Szanowni Państwo,

ekonomicznyczy to jeden z ostatnich sezonów ogórkowych, gdy żaden ogórek nie jest jeszcze organizmem modyfikowanym genetycznie? A może w obliczu wzmagającej się krytyki GMO, dalej będziemy jeść „tradycyjne” pomidory, papryki, sałaty? Tylko co właściwie znaczy warzywa i owoce „tradycyjne” i czy kiedykolwiek takie jedliśmy?

Sprawa GMO ściśle wiąże się ze strachem przed nieznanym. Zastanawiamy się, czy najgroźniejszy jest wpływ genetycznie modyfikowanych – a więc naznaczonych ingerencją ludzką – organizmów na środowisko naturalne, czy też potencjalnie groźny wpływ dotyczy samego organizmu człowieka. A może największe obawy powinniśmy mieć o wpływ GMO na globalną ekonomię polityczną i rynki w  krajach rozwijających się? Bo przecież wymiar polityczny GMO jest obecny nieustannie. I to do tego stopnia, że jeden z parlamentarzystów europejskich zagroził właśnie nieposłuszeństwem obywatelskim wobec zmian w produkcji kukurydzy.

Uporządkujmy fakty. Z perspektywy biologicznej, organizmy modyfikowane genetycznie to tylko część ogromnego działu, jakim są genetyka i biotechnologia. Obejmują nie tylko rośliny, lecz także modyfikowane zwierzęta, grzyby i bakterie. Pewnie wielu z nas zainteresuje, że dotychczasowe odkrycia biotechnologii zdołały już przynieść wiele korzystnych rozwiązań: produkcję skuteczniejszych i bezpieczniejszych szczepionek, insuliny ludzkiej zamiast zwierzęcej, czy choćby hormonu wzrostu. Podejście naukowe daje nam jednak tylko rozwiązanie technologiczne, pomija natomiast kontekst, w jakim zostanie ono użyte. Ważne pytanie, to czy możliwe jest mówienie o GMO w oderwaniu od jego (już mającego miejsce) realnego wykorzystania.

Na ten aspekt zwracają uwagę ruchy ekologiczne, rolnicze i społeczne walczące z GMO. Niekoniecznie kwestionują przy tym etyczny czy ekologiczny wymiar modyfikacji. Podkreślają rolę wielkich koncernów monopolizujących rynek nasion modyfikowanych oraz specjalnie dostosowanych do tego pestycydów. Z jednej strony zarzucają przemysłowi związanemu z GMO wyzysk rolników na całym świecie, a zwłaszcza w krajach rozwijających się. Z drugiej stanowczo walczą ze szkodami, jakie plantacje roślin modyfikowanych genetycznie, stosowane na nich środki chemiczne oraz sposób ich hodowli przynoszą środowisku.

Polska niesłusznie plasuje się na marginesie tego sporu. Warto zapytać, czego zwiastunem jest tak naprawdę GMO dla zwykłego obywatela?

Organizmów modyfikowanych genetycznie broni Ewa Bartnik, jedna z pionierek inżynierii genetycznej w Polsce. Jej zdaniem wygraną dzisiejszego GMO jest bezpieczeństwo, precyzja, a także przewidywalność konsekwencji wszelkich dzisiejszych manipulacji na genach. Jednocześnie przyznaje ona, że szerszy kontekst ekonomiczny i ekologiczny każe dostrzegać realne zagrożenia związane z GMO.

Co do jednoznacznej oceny GMO nie mogą zgodzić się ekonomiści. Nie jest wcale pewne, że wpłyną one na większą wydajność upraw, ponadto monopol na rośliny poddane inżynierii genetycznej mają wielkie koncerny, które bronią tylko swoich interesów. Z drugiej strony nie można lekceważyć korzyści, jakie mogą przynieść uprawy GMO zarówno dla krajów uprzemysłowionych, jak i dla tych rozwijających się. Pisze o tym Kate Pankowska z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej.

