Szanowni Państwo,

samotny_wieczor

seks i polityka? Temat stary jak świat, jak Antoniusz i Kleopatra, jak Justynian i Teodora, jak Bill Clinton i Monika Lewinsky. Wyliczanka może trwać bez końca. Czy jednak nadal podobne związki zachodzą pomiędzy seksem wirtualnym a przemianami społecznymi oraz polityką?

Tu pojawia się garść wątpliwości. Nie można przecież lekceważyć istotnych przemian obyczajowych, które zachodzą, dosłownie, na naszych oczach. Cyfrowa natura seksu pozwala, jak nigdy wcześniej, włączyć fantazje w porządek dnia, zawsze wtedy, i zawsze tam, gdzie ktoś ma na to ochotę. Wszystko to w świecie na tyle wirtualnym, by wydawał się kompletnie nieszkodliwy, i na tyle realnym, by każdą, dosłownie każdą fantazję móc spełnić.

Może zatem nic dziwnego, iż nie tak dawno można było dowiedzieć się, że pewien rodzimy portal internetowy, w którym polscy internauci publicznie się obnażają i uprawiają seks przed kamerami, bije rekordy popularności. Miesięcznie korzysta z niego ponad cztery miliony internautów, a liczba odsłon dochodzi do 155 milionów. Z tych liczb czegoś istotnego dowiadujemy się o pojmowaniu granic prywatności w dzisiejszej Polsce. Niewykluczone, że niebawem skandal erotyczny przestanie być bronią w polityce – choć jeszcze niedawno dowodzono, iż tego rodzaju wydarzenia są nieodłączną częścią demokracji. Politycy często pragną uchodzić za kogoś, kim nie są, zaś czwarta władza stara się te baloniki nakłuwać. Nie należy zamykać oczu na to, że wyborcy coraz mniejszą wagę przywiązują do sposobu prowadzenia się polityka w alkowie czy przed ekranem laptopa.

A jednak w ostatnich miesiącach po drugiej stronie Atlantyku rozgorzała dyskusja o seksie wirtualnym, między innymi na łamach „New York Timesa” i „New Yorkera”. Teksty pisano na temat konsekwencji dla rozumienia relacji między partnerami, ról kobiet i mężczyzn, znaczenia dla bezpieczeństwa, stosunków społecznych, ba, nawet dla polityki – jak w niedawnej głośnej sprawie pewnego kongresmana. Z nazwiskiem Anthony’ego Weinera, dziś byłego już kongresmena Stanów Zjednoczonych, wiążą się aż dwa głośne skandale na tle seksualnym. Pierwszy, zwany niekiedy „Weinergate”, doprowadził do jego odejścia z Kongresu w 2011 r. Drugi wyszedł na jaw kilka tygodni temu, w trakcie starań Weinera, by kandydować na burmistrza Nowego Jorku W obu przypadkach chodziło o zdjęcia zawierające treści seksualne, wysłane przez niego do serwisu Twitter oraz na stronę „The Dirty”.

Co do tego, że amerykańska debata ma przełożenie na społeczeństwo polskie, nie ma wątpliwości Tomasz Szlendak. Dostępnością wirtualnej seksualności częściowo tłumaczy choćby ogromnych rozmiarów grupę społeczną młodych polskich singli. Zbija również argumenty niektórych, że z wynalazku „cyfrowej miłości” powinny cieszyć się feministki. I to nawet jeśli rzeczywiście brak tu „prawdziwych ofiar seksualnej przemocy”, a kobieta, która czuje, że sytuacja wymyka się jej spod kontroli, może stręczyciela w sensie dosłownym… wyłączyć.

