Kalka myślowa, jaką często się wtedy posługujemy, każe nam uznawać przywódców, którzy spędzili nieco czasu w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych, za otwartych (przynajmniej częściowo) na demokratyczne i liberalne idee dominujące w naszych społeczeństwach. Przyjmujemy po prostu, że ktoś. kto mógł – dajmy na to we Francji, Holandii czy Wielkiej Brytanii – zaczerpnąć przez jakiś czas zachodniego powietrza i korzystać ze swobód, jakie oferuje Europa, nie może już w ten sam sposób co wcześniej patrzeć na sytuację we własnym kraju.
Uderzające, że trwamy w tym przeświadczeniu mimo tego, że rzeczywistość wielokrotnie już zaprzeczała prawdziwości przedstawionego wyżej schematu. Wiemy przecież doskonale, że na przykład terroryści, którzy brali udział w zamach na Nowy Jork i Waszyngton z września 2001 roku, mieszkali przez długi czas na Zachodzie i funkcjonowali tu jako zupełnie przeciętni, niczym się nie wyróżniający, przystosowani do rzeczywistości panujących norm obywatele. Ostatnie wydarzenia dostarczyły nam kolejnego przykładu – pewien dżentelmen, który jakiś czas temu był dobrze zapowiadającym się londyńskim optykiem, stał się jednym z czołowych rzeźników Bliskiego Wschodu.
Mowa oczywiście o Baszarze al-Asadzie, którego sylwetkę przedstawiło ostatnio szczegółowo francuskie pismo „Le Point”, a polski przedruk ukazał się właśnie w dwutygodniku „Forum”. Wystarczy spojrzeć na którekolwiek zdjęcie syryjskiego przywódcy, by przekonać się, że nie pasuje do stereotypu tyrana-satrapy, który chodzi w zszywającym odznaczenia w jedną całość mundurze, a na świat patrzy przez czarne okulary (archetypem tej figury mógłby być Kadafi, naszą jej słowiańską odmianą – Jaruzelski). Szczupły facet o pociągłej i nijakiej twarzy, pojawiający się zwykle w mediach w nienagannie skrojonym garniturze, może uchodzić za ucieleśnienie przeciętności. Również cechy charakteru nigdy nie wyróżniały Baszara al-Asada. „Gdy miał 13 lat – czytamy w «Forum» – pojechał z wycieczką szkolną na wzgórza Golan. Żołnierze zatrzymali autokar w celu sprawdzenia przepustki. Koledzy poprosili go o interwencję. Wystarczyłoby, żeby powiedział, kim jest. Ale on się nie ruszył. Siedział tylko z rękami na tornistrze i oświadczył, że wojskowi wykonują swoją robotę”. Swoją żonę, Asmę al-Achras, poznał w Londynie (on był obiecującym optykiem, ona rozpoczynała karierę w banku inwestycyjnym). I pewnie do dzisiaj byliby szczęśliwą, niczym nie wyróżniającą się parą mieszkających w City obcokrajowców, gdyby nie tragiczny wypadek samochodowy Basila, starszego brata Baszara, który miał objąć w Syrii władzę po ich ojcu, Hafezie.
***
Czytając o Asadzie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że być może jednak nasze złudzenia dotyczące rozmaitych przywódców państw w-żadnym-razie-nie-demokratycznych polegają na czymś zupełnie innym? Być może wcale nie chodzi o to, na ile są oni „zwesternizowani”? Być może to, czy byli, czy nie byli na Zachodzie nie ma najmniejszego znaczenia (bo my, ludzie Zachodu, również jesteśmy zdolni do okropieństw, których oni dokonują)? Właśnie normalność, przeciętność Asada wydaje mi się tutaj kluczowa. Bo zupełnie błędnie wyobrażamy sobie zło czy złego człowieka jako kogoś niespełna rozumu, przerażającego, jako wykolejeńca (w utrwaleniu takiego obrazu wspomaga nas usilnie kultura masowa). Tymczasem w rzeczywistości bardzo często jest odwrotnie. To normalność jest maską zła. Nie ma żadnego napięcia, żadnej sprzeczności między ogładą w towarzystwie najbliższych a bezwzględnością w politycznym działaniu, między czułością wobec własnych dzieci a okrucieństwem względem poddanych, między normalnością a złem. Z łatwością łączymy w sobie te wykluczające się (z pozoru) elementy. Nie powinniśmy więc – tak mi się przynajmniej wydaje – traktować Asada jako pozornie zwesternizowanego monstrum, a jego urodziwej żony jako ukrytej pod fasadą europejskości bliskowschodnią Lady Makbet. To zupełnie normalny władca, który ma zupełnie normalną żonę i w absolutnie normalny sposób – co nie znaczy w tym przypadku „możliwy do zaakceptowania” – urządza swoim podwładnym rzeź.