Z kolei Andrea Sonnino z Food and Agriculture Organisation (Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) wskazuje, że stosowane dziś GMO są przede wszystkim dostosowane do rynków i warunków uprawy krajów rozwiniętych. „Niewiele roślin GMO jest dostosowanych do trudnych warunków krajów rozwijających się – twierdzi Sonnino. – Z tropikalnym klimatem, rolnictwem zdominowanym przez małe farmy oraz niską mechanizacją, ta część świata nie skorzystała do tej pory z upraw modyfikowanych genetycznie”.

Już niedługo, jako komentarz nadzwyczajny, ukaże się wywiad z Katarzyną Jagiełło, działaczką Greenpeace. Wbrew pozorom ta zdecydowana przeciwniczka modyfikowanych upraw gotowa jest zgodzić się w wielu punktach z tezami profesor biologii, Ewą Bartnik. Jagiełło nie chce protestować przeciwko GMO jako technologii stosowanej przez dzisiejszą biologię. Obawia się jedynie efektów, jakie mogą pojawić się po uwolnieniu tych organizmów do środowiska naturalnego.

Zapraszamy do lektury,

Jakub Stańczyk i Kacper Szulecki


1. EWA BARTNIK: GMO nie gryzie
2. KATE PANKOWSKA: Diabeł wcielony, czy zbawca ludzkości?
3. ANDREA SONNINO: GMO to technologia jak każda inna



GMO nie gryzie

Z profesor Ewą Bartnik o organizmach modyfikowanych genetycznie, potencjalnych zagrożeniach z nimi związanych oraz debacie wokół GMO rozmawia Jakub Stańczyk.

Całość czytaj: TUTAJ

Jakub Stańczyk: Zacznijmy od podstaw. Co to oznacza, że organizm jest modyfikowany genetycznie? 

Ewa Bartnik: Genetycznie modyfikowany organizm może być wszystkim – począwszy od bakterii, a skończywszy na wielorybie – jeśli tylko w każdą jego komórkę wprowadzone są lub też z niej usunięte technikami inżynierii genetycznej gen lub geny. O ile chodzi o organizmy jednokomórkowe, bakterie, drożdże itp., to jest to bardzo proste. Robimy coś na jednej komórce i potomstwo tej komórki jest już odpowiednio zmodyfikowane. W przypadku roślin są techniki na odzyskanie jej z pojedynczej komórki. Manipulujemy wieloma komórkami, wybieramy tę komórkę, do której wprowadziliśmy lub z której usunęliśmy pożądany gen lub geny i regenerujemy z tego roślinę. Często przeciwstawia się dziś genetycznie modyfikowane rośliny tym wspaniałym, naturalnie hodowanym. Warto jednak zwrócić uwagę, skąd pochodzą nasze rośliny uprawne. Jadalny pomidor jest mieszańcem około siedmiu różnych gatunków z rodziny pomidorów. Jeden dał mu słodycz, drugi kolor i tak dalej. Ludzkość bawi się od wielu tysięcy lat w krzyżowanie, z tym że dotychczas operowała całymi roślinami. Przy genetycznie modyfikowanych organizmach występuje ta ważna różnica, że do wybranego osobnika precyzyjnie potrafimy wstawić dziś to, co chcemy.

Jakie są techniki tego procesu?

To zależy, jaki mamy organizm i do czego chcemy coś wprowadzić. W przypadku bakterii czy drożdży sprawa jest trywialna, bo mamy do czynienia z jedną komórką. U roślin możemy wprowadzić gen do jądra, do chloroplastów albo do mitochondriów. Taką komórkę pozbawia się ściany komórkowej, a jako wektor stosuje się coś, co ją zakaża. Możemy też sami wprowadzić geny za pomocą różnych technik, jak na przykład działo genowe.

Chyba sama biologia nie widzi w GMO zagrożenia. Nie boi się pani czasem jakichś nieprzewidzianych efektów, które mogą powstać przy tak głębokich ingerencjach w naturę?