Może jednak liberałowie powinni się cieszyć z tej demokratyzacji, jak nazywa ją Zbigniew Mikołejko, rewolucji seksualnej? W końcu do nawet najbardziej wyszukanego spełnienia brakuje dziś każdemu z nas jedynie własnego komputera. Najbardziej przeciwna takiemu poglądowi jest Małgorzata Jacyno, która dobitnie stwierdza, że zupełnie niepotrzebnie przypisujemy internetowi zbyt wielką sprawczość. Internet jest jedynie (znacznie przecenianym) narzędziem, pisze. Zaś to, co jest przez nie przekazywane, zależy od przemian, odbywających się w świadomości społecznej i kulturze.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. TOMASZ SZLENDAK: Kilka uwag o pornografizacji
2. ZBIGNIEW MIKOŁEJKO: Seks i sieć, czyli o pewnym projekcie zbawienia
3. MAŁGORZATA JACYNO: Wkrótce ogarnie nas śmiech i niedowierzanie


Tomasz Szlendak

Kilka uwag o pornografizacji

Przez wszędobylskość seksu w sieci następuje dzisiaj pornografizacja głównego nurtu kultury. Oznacza to, że mamy dziś do czynienia z rozmywaniem się granic między pornografią a modą, między porno a sztuką oraz między prezentacjami seksualnymi a wszelkimi innymi formami medialnej rozrywki. Za sprawą dostępnego w sieci porno zmienia się także nasze życie codzienne. W codzienność wkraczają porno-schematy ubioru i porno-schematy „higieniczno-kosmetyczne”. Ma to rzecz jasna wpływ na relacje między kobietami a mężczyznami. 

Kiedyś porno było czymś, czego trzeba było szukać. Teraz jest czymś, od czego trzeba nauczyć się uciekać. Nawet nastoletni użytkownicy Internetu uważają, że trudno jest uniknąć niechcianych treści seksualnych. To dlatego, jak stwierdził Michael Flood, 84 proc. australijskich nastolatków sądzi, że oglądanie pornografii jest w ich kategorii wiekowej rozpowszechnione. Istnieje oczywiście zależność między oglądaniem tak licznych i tak nachalnych materiałów pornograficznych w internecie, a uprawianiem „realnego” seksu. Odkryto dla przykładu, że uczniowie i studenci uczą się „mechaniki seksu” z filmów pornograficznych.

Pornografia zawsze przyciągała mężczyzn i była dla nich tworzona. Przytłaczająca większość produkcji porno umieszczonych w sieci kierowana jest do mężczyzn i zaspokaja męskie gusta. Można powiedzieć bez przesady, że porno to dla mężczyzn kokaina Internetu. Banalnie łatwa dostępność internetowych stron z pornografią generuje nowy rodzaj nałogowców. Jak zauważyła w roku 2008 Kimberly Young, kiedy mężczyźni czują się dzisiaj zdesperowani, smutni, przepracowani – zamiast pić czy palić – oglądają porno w sieci. I tak jak od papierosów i alkoholu, uzależniają się od sieciowej porno-baśni.

Hard to rozległa terytorialnie mitologiczna kraina fantazji, wypełniona wydętymi ustami, wygolonymi kroczami, silikonowymi piersiami, stopami w pończochach, zaczerwienionymi od klapsów pośladkami, spódniczkami w kratkę, butami na niebotycznych obcasach i kostiumami bikini. W tej krainie jest tyle prawdy i rzeczywistości, ile w grze Diablo. W sieci nie ma odmów, problemów, słowa „nie”, bólu głowy, huśtawek emocjonalnych, dyskusji o uczuciach etc. Dlatego ta mitologiczna kraina jest tak zachęcająca dla mężczyzn. Może to powodować, co pokazują studia nad nałogowcami, zaburzone postrzeganie rzeczywistości i rzeczywistych partnerek. I – co najważniejsze – powoduje rezygnację przez znaczącą liczbę mężczyzn z wchodzenia w intymne relacje z kobietami w ogóle.

