Choć jest to wizja rodem z powieści science-fiction, znajdują się one pod silnym wpływem substancji niekoniecznie konwencjonalnie rozpoznawanych jako narkotyki: antydepresantów, viagry, anabolików itd. Te najróżniejsze specyfiki pozwalają ludziom sprostać stosunkowo łatwo rozmaitym kulturowym wzorcom. Bądź miły, bądź bezkonfliktowy, bądź szczęśliwy, bądź barczysty – wszystko to można osiągnąć za pomocą właśnie tych specyfików. Doszukiwałbym się w tym zjawisku próby odpowiedzi na bolączki współczesności:  bezrobocie, deregulację rynku pracy, niepewność zatrudnienia i dochodów.

W Stanach Zjednoczonych delegalizacja marihuany była zakorzeniona nie w moralnej repulsji, tylko dokonała się na styku interesów różnych grup. Nowe prawo w latach 20. czy 30. XX w. zostało uchwalone w ramach przepisów o imigracji – palenie trawki było sposobem życia imigrantów z Meksyku, robotników rolnych szukających pracy w Kalifornii, którzy stanowili poważną konkurencję na rynku pracy. Związki zawodowe wsparły te przepisy, aby pozbyć się konkurencji. W polskich realiach trudno o tak jednoznaczną odpowiedź na pytanie w czyim interesie jest obecny prawny stan rzeczy. Bez przestawiania dowodów wskazałbym jednak na cały przemysł terapeutyczny: rozmaite odwyki, psychoterapeutów, specjalistów od poprawiania ludzi.

Ważniejsze jednak jest działanie pewnych reguł kulturowych: zwyczajów czy tradycji. Istnieją substancje psychoaktywne, które zostały kulturowo zinstytucjonalizowane jako narkotyki, ale i podobne, które do tej kategorii włączone nie zostały. Na całą sprawę warto spojrzeć jak na proces, jako że konwencje kulturowe ulegają dynamicznym przeobrażeniom: płynna jest nawet sama koncepcja uzależnienia. Pytanie dotyczy zatem za każdym razem stopnia kulturowego oswojenia tego czy innego specyfiku. To kultura wyznacza ramy zachowań dozwolonych i niedozwolonych, a przepisy prawne są tylko formalną próbą ich ujęcia.

Tolerancja wobec zachowań innych osób, także dotyczących użycia narkotyków, jest silnie związana z kulturą indywidualizmu, ale ma również swoje ograniczenia. Nie jest tak, jak niegdyś pisał Paul Feyerabend, że everything goes, wszystko ujdzie. W tym kontekście znacznie bardziej adekwatna jest myśl Edwarda Shilsa o tym, że  społeczeństwo ma swój trwały rdzeń. Jeśli ten rdzeń beztrosko zmienimy, zmienimy też samo społeczeństwo.

Państwo vs. silnoręki

Porzucanie restrykcyjnego prawa narkotykowego w Czechach, Urugwaju czy ostatnio na Ukrainie jest efektem uświadomienia sobie upadku pewnego oświeceniowego mitu. Dziś coraz częściej uważamy, iż człowiek nie potrafi siłą rozumu rozwiązywać rozmaitych problemów społecznych, a już szczególnie państwu idzie to marnie. Stąd też polityka opierająca się na redukowaniu szkód (ang. harm reduction).

Dlaczego właściwie obrót twardymi narkotykami jest kontrolowany przez zorganizowaną przestępczość, a trawką czy haszyszem już niekoniecznie? Można to tłumaczyć mechanizmem rynkowym: jeżeli popyt na heroinę jest relatywnie stały i nagle okazuje się, że heroina zaczyna truć – popyt szybko spada. Wobec tego trzeba z interesu wyeliminować handlarzy sprzedających złą heroinę. Natomiast jeżeli kupimy sobie trefnego skręta u dilera, w najgorszym wypadku grozi nam pochorowanie się i zmiana sprzedawcy. Morał z tego jest prosty: rynek nie znosi braku regulacji. Może z tego wynikać, że paradoksalnie państwowe regulacje są porządniejsze aniżeli regulacje przy pomocy mafijnego „silnorękiego”.