Jestem w branży inżynierii genetycznej od początku i nie widzę takiej możliwości. Wprowadzaliśmy ją z dwoma moimi kolegami w Polsce jako pierwsi. Pierwsza praca z Polski z tej dziedziny to artykuł Normana Pieniążka, Piotra Stępnia i mój z 1979 r. Nasza praca ogranicza się do wprowadzania genów organizmu A do organizmu B i jesteśmy w stanie doskonale sprawdzić, czy w organizmie B będzie się wyrażało to, co planowaliśmy, a jeśli pojawią się dodatkowe efekty, to jesteśmy w stanie się ich pozbyć.

Czy rzeczywiście potrafimy tak precyzyjnie przewidywać, że dokładnie ten gen w dalszym rozwoju będzie miał taki, a nie inny efekt?

Całość czytaj: TUTAJ

* Ewa Bartnik, profesor nauk biologicznych, członkini Komisji ds. GMO przy Ministerstwie Ochrony Środowiska, popularyzatorka nauki. 

** Jakub Stańczyk, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

spoleczny

Do góry

***


Kate Pankowska

GMO – Diabeł wcielony czy zbawca ludzkości?

Z perspektywy ekonomicznej, najważniejsze są wydajność i opłacalność. I w zasadzie cała teoria ekonomiczna jest oparta na tych dwóch filarach. Z punktu widzenia ekonomii, GMO – postrzegane jako rozwiązanie technologiczne zapewniające wyższe zbiory przy niższych nakładach pracy – często uznawane jest za remedium na podniesienie wielkości produkcji żywnościowej przy zminimalizowanych kosztach. Taka wizja GMO jako technologicznego cudu, przy rosnącej globalnej populacji do wykarmienia, przy zmieniającym się klimacie i związanymi z tym trudnościami w produkcji żywności (susze, powodzie itd.), a także wynikającym z przeludnienia i ekstensywnym rozwojem przemysłu, zanieczyszczeniem środowiska i erozją gleb jest dla ekonomistów niemalże zbawieniem.

Globalne panaceum

Gdyby GMO było w stanie zapewnić wyższą wydajność w produkcji żywności, większość światowych problemów ekonomicznych mogłaby być rozwiązana. Większa ilość tańszej żywności, dodatkowo lepszej jakości, mogłaby z czasem być przełożona na zmniejszenie środków przekazywanych przez kraje wysoko rozwinięte na tzw. pomoc rozwojową i humanitarną dla krajów rozwijających się. Zamiast tłumu pracowników organizacji humanitarnych, mieszkańcy „świata rozwijającego się” mogliby dostać genetycznie zmodyfikowane (ulepszone) ziarna, które byłyby odporne  na zmiany klimatyczne czy szkodniki (w zależności od wymagań danego rejonu).

Dzięki temu liczba głodujących na świecie ludzi mogłaby być zminimalizowana, a krajowa podaż żywności w końcu uniezależnić się od pomocy z krajów rozwiniętych. Lepiej odżywieni ludzie, zwłaszcza lepiej odżywione dzieci, to później lepiej wykształceni obywatele, którzy są w stanie lepiej gospodarować w swoich krajach. Samo jednak dostarczenie takich genetycznie ulepszonych ziaren, nawet jeżeli gwarantują one niesamowity wzrost wydajności – nie zapewnia rozwiązania problemu głodu. Ważnym czynnikiem są tutaj wewnątrzpaństwowe przepisy dotyczące redystrybucji dóbr, a – jak wiadomo – większość krajów rozwijających się ma z tym problem z powodu słabo rozwiniętych praw i przeżartych korupcją struktur biurokratycznych.

Z korzyścią dla wszystkich

GMO może też być przydatne do podniesienia plonów w krajach rozwiniętych, gdzie pojawia się problem jakości gleb, spowodowany intensywną gospodarką rolną. Dodatkowo pewne rodzaje GMO mogłyby być udoskonalone w podniesieniu wydajności biopaliw, zaś  na przykład genetycznie zmodyfikowane drzewa zapewniają szybszy wzrost i wyższą wydajność biomasy i budulca (wychwytując przy tym nieco dwutlenku węgla z atmosfery).