Związki z kobietami, w wyniku procesu racjonalizacji uczuć, są przez mężczyzn postrzegane jako ciężka praca do wykonania. Tymczasem „partnerki” w sieci nie odnotowują fochów, nie mają żadnych wymagań i są za darmo. Do tego paleta oferowanych przez nie „usług seksualnych” jest daleko szersza od palety usług oferowanych przez dowolną partnerkę „na żywo”. Kiedyś fantazje seksualne mężczyźni realizowali z prostytutkami, co było stresujące, kosztowne i narażało na choroby weneryczne oraz konflikt ze stałą partnerką. Teraz jest Internet, dzięki czemu uniknąć można wszystkich tych zagrożeń.

U wszystkich konsumentów sieciowej pornografii, nawet u tych od niej nieuzależnionych, może pojawić się wymóg wzmacniania bodźca, eskalacji tego, co dociera do zmysłów. Mężczyźni zdają sobie sprawę, że ich wybujałym, specyficznym potrzebom seksualnym, wzmacnianym przez wzorce płynące z sieciowej pornografii, nie sprosta niemal żadna realna partnerka. W efekcie przestają jej w ogóle szukać. Innymi słowy, nadmiar seksu w sieci może zmniejszać częstotliwość seksu poza nią, ponieważ mężczyźni zadowalają się obrazami i masturbacją. W tej sytuacji miliony mężczyzn wycofują się z rynku seksualnego, nie poszukują relacji seksualnych z kobietami. Skąd niby tylu singli pośród mężczyzn w kulturze euroamerykańskiej? Skąd tylu singli w Polsce (2 miliony do 35 roku życia w dużych polskich miastach), skoro niby mężczyźni „muszą” uprawiać seks? Skoro muszą, to uprawiają seks z monitorem własnego laptopa… Innymi słowy, w efekcie oddziaływania Internetu jest dzisiaj dużo seksu, a mało związków.

Jeśli zatem hiperdostępne porno trafi na podatny grunt społeczny, na który składają się wysoka pozycja kobiet, wysoki stopień rywalizacji w pracy i w życiu codziennym, wysoki stopień równouprawnienia skutkującego ciągłym „ucieraniem się” związków albo tzw. pracą nad związkiem, to mężczyźni coraz częściej będą uciekać w nierealny świat sieciowego porno. Dzieje się tak już choćby w Japonii. Ów kraj stanowi arcyciekawy przypadek błyskawicznej emancypacji kobiet z jednoczesnymi silnymi, patriarchalnymi wymogami dotyczącymi związków i małżeństw. W rezultacie miliony młodych i niezupełnie młodych (bo trzydziestokilkuletnich) Japończyków nie zawierają małżeństw, budują kulturę singli, nie mają dzieci, a całe potrzeby seksualne zaspokajają, penetrując Internet.

Jeśli chodzi o kobiety i porno, to mamy dziś do czynienia z dwoma równoległymi procesami. Jednym jest epidemia real-core, drugim estetyzacja sieciowej pornografii.

cyckomatPierwszy proces dotyczy kobiet z klas niższych, ludowych, wszystkich tych, które starają się znaleźć i utrzymać partnerów, oglądających w sieci porno-produkcje, za pomocą gadżetów, zachowań i wyglądu podpatrzonego u profesjonalnych porno-gwiazdek. Ile kobiet rozesłało swoje nagie zdjęcia innym za pomocą poczty internetowej? Sporo. Ile kobiet zamieściło swoje zdjęcia na forach dla ekshibicjonistów? Bardzo dużo. Ile kobiet sprzedaje swoje wdzięki komercyjnym stronom internetowym albo same takie tworzy? Dziesiątki tysięcy. Real-core, czyli zdjęcia i filmy realnych, prawdziwych kobiet – dziewczyn, sąsiadek, sprzedawczyń w osiedlowym sklepiku – mocno w swoim głównym nurcie przypomina konwencjonalne porno. Jeśli przejrzymy zawartość stron takich jak voyeurweb.com, zauważymy, że kobiety produkują i zamieszczają tam takie swoje wizerunki, które wpisują się w internetowe gusta ich partnerów, także potencjalnych. Innymi słowy, kobiety podporządkowują się obowiązującym wizerunkom, żeby sprostać standardom urody i mody wyznaczanym przez porno w sieci, po to oczywiście, żeby znaleźć partnera „w realu”. W efekcie kobiety z klas niższych, przedstawione na zdjęciach zamieszczonych na amatorskich stronach porno, „wpadają” w slut-look.

