Radosław Szymański: Deklaruje się pani jako przeciwniczka GMO. Znajduje ono jednak zastosowanie w wielu dziedzinach, a zagrożenia płynące z jego stosowania można rozpatrywać z punku widzenia wpływu na organizm ludzki, ekosystem, a także społeczeństwo. Czemu właściwie się pani przeciwstawia? Dlaczego, pani zdaniem, GMO jest aż tak niebezpieczne?
Katarzyna Jagiełło: Mój protest nie dotyczy GMO jako takiego, ale genetycznie modyfikowanych roślin, które trafiają do środowiska jako rośliny uprawne bądź w ramach eksperymentu naukowego. Kwestia wykorzystania GMO w przemyśle czy w laboratorium, krótko mówiąc w zamkniętym obiegu, w ogóle mnie nie interesuje. GMO stanowi prawdziwe zagrożenie tylko wtedy, gdy zostaje uwolnione do środowiska naturalnego.
Wpływ GMO na człowieka jest problematyczną kwestią. Co jakiś czas pojawiają się badania, takie jak te zespołu profesora Gillesa-Erica Seraliniego z Uniwersytetu w Caen, które momentalnie dzielą środowisko naukowe. Jakiś czas temu EFSA (Europejski Urząd do Spraw Bezpieczeństwa Żywności) wydał nowe zalecenia, dotyczące długoterminowych badań nad bezpieczeństwem GMO. W reakcji na to organizacja GMO Watch stwierdziła, że wytyczne uwiarygodniają badania Seraliniego i dyskredytują jego krytyków. Część środowiska naukowego podważyła te badania i niejako ekskomunikowała Seraliniego ze swego grona. I tak jest zawsze – jedna ze stron podchodzi do takich odkryć bardzo sceptycznie, a druga im przyklaskuje. W sytuacji, w której istnieje bardzo wyraźny spór naukowy, trudno jest mi, jako osobie nieposiadającej odpowiedniego, dedykowanego kwestiom genetyki wykształcenia, wypowiadać się na ten temat. Mogę tylko polegać na autorytecie uczonych, zaś ci nie są w tej kwestii zgodni. Skoro nie mamy pewności czy żywność GMO rzeczywiście człowiekowi szkodzi, to ostrożność nakazuje bardzo rozważne jej traktowanie.
Wspominała pani, że najważniejsze jest zagrożenie, jakie GMO niesie dla środowiska naturalnego. Na czym ono polega?
Niedawno miał miejsce głośny skandal: Japonia i Korea Południowa musiały wstrzymać import pszenicy z USA, ponieważ wśród plonów wykryto nieautoryzowane odmiany modyfikowane genetycznie. Firma Monsanto zakończyła testy wiele lat wcześniej, okazało się, że nie zabezpieczono tego obszaru odpowiednio. Obecnie trudno się uchronić przed takimi wypadkami i mieć pewność, że nigdy do nich nie dojdzie.
Z jednej strony mamy badania sugerujące, że pyłek kukurydzy jest w stanie samoczynnie przenieść się jedynie na bardzo niewielką odległość. Z drugiej strony przypadki kontaminacji pokazują, że pomimo dużego ciężaru pyłku, możliwe jest jego przemieszczanie się. To dowód, że nawet przy prawidłowej metodologii badań i najlepszych intencjach uczonych, wyniki ich prac mogą być całkowicie rozbieżne. Zmiana warunków eksperymentu, dobór innych kryteriów mogą nas doprowadzić do zupełnie różnych rezultatów. Stąd też wiele kontrowersji i sporów w świecie nauki. Już sam konflikt na łonie polskiej akademii jest pod tym względem bardzo interesujący. Komitet Ochrony Przyrody PAN wydaje oświadczenie, w którym wyraża sprzeciw wobec stosowania roślin GMO w polskim rolnictwie. Z kolei prezydium Polskiej Akademii Nauk prezentuje dokładnie przeciwne stanowisko.
Konkurencyjne badania, ciągłe przerzucanie się dowodami i kontrdowodami pokazują, że biotechnolodzy w ogóle nie rozumieją specyfiki systemów otwartych, gdzie zmiana jednego elementu ma wpływ na wiele innych. Nie dostrzegają też granicy między inżynierią biologiczną a ekologią, które mają przecież zupełnie różne cele. Środowisko naturalne to nie laboratorium, tym bardziej więc należy zachować jak najwięcej ostrożności i powstrzymać się od wprowadzania do niego roślin modyfikowanych genetycznie.
Czy dostrzega pani jakieś wyłącznie ekonomiczno-społeczne zagrożenia płynące z GMO? Mam tu przede wszystkim na myśli monopolizację upraw roślin modyfikowanych genetycznie przez amerykańską firmę-molocha, Monsanto.
Zagrożenia te niewątpliwie są bardzo realne. W naszym lokalnym kontekście przejście na uprawę roślin modyfikowanych genetycznie wiązałoby się ze zmianą całego modelu rolnictwa. Małe, rodzinne gospodarstwa musielibyśmy przekształcić w gigantyczne, wielkoobszarowe uprawy w amerykańskim stylu. Dr Charles Benbrook, były doradca Białego Domu ds. rolnictwa, który obecnie pracuje w Centrum na rzecz Zrównoważonego Rolnictwa i Zasobów Naturalnych w Washington State University opublikował raport, w którym przedstawił liczne negatywne skutki, jakie dla europejskiego rolnictwa miałoby otwarcie się na GMO. W przypadku upraw Roundup-Ready, czyli modyfikowanych w taki sposób, aby były odporne na aplikacje herbicydu Roundup, wzrost ilości zużywanych pestycydów jest naprawdę znaczny, co pociąga za sobą wzrost kosztów produkcji. Uprawy GMO to niespełnione obietnice, dla mnie to jest bardzo alarmujące.
