieci w okresie prenatalnym, etc. Używając tak diametralnie różnych wokabularzy, nigdy nie dojdziemy do zgody ani nawet nie nawiążemy konstruktywnego dialogu.

Gdy jednak odejmiemy z naszej dyskusji wymiar aksjologiczno-potępiający, a zamiast tego przyjrzymy się liczbom lub prostym faktom, może zobaczymy coś zupełnie innego i uświadomimy sobie, że nasze cele są w pewnym sensie zbieżne. Chcemy, żeby kobiety mogły rodzić dzieci i miały warunki, by to robić. Co jednak jest skuteczniejsze w osiągnięciu tego celu? Nakazanie im rodzenia dzieci, nawet tych, których nie chcą, czy może stworzenie im warunków, by chciały rodzić i się tego nie bały?

Liczby pod tym względem są bezlitosne. Otóż kraje zakazujące przerywania ciąży mają wyższy wskaźnik dokonywanych aborcji niż kraje, gdzie aborcja jest legalna. Restrykcyjne prawa aborcyjne przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Tak mówią liczby [1]. Na przykład RPA, która zalegalizowała aborcję w 1997 r. ma najniższy wskaźnik w całej Afryce. Tak więc jeśli chcemy rzeczywiście chronić „prawo do życia”, nie powinnyśmy pozbawiać kobiety „prawa wyboru”, ale właśnie zapewnić edukację seksualną, dostęp do aborcji i prawo wyboru, gdyż właśnie te czynniki sprawiają, że kobiety chcą rodzić dzieci. To moja druga uwaga.

Po trzecie wreszcie, aborcja to kwestia wyboru. W sytuacji, gdy aborcja jest legalna, nikt nie zmusza kobiety do jej dokonania i postąpienia wbrew własnym przekonaniom. Przeciwnicy (i przeciwniczki) aborcji nadal mogą wyznawać swoją poglądy, namawiać do nich i zgodnie z nimi postępować. Nikt nikomu niczego nie narzuca. Tam jednak, gdzie aborcja jest nielegalna, kobieta, która chce jej dokonać, albo jest zmuszona zrobić to nielegalnie i narazić się na powikłania zdrowotne oraz prawne, albo musi urodzić dziecko wbrew sobie.

Przypisy:

[1] Źródła: http://sociedad.elpais.com/sociedad/2012/01/19/vidayartes/1327003646_734052.html;

El Pais, „A leyes mas restrictivas, mas abortos”, 20 Enero 2012;

Raport Gutmacher Institue opublikowana na stronie Światowej Organizacji Zdrowia:

http://www.who.int/reproductivehealth/publications/unsafe_abortion/induced_abortion_2012.pdf;