Pojawiają się jednak coraz częściej w Internecie zdjęcia i filmy, na których kobiety różnią się radykalnie od wizerunków „klasycznych” porno-gwiazdek. To rewolucja altporn – alternatywnego porno, dalekiego od konwencjonalnych porno-fantazji mężczyzn. Twórczynie alternatywnego porno zauważyły, że jedyna wywrotowość, jaka jest dzisiaj faktycznie ludziom dostępna, to podkreślanie bycia innym, odrębnym poprzez uczestnictwo w subkulturze porno, noszenie porno-wdzianek, manipulację ciałem, prezentowanie się nago w sieci. Brak jest innych form transgresji, brak innych sposobów przekraczania norm, co powoduje, że kobiety – zwłaszcza te wykształcone, z klasy średniej – niezmiernie chętnie z sieciowego porno korzystają, zostając jego twórczyniami. Kobiety z klasy średniej transformują porno na swoją modłę. Ich własne strony erotyczne to swego rodzaju „projekty tożsamościowe”.

***

To nie jest bajka umoralniająca. W odpowiedzi na ten zalew nie postuluję zamykania portali erotycznych i cenzurowania sieci, ale edukację seksualną. Ktoś musi tę sieciowa bajkę wyposażyć w skuteczny komentarz – wyjaśnienie, co jest w niej nieprawdą.

Pornografię, o ile nie jest zbudowana na przemocy, można traktować jako nieskomplikowaną rozrywkę dorosłych. A kłopot z pornografią polega dzisiaj nie na jej znoszącym tabu potencjale czy ,,niemoralności”, ale na jej naddostępności. Jest wszędzie, za darmo i dla wszystkich, w nadobfitości. To przez tę mainstreamizację pornografii w Polsce zachodzą procesy analogiczne do reszty „usieciowionego świata”, choć z pewnością nie ,,dochodzą do ściany”, jak to się dzieje w Japonii. Sieciowe porno to również dla polskich mężczyzn ucieczka od stresów związanych z pracą, a coraz częściej od trudności związanych z relacjami z kobietami w pozasieciowej rzeczywistości. Początkujący w sferze seksu młodzi polscy mężczyźni, po intensywnym porno-szkoleniu odbytym w Internecie i po zabiciu wyobraźni, dziwią się, że kobiety, z którymi randkują, mają też coś do powiedzenia, mają problemy etyczne, mają problemy ze zgodą na praktyki stanowiące na poziomie porno – normę (jeśli nie nudę). Poza tym łączą to, co proste, w porno – seks – z czymś interakcyjnie trudnym – z uczuciami i zaangażowaniem. Już w tej chwili odstręcza to od seksu z kobietami ,,z krwi i kości”, zmniejsza liczbę związków i jest jednym z najzupełniej niedocenionych, bo nadal niby niewartych poważnej dyskusji, powodów niżu demograficznego.

* Tomasz Szlendak, profesor socjologii, dyrektor Instytutu Socjologii Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Opublikował książkę „Socjologia rodziny. Ewolucja, historia, zróżnicowanie”.

Do góry

***


Zbigniew Mikołejko

Seks i sieć, czyli o pewnym projekcie zbawienia

Pewne rzeczy są tutaj już oczywiste, może nawet wyświechtane i banalne. A to znaczy, że trzeba im się przyjrzeć uważniej, bo być może nie prowadzą nas wcale tam, gdzie wydają się na pozór prowadzić. Że zwodzą.