Wiarę ekonomistów w postęp technologiczny wzmacniają pokładający w GMO nieco inne nadzieje i interesy naukowcy. Nauki ścisłe, a zwłaszcza genetyka i biotechnologia, widzą w GMO ogromny potencjał, a wielkie fundusze są przeznaczane na rozwój badań i nie wydaje się, aby możliwe było odcięcie się od ich niewątpliwych osiągnieć w tej dziedzinie. Uniwersyteckie kierunki z genetyką i biotechnologią w tytule są oblegane przez studentów, wiec naukowej siły roboczej raczej nie zbraknie. Kierunki tych badań idą w różne strony. Są naukowcy, którzy zajmują się stricte rolnymi uprawami i udoskonalaniem już będących w produkcji rolnej ziaren czy warzyw i owoców. Inni pracują nad nowymi hybrydami. Niektórzy z nich idą jeszcze dalej i pracują na przykład nad genetycznie modyfikowanymi algami, które wykazują potencjał do produkcji biopaliw i mogą zapewnić tanie źródło energii.

Druga strona medalu

Niestety ten idylliczny z punktu widzenia zarówno ekonomii, rolnictwa, rozwoju światowego, jak i oderwanych od kontekstu społeczno-politycznego nauk ścisłych obraz GMO dzisiaj nie jest do końca realistyczny. Największe problemy dotyczą niejasności w kwestii rzeczywistej efektywności GMO jako technologicznie lepszego rozwiązania dla obniżenia kosztów żywności. Nie jest jasne, czy faktycznie GMO wdrożone do produkcji rolnej na pewno jest wydajniejsze i tańsze. Problem wydaje się dotyczyć głownie stosunkowo małej grupy firm biotechnologicznych na rynku i ich praktyk w egzekucji praw do patentów na GMO.

Obecnie głównymi aktorami w dziedzinie biznesu biotechnologicznego są giganty takie jak Monsanto czy Syngenta, które wykorzystują swoją pozycję, zabezpieczając prawa do patentów na wytworzone przez siebie technologie. Korporacje te, dzięki wpływom politycznym, wykorzystują luki prawne i wywierają nacisk na ustawodawców (szeroko rozwinięty lobbing) w celu uzyskania przychylnych przepisów. Kreują dla siebie coś na kształt monopoli zapewniających wyższe zyski. Z punktu widzenia ekonomicznego taka sytuacja jest niepokojąca.

Monopol na geny

Najprostsza teoria ekonomiczna pokazuje, jak takie zachowanie gigantów GMO łatwo przekłada się na wyższe koszty ich genetycznie zmodyfikowanych ziaren. Nie jest też wciąż jasne, czy zbiory z tych GMO są naprawdę bardziej opłacalne dla rolników po odliczeniu kosztów każdorazowego zakupu ziaren i aplikacji oraz niezbędnych do ich prawidłowego wzrostu środków chemicznych (jak Monsanto Roundup). Zgodnie z umowami rolnicy produkujący GMO nie mogą zostawiać ziaren na zasiew po zbiorach w następnym roku, tylko każdorazowo nabywać od producenta nowe ziarna. To obniża zyskowność, a przy tym podwyższa ceny produkowanych przez rolników ziaren,  nie wspominając już tradycyjnego prawa do używania przy zasiewach swojego ziarna. Próby opierania się na tej zwyczajowej normie stanowią przedmiot postepowań karnych o naruszenie praw patentowych przed sądami, gdzie pojedynczy rolnicy musza mierzyć się z prawnym ramieniem agroindustrialnych gigantów.

