Łukasz Pawłowski: Jaką rolę powinna obecnie odgrywać lewica we Francji i co powinno być ideologiczną podstawą jej programu – postulat równości, sprawiedliwości, emancypacji?
Guy Sorman: Jeśli lewica miałaby dziś spójny program, to powinien się opierać na hasłach postępu technologicznego i wyrównywania szans. Ta tradycyjna definicja lewicowości nie pokrywa się jednak z tym, co faktycznie reprezentuje dziś francuska lewica. Prawdę mówiąc mamy do czynienia z kuriozalną sytuacją, ponieważ duża część lewicy odrzuca postęp naukowo-techniczny i w wielu kwestiach – na przykład poszukiwania nowych źródeł energii – optuje za zachowaniem status quo. Co zaś do hasła równych szans, zachodzi sprzeczność między lewicową filozofią a interesami lewicowego elektoratu, czyli państwowych urzędników i innych pracowników sfery budżetowej. Teoretycznie lewica popiera wyrównywanie szans, ale w rzeczywistości z powodów politycznych utrzymuje przywileje grup już uprzywilejowanych. Partia Socjalistyczna aktywnie broni urzędników państwowych, ale już nie bezrobotnych młodych czy przedstawicieli mniejszości.
Jakie są przyczyny tej zmiany? Tradycyjnie lewica stała przecież zawsze po stronie ekonomicznie pokrzywdzonych grup społecznych.
Jest kilka powodów. Po pierwsze, francuska lewica była zawsze oddana raczej wąsko pojmowanej, marksistowskiej definicji socjalizmu – jeszcze na początku lat 80., za prezydentury Mitteranda, opowiadała się za powszechną nacjonalizacją. Po 1989 roku, kiedy socjalizm w Europie Wschodniej ostatecznie się rozsypał, francuska lewica straciła teoretyczne podstawy. Do dziś pozostaje ideologicznie zagubiona, bo tak naprawdę nigdy nie dokonała wyboru między socjaldemokracją a marksizmem. Nie udało się zbudować nowego konsensusu.
Po drugie, lewica jest częścią klasy politycznej i ma polityczne interesy. A we Francji każda partia startująca w wyborach musi walczyć o głosy pracowników sfery budżetowej – to prawie jedna trzecia wszystkich dorosłych Francuzów! Paradoksalnym tego efektem jest to, że elektorat francuskiej lewicy jest dziś raczej… konserwatywny.
Wreszcie po trzecie, lewica stała się poniekąd ofiarą własnego sukcesu. Wszystkie główne postulaty lewicowe zgłaszane od końca XIX i początku XX wieku – powszechny dostęp do edukacji, opieki zdrowotnej, wprowadzenie zasiłków dla bezrobotnych i wielu innych świadczeń socjalnych – zostały zrealizowane.
Ale od kilku lat przechodzimy (jak twierdzi wielu ekonomistów) najgorszy kryzys gospodarczy od czasów Wielkiej Depresji – wiele państw stoi na skraju bankructwa, a różnice majątkowe rosną. Wydawać by się mogło, że taka sytuacja doprowadzi do wzrostu poparcia dla ugrupowań lewicowych, tymczasem nic takiego się nie stało.
Chociaż kryzys gospodarczy rozpoczął się prawie 5 lat temu, wciąż nie wiemy, jakie były jego rzeczywiste przyczyny. Czy to porażka wolnego rynku, globalnego systemu finansowego, a może państwa opiekuńczego? Nie ma co do tego zgody, a w związku z tym nie ma również uniwersalnego, powszechnie akceptowanego rozwiązania. Obie strony sceny politycznej zgadzają tylko co do tego, by w tej kwestii nie robić nic radykalnego.
Trudno się zresztą dziwić, bo we Francji skutki kryzysu dotknęły głównie osoby młode, bezrobotne i mniejszości. Ci ludzie zazwyczaj nie biorą udziału w wyborach, ich problemy nie są więc dla klasy politycznej specjalnym bodźcem do działania. Tymczasem francuski urzędnik mógł właściwie nie zauważyć kryzysu. Państwo nadal zatrudnia nowych pracowników, a pensje rosną, ponieważ dzięki niskiemu oprocentowaniu obligacji rządowych Francja może pożyczać pieniądze w nieskończoność. Dług rośnie, ale nikt się tym nie przejmuje. Inaczej niż w Grecji czy Włoszech nie ma presji na podjęcie radykalnych działań i uporządkowanie finansów państwa.