Kilka zatem zdań, które trzeba wypowiedzieć – zapewne ponownie, zapewne w kolejnym powtórzeniu – aby (być może) w szczelinach takiej repliki, w jej rozstrojeniach czy też prześwitach ujrzeć, choćby przez moment, pracujące tu podstępy dyskursu. I niegramatyczności tej gramatyki, która tak lubi kłamać, że jest adekwatna i ostateczna. Że rozstrzyga.

Taka będzie chociażby formuła, przyjęta tu i ówdzie za święty dogmat, o permanentnym niezaspokojeniu. I towarzysząca jej natychmiast, niczym bezczelny cień bezczelnego wędrowca, formuła o iluzoryczności pragnienia.

Interpretacje, to oczywiste, uginają się pod ich brzemieniem, ulegają ich trzeźwej – och, bardzo trzeźwej! – pewności. Ulegają tak mocno, że nie ciśnie się w karby ich ułożonych, kategorycznych duktów proste jakieś i brutalne pytanie. Na przykład takie: co rzeczywistego zaspokoić może permanentne niezaspokojenie? Albo na przykład takie: jaka rzeczywista potrzeba chce poprzestać na swej iluzoryczności – i tylko na niej?

Wydaje mi się, że na zaniechanie podobnych pytań zapracowało pewne kulturowe następstwo w czasie. Rewolucja seksualna poprzedziła narodziny sieci. I, co więcej, przeniosła do niej, niemal automatycznie, a w każdym razie zgoła bezrefleksyjnie, swe wyzwolicielskie pewniki. Tymczasem przecież nie do końca i nie we wszystkim była ona wyzwolicielska. I przekształcała w znacznej mierze atawistyczne lęki, związane z erotyką i seksem, w jakąś nową ich postać – wcale, ale to wcale ich nie niwelując, kamuflując tylko, przebierając w mniej czytelne złudzenia.

Sieć zaś z kolei – to znowu „oczywista oczywistość” – zdemokratyzowała rewolucję seksualną, będącą dotąd partykularnym doświadczeniem bogatego Zachodu, i dała jej do dyspozycji uniwersum, o jakim nie śmiała marzyć. Wyłoniły się więc, w masowej i wszechświatowej skali, jej nowe podmioty i obiekty: nieletni, względnie ubodzy, obywatele Le Tiers-Monde, ludzie starzy i niedołężni i kto tam jeszcze.

I spotęgowały naturalnie możliwości.

Ale jednak i fikcje. Na dodatek mocno bolesne.

Oto więc mamy coraz więcej możliwości dla coraz bardziej nierzeczywistego ciała. A z obłoku rozproszonych fantazji wyłania się promiskuitywne ciało-fantom, ciało-obietnica, podstawowe źródło cierpień ciała rzeczywistego, które – podporządkowane jego wyobrażeniowej represji – ma się za zawsze niedoskonałe, zawsze zbyt mało sprawne, zawsze jakoś kalekie. I takie jeszcze, które podlega cenzurze, zwłaszcza estetyzacji. Drastycznie doświadczana jest nietożsamość, rozrywanie pożądaniami, coraz to nowymi, których nie da się nasycić. I które, co więcej, nie powinny nigdy zostać nasycone czy zaspokojone, nie ma bowiem żadnego „teraz właśnie”, żadnego „tak” albo „już”, jest tylko – nieustannie – „jeszcze nie”, pozbawione jakiegoś kresu, jakiegoś horyzontu.

Jest więc uwiedzenie – bez granic. Ale uwiedzenie paradoksalne, wyraźnie dwoiste w swojej nieopanowanej, wydawałoby się, glosolalii. I dlatego diabelnie skuteczne. Takie bowiem, które pojawia się jednocześnie w zbawczej szacie i z użyciem soteriologicznych figur, będących jednocześnie figurami pokusy: pójdź za mną, a ja cię wyzwolę ode złego, od kłopotów i cierpień twojej niepowabnej seksualności! I od twego rzeczywistego a niedoskonałego ciała. Niczym w słynnym passusie świętego Pawła: „Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne – powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne – powstaje chwalebne; sieje się słabe – powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe – powstaje ciało duchowe. Jeżeli jest ciało ziemskie, powstanie też ciało niebieskie” (1 Kor 15, 42–44). Wystarczy tylko to, co „duchowe” i „niebieskie”, zmienić na „wirtualne”. I zdławić, tylko zdławić, nasz lęk powszedni.