Przykładem takich praktyk Monsanto jest choćby głośna sprawa kanadyjskiego rolnika Percy’ego Schmeisera, który uprawiał rzepak w prowincji Saskatchewan. Jego pole uprawne sąsiadowało z genetycznie zmodyfikowanymi uprawami rzepaku zasianymi materiałem Monsanto. Na skutek samoistnego przesiewu zmodyfikowanego rzepaku na pole Schmeisera, Monsanto pozwało go o bezprawne używanie ich opatentowanego rzepaku. Po latach rozpraw sadowych (1998–2004) Schmeiser wygrał proces z Monsanto w kanadyjskim Sądzie Najwyższym, ale stracił swoją farmę z powodu ogromnych kosztów sądowych.

Wielu rolników w USA twierdzi jednocześnie, że dziś ich zbiory z GMO nie są wcale większe niż plony uzyskiwane przy użyciu konwencjonalnych ziaren. Na dodatek, jeżeli chcieliby oni wrócić do kultywowania konwencjonalnych ziaren, jest to w zasadzie niemożliwe, gdyż biotechnologiczne giganty zadbały o to nie tylko ze strony prawnej (rozbudowane umowy wiążące z rolnikami), ekologicznej (ciężko uprawiać konwencjonalne uprawy, kiedy wszyscy sąsiedzi naokoło uprawiają GMO i następuje samoistne przesiewanie), lecz także od strony ekonomicznej, wykupując kompanie produkujące konwencjonalne ziarna i podnosząc ich ceny.

Podatny grunt

Problemy kontynentu amerykańskiego z GMO nie zatrzymują się na granicy między USA i Meksykiem, ale ciągną się aż po krańce Argentyny. Kraje Ameryki Łacińskiej są bombardowane kampaniami koncernów biotechnologicznych, które często znajdują tam ekonomiczno-politycznie sprzyjający grunt dla swej działalności. Koncerny organizują szeroko zakrojone kampanie reklamowe pod hasłem „bezpieczeństwa żywnościowego”, nie szczędząc środków, a wszytko, żeby dodać swym technologiom „ludzką twarz”. Jedynie w Wenezueli i Boliwii taka aktywność nie spotyka się z poparciem ani polityków, ani obywateli, skutkiem czego zarówno Monsanto, jak i Syngenta dzisiaj nie mają tam możliwości uzyskania rządowych przywilejów.

Najbardziej sprzyjający grunt GMO znalazło w Argentynie, miedzy innymi dzięki wyjątkowej przychylności prezydent Cristiny Fernández de Kirchner, która lubi pokazywać się na konferencjach prasowych z ulotkami Monsanto. Nad La Platą biotechnologia jest w rozkwicie. Główna droga z San Salvador de Jujuy do Cordoby stanowi swego rodzaju wystawę ostatnich osiągnieć Monsanto. Niemal na całym odcinku (a podróż autobusem trwa 8 godzin),  po obu stronach drogi ciągną się szczelnie ogrodzone i dokładnie oznaczone numerem patentów pola genetycznie modyfikowanej i ochoczo zraszanej z samolotów pestycydami soi (obecnie podstawy argentyńskiego eksportu), rzadziej kukurydzy. Kiedy po jednej stronie drogi kombajn zbiera soję, po drugiej już ciągniki przygotowują glebę pod nowy zasiew. Nikt nie traci czasu w tym rolnym cyklu produkcyjnym, a gleba zdaje się „pracować” na pełnych obrotach. Na trasie widać także ogromne silosy do przechowywania ziaren, które doskonale komponują się z ciągnącym się po horyzont dywanem pól genetycznie zmodyfikowanych roślin. Obrazu tego agrarnego Klondike dopełnia masa przydrożnych szyldów, które reklamują najnowsze światowe rozwiązania technologiczne w dziedzinie maszyn rolniczych. Wnioskując po ilości reklam i dilerów tych maszyn, ten biznes zdaje się działać w tym rejonie bez zarzutów.

