Gowin wybrał jednak samodzielne odejście, bez kolejnych miesięcy niepoważnych niesnasek. Zdecydował podać mocne powody, dla których musi opuścić partię i zacząć w polityce nowy etap. Z trudem przychodzi mu obrócenie tego na swoją korzyść.
Przesłanie, które proponuje Gowin, jest proste. Platforma odeszła od wolnorynkowych korzeni, czyniąc między innymi zamach na oszczędności Polaków umieszczone w OFE. Polsce potrzebny jest zwrot w kierunku mniejszej liczby regulacji, niższych podatków i redukcji zadłużenia. Ponadto, trzeba postawić tamę rewolucji obyczajowej.
Aby dokonać wszystkiego – mówi nam Gowin – trzeba przeciwstawić się sojuszowi Tuska, Kaczyńskiego i Millera, których działalność rujnuje kraj. Jak? Gowin ogłosi to za miesiąc. Nie dziwi, że nie jest przygotowany do przedstawienia planów już teraz. Dalsze kroki wymagają przygotowania. Ale były polityk PO będzie miał problem. Zapewne będzie mógł liczyć na niektórych zwolenników z wewnątrz PO – nie wiadomo jednak, jak licznych. Ale pozaparlamentarna prawica i centroprawica jest rozbita, na co wskazuje choćby fakt, że wystawiła kilku kandydatów w wyborach uzupełniających do senatu na Podkarpaciu. Okiełznać liczne indywidualności w imię wspólnego celu może się okazać zadaniem straceńczym. Trudno zaś oprzeć nowe inicjatywy na pojedynczych bytach, takich jak Republikanie Przemysława Wiplera czy rozchodzące się w szwach PJN. Nie sposób wyobrazić sobie przy tym sojuszu Gowina z Solidarną Polską czy środowiskiem Marka Jurka – nie są to wolnorynkowcy. Przyjęcie ich do nowej inicjatywy zaprzeczyłoby deklaracjom Gowina, przekreślało jego wiarygodność w oczach przedsiębiorców (do których powinien w dużej mierze kierować swój przekaz) i prowadziło do założenia ideowej kopii PiS.
Tymczasem odchodzący z PO polityk nie wykazał jak dotąd nadzwyczajnego zmysłu politycznego. Nieudolnie wchodził w konflikty z premierem, gdy jeszcze był w rządzie. Wielokrotnie dementował wypowiedzi medialne, których sam udzielił. Nie mógł się zdecydować, czego właściwie chce. Jego kapitał to więc przede wszystkim rozpoznawalność i renoma merytorycznego krytyka rządu.
W kraju, w którym koalicja rządząca wraz z częścią opozycji chciałaby postawić przed Trybunałem Stanu szefów dwóch opozycyjnych partii (Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro), oni zaś chcieliby tego samego wobec premiera, prezydenta i Leszka Millera (nie wspominając o tym, że Janusz Palikot powinien odejść z polityki), wizerunek merytorycznego krytyka jest jednak czymś wyróżniającym.
Czy na tyle wyróżniającym, by pogodzić prawicową drobnicę, przebić się w świadomości Polaków z nową inicjatywą i zachęcić ich do oddania na nią głosu? I czy na tyle trwałym, że przeważy nad wspomnianymi wpadkami byłego ministra sprawiedliwości? Gowin ma szanse na stworzenie ugrupowania, które osiągnęłoby w najbliższych wyborach parlamentarnych 10 proc. głosów. Musiałby jednak stać się bardziej skutecznym politykiem i działać bardziej zrozumiale. Miał już pewne obiecujące przebłyski, jak pomysłowe inicjatywy podczas kampanii wyborczej na szefa PO, zachęcające wyborców do internetowej zabawy. Wkrótce zobaczymy, czy będzie w stanie podążyć tym śladem, przedstawiając w sposób przekonywający i zorganizowany jasną wizję polityczną. Czy może będzie potykać się o własne nogi, gubiąc się coraz bardziej w labiryncie prawicowych partii, polityków i postulatów.
Póki co, z ulgą odetchnąć może on sam, oswobodzony z konieczności wspierania rządu, w który głęboko nie wierzy i którego od dawna i tak nie wspierał. Odetchnąć może też nękana jego atakami partia, dla której nie stanowi aktualnie zagrożenia. Odetchnąć mogą wreszcie i wyborcy, którzy byli zmuszeni oglądać ten żenujący chwilami proces rozwodowy.
Z punktu widzenia polskiej polityki decyzja Gowina ma jednak ważne negatywne skutki. W Warszawie polityczne starcie związane z referendum pobudziło administrację Hanny Gronkiewicz-Waltz do nowych inicjatyw. Po odejściu Gowina nie widać nikogo, kto mógłby pełnić taką rolę w Platformie. Trochę więc szkoda, że Gowin robił to tak nieudolnie.