* Zbigniew Mikołejko, filozof religii, kierownik Zakładu Badań nad Religią Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.

laptop

Do góry

***


Małgorzata Jacyno

Wkrótce ogarnie nas śmiech i niedowierzanie

„Akt seksualny to proces angażujący cztery osoby” oraz „stosunek seksualny nie istnieje”– to dwa znane stwierdzenia osób, które stały się ekspertami od seksualności nowoczesnego człowieka. Myśli Freuda i Lacana są często powtarzane i wydaje się, że pasują do każdej rozmowy o seksie, kiedy brakuje odpowiedniej konkluzji. Objaśnienia tych stwierdzeń w ich bardziej i mniej złożonych wersjach nie muszą być dobrze znane, a i tak wywołują one uśmiech zrozumienia. 

Zarówno w stwierdzeniu Freuda, jak i Lacana chodzi o to, że seksualność nie jest czymś oczywistym. Że nie jest faktem z dziedziny biologii czy anatomii, ale z dziedziny relacji, powiązań jednostek i ich historii – tych pamiętanych, zapomnianych i tych prawie pamiętanych. Jakkolwiek psychoanaliza postrzegana jest jako rzeczniczka i promotorka nie tyle nawet seksu, ile seksu dobrego, to w istocie jej wnioski i prognozy są na pewno zbyt przygnębiające, by mogły się znaleźć w najbardziej nawet ambitnym współczesnym programie edukacyjnym.

Szkody, krzywdy, traumy, reglamentacje i zahamowania odnoszące się do seksualności wiązane są zazwyczaj z religiami i obyczajowością. Nawet jeśli pewne instytucje stoją na ostatnich nogach, to i tak – jak widać – można je oskarżyć o przemożny i zgubny wpływ na seksualność. Dla psychoanalizy seksualność była i zawsze będzie problemem właśnie z racji jej uwikłania w kwestię dotyczącą tego, jak ludzie mogą być razem. Dexter – najpopularniejszy i najbardziej chyba obecnie lubiany telewizyjny seryjny morderca – prawie zrezygnował z życia erotycznego i zrobił to nie z powodu jakiejś religii czy obaw przed potępieniem przez środowisko.

Seks i cała prawda o nas

Dexter obawia się seksu, jak sam mówi, ponieważ jest to sytuacja, w której bliskość ludzi ma moc wyjawiania całej prawdy o nich. Dexter nie obawia się samego seksu, ale tego czegoś, co seksowi towarzyszy, i co może zdradzić, że nie jest on człowiekiem, ale monstrum wymierzającym na własną rękę sprawiedliwość przez wymyślne tortury. Opory Dextera przed nawiązywaniem relacji intymnych biorą się zatem ze znanego dobrze przekonania o tym, że seksualność człowieka skrywa jego największą tajemnicę. Przeciwko temu przekonaniu, które dzisiaj jest i oczywistością, i banałem, argumentował Foucault, zapewniając, że nadejdzie czas, kiedy ludzi ogarnie śmiech i niedowierzanie, że ta dziedzina życia została aż tak uprzywilejowana w naszej kulturze. Nie warto też dać się skusić innemu banałowi psychologicznemu, który mówi, że Dexter, podobnie jak większość współczesnych ludzi, boi się po prostu bliskości.