I tak aż do granicy z Mendozą, krainą rozsławionego w świecie argentyńskiego wina, gdzie wszystkie pojazdy zyskują prawo wjazdu po przejściu swego rodzaju kwarantanny. Staranne umycie kół wszystkich pojazdów jest nakazane przez regionalne przepisy Mendozy w celu zminimalizowania niebezpieczeństwa kontaminacji uprawianej tam winorośli. Właściciele ogromnych winnic w tamtym rejonie, którzy w dużej mierze posiadają także winnice we Francji, Włoszech i Stanach Zjednoczonych, nie mogą sobie pozwolić na straty finansowe, które mogłyby być spowodowane przesianiem  genetycznie zmodyfikowanej soi czy kukurydzy z sąsiedniej Cordoby.

Ekonomiczno-rolniczy dylemat

Temat GMO spowodował rozłam w agroekonomii. Teoria nakazywałaby wykorzystanie potencjału GMO do maksimum, bo przypuszczalnie niesie ono za sobą szereg zysków w zakresach finansowym i wydajnościowym , które mogłyby rozwiązać wiele palących światowych problemów żywnościowych. Zdrowy rozsadek natomiast nakazuje szeroki ogląd sytuacji, bo pochopne decyzje w takich kwestiach zdają się działać na niekorzyść ludzkości. Dzisiaj najistotniejsze w tym dyskursie wydaje się właściwe określenie potencjalnych długookresowych efektów, jakie niesie za sobą GMO. Szeroko zakrojona analiza ekonomicznych zysków i strat jest niezbędna. Bez takiego odpowiedzialnego i usystematyzowanego oglądu problemu nie będzie możliwa sensowna odpowiedź na postawione w tytule pytanie.

*Kate Pankowska, doktorantka agroekonomii na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej w Vancouver. Prowadziła badania na temat ekonomii rolnictwa i rozwoju m.in. w Argentynie, Kanadzie, Boliwii, Paragwaju i Etiopii. 

Do góry

***


Andrea Sonnino

GMO to technologia jak każda inna

Organizmy modyfikowane genetycznie, tak jak każdy rodzaj technologii, mogą stwarzać zagrożenie zarówno na poziomie ekologicznym, jak i społecznym oraz ekonomicznym. Dla każdego przypadku z osobna potrzebna jest analiza ryzyka i przyjęcie tej technologii tylko wtedy, gdy zagrożenie można zlekceważyć lub mu zaradzić.

Technologia GMO to jedna z wielu możliwych biotechnologii. Jest to zjawisko bardzo kontrowersyjne, przykuwa uwagę mediów oraz opinii publicznej, podczas gdy wiele stosowanych rozwiązań wykorzystujących odkrycia nowoczesnej biologii jest o wiele korzystniejszych niż plony modyfikowane genetyczne. Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), jest zwolenniczką wzrostu inwestycji w badania nad wszelkimi biotechnologiami, które mogą przynieść zysk drobnym rolnikom w krajach rozwijających się. GMO mogą być dla nich rozwiązaniem tylko w niektórych przypadkach. Wprowadzanie jakiejkolwiek technologii wiąże się zawsze z jakimś ryzykiem i potrzebna jest ocena każdego przypadku z osobna, analiza zysków i strat, które prowadzą do decyzji opartych na danych naukowych i dowodach.

Sukces tylko dla uprzywilejowanych

Można powiedzieć, że sukces genetycznie modyfikowanych roślin, bo tylko one zostały na razie dopuszczone do sprzedaży, jest ograniczony, ale pewny. Według danych Międzynarodowego Instytutu Propagowania Upraw Biotechnologicznych (ISAAA) są one hodowane na 170 mln hektarów, co odpowiada mniej więcej 10 procentom całej ziemi rolnej. Przy takiej stopie przyjęcia byłby to sukces, ale ograniczony tylko do paru roślin – przede wszystkim do soi, kukurydzy, bawełny i rzepaku. Ponadto dostępnych jest tylko kilka marek, które są odporne na herbicydy i insekty.