Powiedział pan, że elektorat francuskiej lewicy jest dość konserwatywny. Jak w związku z tym wyjaśnić forsowanie przez rząd reform obyczajowych, takich jak przyznanie parom homoseksualnym prawa do zawierania małżeństw?
Reformy obyczajowe to wszystko co zostało z lewicy (all what’s left of the Left). Jeśli spojrzymy na dotychczasowe dokonania François Hollande’a, okaże się, że poza legalizacją małżeństw homoseksualnych nie może się on pochwalić żadną istotną reformą. Warto jednak podkreślić, że i w tej kwestii lewica francuska nie była jednomyślna. Podobnie podzielona była także prawa strona – konserwatyści protestowali, ale libertarianie nie mieli nic przeciwko proponowanym zmianom.
Ta kwestia, podobnie jak reakcje na kryzys finansowy pokazują, że różnice między partiami lewicowymi i prawicowymi nie są już we Francji tak istotne jak kiedyś. Czy w związku z tym uważa pan, że obstawanie przy rozróżnieniu na lewicę i prawicę nadal ma sens?
Prawica i lewica mają wiele cech wspólnych, ale myślę, że to dobrze. We Francji jeszcze do lat 80. każde wybory przypominały niemal wojnę domową – opozycja między socjalistami i konserwatystami była wówczas tak silna, że kraj raz po raz zdawał się być na skraju rewolucji. Po roku 1983, a tym bardziej po 1989, wpływy radykalnych socjalistów i konserwatystów zmalały, pojawiło się więc szersze pole do porozumienia w takich kwestiach jak powszechna opieka zdrowotna i edukacja, otwarcie granic, przynależność do Unii Europejskiej itd. Dziś tylko przedstawiciele ugrupowań skrajnych występują przeciwko tym postulatom. Zbliżenie między lewicą i prawicą jest czymś dobrym i nie powinniśmy z nostalgią wspominać czasów, gdy byliśmy świadkami ostrych ideologicznych konfrontacji.
Ale w demokracji obywatele powinni mieć możliwość dokonania wyboru.
Zgoda i dlatego trzeba znaleźć równowagę między podziałami politycznymi z jednej strony, a zdolnością do osiągnięcia konsensusu z drugiej. Problem polega na tym, że dziś słowa niewiele znaczą – lewica nie jest naprawdę lewicą, nie wiadomo również, gdzie znajduje się prawica. Żadna z tych sił politycznych nie ma właściwie żadnych filozoficznych podstaw, co z kolei prowadzi do spłycenia debaty publicznej. W rezultacie wybory polityczne Francuzów mają przede wszystkim charakter negatywny – głosuje się przeciw komuś, nie na kogoś. Hollande zwyciężył w dużej mierze dlatego, że ludzie chcieli się pozbyć Sarkozy’ego i prawdopodobnie w następnych wyborach ludzie zagłosują na kogoś innego, by pozbyć się Hollande’a. Korzystają na tym ugrupowania skrajne, które twierdzą, że jako jedyne oferują polityczną alternatywę. Nie dotyczy to jednak wyłącznie Francji – to sytuacja rozpowszechniona w całej Europie.
Czy na skutek bezwładności w głównego nurtu politycznego, radykałowie mogą przejąć władzę?
Nie sądzę. Skrajne partie dobrze wypadają w mediach, odnoszą także sukcesy w mało istotnych wyborach. Ale poparcie dla radykałów to swoisty wyraz protestu i nie wykracza daleko dalej. Jest różnica pomiędzy hałasem, jaki te ugrupowania robią, a rzeczywistą wolą Francuzów, by wprowadzić je do rządu. Szczerze mówiąc nie wiem, czy one same by tego chciały. Ich retoryka świetnie nadaje się do przyciągnięcia uwagi mediów, ale przecież ich postulaty są całkowicie nierealne.
Powyższy wywiad jest uzupełnieniem Tematu Tygodnia „21 wiek. Świat bez lewicy?” z numeru 241 „Kultury Liberalnej” poświęconemu przyszłości amerykańskiej i europejskiej lewicy.