Seks, i szerzej relacje między ludźmi, jak przekonują od blisko trzech dekad Gianni Vattimo i Slavoj Žižek, są dziś najbardziej uszkadzane nie przez brak bliskości, ale przeciwnie – przez niemożność zachowania dystansu. Bliskość i intymność rozumiane są dzisiaj jako „mówienie całej prawdy”, „bycie sobą”, „otwarte mówienie o uczuciach”, „akceptowanie swojego ciała” itp. Kontekst kulturowy dosyć jednoznacznie pozwala te wskazówki rozumieć jako zachętę do wejścia w spór nie tylko z zewnętrznymi instytucjami, lecz także z wewnętrznymi myślami. Iluzja bycia przezroczystym dla siebie („ja i tylko ja wiem, kim jestem”) żywi się fikcją możliwości poznania siebie, a potem życia poza jakkolwiek wyobrażonym wpływem. Chodzi o to, że „przełamywanie tabu” czy „wyzwalanie się z konwencji” nie tyle jest dzisiaj uwalnianiem się, ile zdejmowaniem seksu z witryny symboliczności. Przytoczone na początku myśli Freuda i Lacana mówią o tym, że życie erotyczne to akt fizyczny oraz coś jeszcze, co daje się wypowiedzieć jedynie w paradoksalnej formule, zdolnej ująć to, że największa bliskość dwojga ludzi możliwa jest właśnie dzięki jakiemuś zapośredniczeniu sprawiającemu, że mimo nadzwyczajnej bliskości widzimy czyjąś twarz, a nie pory skóry, czyjeś oczy, a nie gałki oczne, czyjś nos, a nie nozdrza.

Złudna wirtualność internetowego seksu

Brak kontaktu fizycznego w świecie wirtualnym wcale nie czyni tego seksu czymś abstrakcyjnym. Mając na względzie uwagi, że dzisiaj największym problemem nie jest brak bliskości, ale brak dystansu, można powiedzieć, że największym zagrożeniem dla seksu wirtualnego jest to, że będzie on bardzo dosłowny, zupełnie nieabstrakcyjny i w pewnym sensie zbyt prawdziwy, by można go było doświadczyć. Jeśli rzeczywistość wirtualna może proponować ludziom seks oczyszczony ze wstydu, nieśmiałości, niepewności i zahamowań, to eliminując to, co sprawia dyskomfort, eliminuje równocześnie zasłonę symboliczną.

Warto czekać na moment, kiedy ludzi ogarnie śmiech i niedowierzanie, że seks, również seks wirtualny, stał się tak uprzywilejowanym obiektem rozważań. Symptomatyczne jest to, że internetowi przypisuje się moc zmieniania – wyzwalania i zniewalania – ludzkiego życia. To ciekawe, że właśnie niektóre technologie i przedmioty jesteśmy skłonni traktować jako wyjątkowe pod każdym względem. Jeśli przyjmiemy, że wirtualny seks poszerza obszar wolności – jak utrzymują niektórzy – i daje zwłaszcza kobietom większe poczucie bezpieczeństwa, ponieważ w każdej chwili mogą wycofać się z relacji, to tym samym przyznajemy, że tym, co sprawia, że nasze bycie razem jest jeszcze do przyjęcia, jest to, że w każdej chwili każda ze stron może zerwać relację.

Najlepszą gwarancją podmiotowości, wolności i dobrego samopoczucia jest możliwość wyjścia z relacji. Jeszcze inaczej mówiąc, relacja dobrej jakości to relacja, która w sytuacji doznania nadużycia, krzywdy czy znudzenia może być w każdej chwili zerwana. Być może ciekawe zatem jest nie to, jak internet wpływa na ludzi i ich seksualność, ale dlaczego ludzie kiedyś wymyślili internet i jak dzisiaj na niego wpływają.

* Małgorzata Jacyno, profesor socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, autorka m.in. „Kultury indywidualizmu” oraz „Iluzji codzienności: o teorii socjologicznej Pierre’a Bourdieu”. 

Do góry

***

** Współpraca: Ewa Muszkiet, Jakub Stańczyk. 

*** Autor ilustracji: Krzysztof Niemyski.

„Kultura Liberalna” nr 243 (36/2013) z 3 września 2013 r.