Z punktu widzenia FAO najbardziej pozytywnym aspektem przyjęcia GMO w rolnictwie są korzyści dla rolników je stosujących. Jednak największym minusem jest fakt, że GMO zostały pozyskane w większości przez sektor prywatny i to niestety przede wszystkim w uprzemysłowionych krajach. Rynek GMO jest zdominowany przez dosłownie parę międzynarodowych firm z krajów rozwiniętych. Organizmy modyfikowane genetycznie były więc od początku dopasowane do rynku w rozwiniętych krajach z rozwiniętym rolnictwem, umiarkowanym klimatem i dużymi farmami. Ważne jest natomiast, by uczynić tę technologię dostępną w sektorze publicznym krajów rozwijających się, zaś żeby w pełni wykorzystać potencjał tej technologii, potrzebujemy badań, większego balansu pomiędzy inwestycjami sektora prywatnego i publicznego w tej branży.

Niewiele roślin GMO jest dostosowanych do trudnych warunków krajów rozwijających się z tropikalnym klimatem, rolnictwem zdominowanym przez małe farmy oraz niską mechanizacją. Ta część świata nie skorzystała do tej pory z upraw modyfikowanych genetycznie. Pocieszające jest pojawianie się GMO pozyskiwanych bezpośrednio przez sektor prywatny w krajach rozwijających się, dopasowanych do potrzeb drobnych dzierżawców. Są to nowe obiecujące GMO w Brazylii, Chinach, Indiach i na Kubie, odporne na owady, lepiej znoszące antybiotyki. Dzięki nim możliwy jest prężny rozwój małego rolnictwa i pokonywanie ograniczeń w produkcji. Te rośliny wydają się o wiele korzystniejszym rozwiązaniem niż GMO hodowane dziś.

Każda technologia niesie ze sobą ryzyko 

Organizmy modyfikowane genetycznie, tak jak każdy rodzaj technologii, mogą stwarzać zagrożenie zarówno na poziomie ekologicznym, jak i społecznym oraz ekonomicznym. Dla każdego przypadku z osobna potrzebna jest analiza ryzyka i przyjęcie tej technologii tylko wtedy, gdy zagrożenie można zlekceważyć lub mu zaradzić. Ważną rolę w procesie decyzyjnym ma opinia publiczna. Ma ona prawo do uczestniczenia w procesie przyjmowania nowych technologii. Bardzo ważne jest uwzględnianie niepokojów społeczeństwa i przedsięwzięcie wszelkich miar, by uniknąć potencjalnego ryzyka. FAO promuje strategie publicznej partycypacji w decyzjach dotyczących tych spraw. Jest to trudne nawet w rozwiniętych społeczeństwach, więc próbujemy wypracowywać coraz to nowe metody tego uczestnictwa.

Niezależnie od naszych działań to każde państwo podejmuje własną decyzję, czy wprowadzić jakąś technologię, czy nie – bez naruszania swojej suwerenności. Z tego powodu działalność FAO ogranicza się tylko do dwóch aspektów. Przede wszystkim analizujemy dane naukowe, które udostępniamy szerszej publiczności. Staramy się udostępniać nasze informacje politykom i urzędnikom, by ułatwić im podejmowanie ważnych decyzji. Drugim aspektem naszej działalności jest wspieranie państw w tworzeniu zdolności do podejmowania formalnych decyzji. Pomagamy im tworzyć ramy prawne oraz trenujemy ludzi pracujących w organach nadzorczych. Podstawowym warunkiem rozsądnego wprowadzenia jakiejś technologii, dostosowania jej do warunków jakiegoś kraju, jest dostarczanie neutralnych, bezstronnych naukowych danych, by umożliwić organom państwowym podjęcie odpowiedniej dla nich decyzji.

*Andrea Sonnino, szef działu badań i rozwoju w rzymskiej centrali Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO). 

Notował i przełożył z jęz. angielskiego J. Stańczyk.

 polityczny

Do góry

***

* Autorzy koncepcji Tematu tygodnia: Jakub Stańczyk, Kacper Szulecki.

** Współpraca: Jakub Krzeski, Anna Piekarska, Radosław Szymański, Ewa Muszkiet. 

*** Autorka ilustracji: ola.das (http://oladas.blogspot.com/)..

Kultura Liberalna” nr 239 (32/2013) z 6 sierpnia 2013 r.