Uzbrojony w konstytucyjne narzędzia przystąpił do działania. Podobnie jak dyktują to ustawy zasadnicze wielu innych krajów, także i w Czechach premiera desygnuje prezydent. Nowy szef rządu ma skompletować gabinet, a w przewidzianym ustawowo czasie powinien uzyskać dlań wotum zaufania. Konstrukcja na pozór jasna i logiczna. Rola utworzenia nowego gabinetu nie została jednak oddana w ręce – jak to zwykle bywa – polityka wywodzącego się z partii, która wygrała ostatnie wybory. Jakkolwiek skompromitowała ją ostatnia afera korupcyjna, która osłabiła również jej relacje z politycznymi partnerami z koalicji, to przynajmniej w teorii teka premiera, bądź co bądź wolą narodu, należała się jej jak psu buda.
Tymczasem Zeman postawił, jak twierdzi, na fachowców. Powierzył więc misję sformowania nowego rządu bliskiemu sobie politycznie i ideologicznie ekonomiście Jiřemu Rusnokowi. Od początku dały się słyszeć głosy o nadużyciu władzy, odgórnej manipulacji przy demokratycznych narzędziach itp., choć z drugiej strony i Zeman został przez Czechów wybrany, więc pewien jest swojego prawa do stanowienia państwa wedle wydumanego przez siebie obrazu. Początkowo mówiło się, że być może rząd Rusnoka potrwa tylko do końca lata, kiedy to planowano uchwalenie budżetu na rok 2014. Wiele jednak wskazuje, że Zeman ma wobec tego gabinetu inne plany.
Tych ostatnich nie zakłócił nawet fakt, iż nowy rząd nie uzyskał wotum zaufania. Gdy w ubiegłym tygodniu posłowie przez dwanaście godzin debatowali nad możliwością jego udzielenia, prezydent był zapewne absolutnie spokojny. Plan zapasowy miał już przecież w rękawie. Zgodnie z przewidywaniami rząd Rusnoka przepadł, jako swe wsparcie zyskując 93 głosy spośród możliwych 200. Ów brak zaufania to wspólne dzieło dotychczasowej centroprawicowej koalicji, na którą składały się partie ODS, TOP 09 i LIDEM. Jednak i w jej szeregach zabrakło absolutnej zgodności, gdyż dwóch posłów – podczas głosowania – opuściło salę obrad. Podobnie postąpiła też liderka LIDEM, pozostawiając swym kolegom swobodę głosowania. Jednak taki brak jedności czy wzajemnego zaufania dołożył tylko do prezydenckiej talii kolejnego asa. Bo skoro dawna koalicja leży na tak chwiejnych fundamentach – argumentują zwolennicy decyzji Zemana – jakże dawać jej jeszcze jedną szansę na kierowanie rządem.
Inna sprawa, że rząd Rusnoka przepadł w głosowaniu i powinien zostać podany do dymisji. Dość naturalnym wydawałoby się poszukiwanie kolejnego kandydata na premiera i powtórzenie całej procedury. Jednak czeska konstytucja pozwala, by z podjęciem tej decyzji prezydent zwlekał dowolnie długo, a zatem nawet do rozpisania kolejnych terminowych wyborów parlamentarnych. A Zeman zwlekać zamierza, zasłaniając się przy tym dobrem kraju i koniecznością przeprowadzenia śledztwa dotyczącego afery korupcyjnej, dotykającej najwyższego szczebla władzy państwowej. Ważniejsze zdaje się jednak dla niego wzmacnianie władzy prezydenckiej i stawianie Czechów wobec systemowego dylematu, który najmniej jest im teraz potrzebny. Pytanie o to, kto będzie rządzić, dla wielu wydaje się jakby mniej istotne, bo choć „rządzić” będzie rząd Rusnoka (bez wotum zaufania, ale pełniący obowiązki), to pierwsze skrzypce i tak gra prezydent. Przynajmniej do czasu, gdy politykom dotychczasowej koalicji uda się dogadać i – kładąc na szali swe poselskie mandaty – postarają się o samorozwiązanie parlamentu, a okazja już wkrótce, głosowanie już w piątek, 16 sierpnia. Wtedy wybory byłyby nieuniknione. Wydaje się, że zarówno dla zachowania porządku, jak i traktowania na poważnie tak swych wyborców, jak samych reguł demokracji, to jedynie słuszne wyjście.