Istnieje szereg powodów, dla których powinniśmy odrzucić monopol Monsanto i zrezygnować z modyfikowanych genetycznie upraw. Najważniejszy z nich to ten, że głównymi importerami polskiej żywności są inne państwa europejskie. Stawką w tej grze jest wizerunek naszego rolnictwa. Do tej pory opierał się on na promowaniu naszej żywności jako bardzo dobrej jakościowo i zdrowszej niż ta na Zachodzie. Nasz model rolnictwa był prezentowany jako bliższy naturze i tradycji, a nie przemysłowy i masowy jak tamte. Zielone światło dla GMO równałoby się zaprzepaszczeniu tej pięknej wizji.
Z naszej rozmowy do tej pory wynika, że nie jest pani wcale przeciwna GMO jako takiemu. Przyczyną pani niechęci są raczej wpadki w administrowaniu GMO i jego złe wykorzystywanie. Czy potrafi sobie więc Pani wyobrazić „dobre GMO”?
Widzę, że muszę być ostrożniejsza. Sprecyzuję więc: oczywiście, że nie sprzeciwiam się biotechnologii i rozwojowi nauki jako takim. Samo przeciwstawianie sobie produkcji tradycyjnej i tej z użyciem GMO jest nie do końca adekwatne. Biotechnologia to nie tylko same modyfikacje genetyczne. Istnieje na przykład technologia MAS (marker assisted selection), ułatwiająca wytwarzanie materiału siennego. Bardzo mi przeszkadza demagogia, jaką stosują apologeci GMO. Dla nich spór o GMO sprowadza się do konfliktu między katolickim, średniowiecznym zaboboniarstwem a racjonalistami niosącymi kaganek oświaty. Taki obraz jest zakłamany i na pewno nie doprowadzi do żadnego rozwiązania. Po stronie anty-GMO występuje przecież bardzo szerokie spectrum światopoglądowe: lewica, zieloni, ale także nurt prawicowy, nie można więc redukować ich sprzeciwu do zwykłej ciemnoty.
Zygmunt Bauman pisze: „Amerykańscy giganci w dziedzinie inżynierii genetycznej finansują badania, które dowodzą „ponad wszelką racjonalną wątpliwość, że bez genetycznie modyfikowanych upraw wyżywienie ludności świata stanie się niebawem niemożliwe. Natomiast na ogół przemilcza się, że te oświadczenia noszą wszelkie znamiona samospełniających się przepowiedni, a raczej że ich celem jest wytłumaczenie poczynań sponsorów badań, uczynienie ich bardziej strawnymi poprzez odwrócenie przyczyny i skutku”.
Jeżeli natomiast chodzi o moją niechęć do GMO, to mam tu pewne zastrzeżenia natury teoretycznej, a nie dotyczące tylko otaczających go praktyk. Nauka o organizmach modyfikowanych genetycznie opiera się na przestarzałym modelu, który pod wieloma względami powinien zostać zrewidowany. Kiedyś sądziliśmy, że biotechnologia opiera się na prostym równaniu: jedna modyfikacja to jeden efekt. Teraz jednak okazuje się, że sytuacja jest bardziej skomplikowana. Interakcje organizmów z otoczeniem i innymi organizmami pokazują, że dawny paradygmat naukowy już zupełnie się wyczerpał.
Ciekawym wątkiem są nieczyste zagrywki zwolenników GMO, o których pani mówiła. Chciałbym więc zadać pytanie dotyczące nie tyle pani stanowiska, co trwającego wokół organizmów modyfikowanych genetycznie sporu. Jak pani ocenia jakość debaty? Czego w niej brakuje?
Z mojego punktu widzenia dyskurs zdominowała grupa, którą nazywam „wyznawcami racjonalizmu”. To bardzo specyficzna formacja umysłowa. Dla nich argumentem przemawiającym za GMO jest już to, że sama możliwość jej wytwarzania jest świadectwem potęgi i wielkości ludzkiego rozumu. Tradycyjna uprawa jest natomiast czymś prymitywnym, zacofanym i – z tego względu – zasługującym na pogardę. Jestem bardzo zaniepokojona narastającą falą dezinformacji, za którą stoją uznane nazwiska nauki. Jednak ustawa bardzo ściśle definiuje znaczenie GMO – organizmy modyfikowane genetycznie to te, które są wytwarzane w warunkach laboratoryjnych i nie mogły zaistnieć w naturalny sposób. Dość przekonujący argument okazuje się więc zupełnie nieadekwatny wobec istniejącego problemu.
W Polsce dyskurs przerodził się w regularną walkę. Nikt nikogo nie chce już przekonywać, wymieniać poglądów. Zamiast tego w szranki stają zaślepieni apologeci i radykalni przeciwnicy. Nie jestem zachwycona tym stanem rzeczy. Rozgorzały spór sprawił, że już nikt nie koncentruje się na tak ważnych aspektach jak wpływ GMO na różne obszary społeczno-gospodarcze. Często można też odnieść wrażenie, że GMO to tylko i wyłącznie kwestia zdrowia. Takie podejście jest wygodne dla „racjonalistów”, a przez to często praktykowane, jednak zupełnie mylne. Bardzo brakuje wyważonych głosów, które powiedziałyby, co wprowadzenie organizmów modyfikowanych genetycznie znaczyłoby dla polskiego rolnictwa czy gospodarki. Uczestnicy dyskusji powinni zrzucić swoje racjonalistyczne czy moralizatorskie klapki z oczu i spojrzeć na cały problem z szerszej perspektywy.