Sprawa narkotyków to dobry pretekst do pytania o wolność i jej granice. Skrajni liberałowie, tzw. libertarianie, twierdzą, że ich zażywanie jest sprawą osobistą każdej jednostki i nikomu nic do tego. Stąd też od dawna domagają się nie tylko jego depenalizacji, ale także zdjęcia z niego odium czegoś złego czy niewłaściwego. To fragment ich narracji na temat wartości nieograniczonej ludzkiej wolności, na drodze której stoi m.in. państwo i jego niemądre zakazy i ograniczenia (odnoszące się np. do konieczności zapinania pasów bezpieczeństwa w samochodzie czy używania kasków motocyklowych).
Wstręt libertarian do wszelkich zakazów i nakazów to wstręt do wszelkich form paternalizmu, który, wzorem wielkiego mistrza liberalizmu Johna S. Milla, skłonni są uznawać za wysoce niekorzystne dla jednostki. Tu warto jednak od razu przypomnieć, iż sam Mill uznawał konieczność istnienia odrobiny paternalizmu, a jego obrona wolności nie była nieograniczona. W tym sensie jego stanowisko było z pewnością znacznie rozsądniejsze niż libertarian. Mill zdawał sobie bowiem sprawę, iż nikt nie jest samotną wyspą, ale że jesteśmy skazani na życie w społeczeństwie. To powoduje, że marzenia o całkowicie nieograniczonej wolności są po prostu mrzonką (jeszcze lepiej świadom był tego Hegel).
Wolność ludzka jest z pewnością wielką wartością i jej obrona przez liberałów zasługuje na najwyższe uznanie. Nie można jednak zapominać o tym, że nikt z nas nie jest całkowicie niezależny od innych. Więcej, że do dobrego życia potrzeba dobrego społeczeństwa – czy dobrej wspólnoty.
W tym kontekście sprawa narkotyków nabiera stosownego znaczenia. Widać bowiem wyraźnie, że ich zażywanie i jego konsekwencje to nie jest wyłącznie sprawa danej jednostki. A jeśli tak, to społeczeństwo, a zatem i państwo nie może być obojętne na skutki rozpowszechnienia się tego obyczaju – z wszelkimi jego kosztami i skutkami ubocznymi na czele (społecznymi, ekonomicznymi, psychologicznymi). Dlatego ma ono w tym względzie prawo do pewnej dozy paternalizmu. Tego ostatniego skądinąd nie sposób uniknąć wtedy, gdy w grę wchodzi jakaś forma życia razem, pociągająca za sobą konieczność istnienia władzy.
Pozostaje pytanie o skalę i zakres paternalizmu władzy państwowej. I tu jest oczywiście pole do dyskusji. Widać wyraźnie, iż w przypadku narkotyków państwa stosują różne strategie. To oznacza, że jako ludzkość wciąż szukamy wyjścia kompromisowego, które z jednej strony nie ograniczałoby nadmiernie ludzkiej wolności (wszak najlepiej z narkotykami radziły sobie państwa totalitarne…), a z drugiej pozwalało jednak zadbać o dobro wspólne, bez którego nie ma dobrego społeczeństwa. W tym sensie wszyscy uczymy się na własnych błędach. Nie wypracowaliśmy żadnego naprawdę dobrego rozwiązania, każde dotąd proponowane miało swoje istotne wady.
Nie sądzę, aby kiedykolwiek udało się w tym względzie wyjść poza bardzo niedoskonale próby łączenia wolności z odpowiedzialnością. Jednego jestem jednak pewien: istnieje zależność pomiędzy rozpowszechnionymi i wzmacnianymi przez różne instytucje wzorami kulturowymi oraz społecznie i politycznie preferowanymi modelami ekonomicznymi a skłonnością ludzi do zażywania narkotyków.
Nie ma tutaj miejsca, aby wątek ten rozwijać (trzeba by wtedy wskazać np. na złożoność sytuacji wynikającą z faktu tradycyjnej akceptacji narkotyków w kulturach południowoamerykańskich czy w kulturze chińskiej). W każdym razie wydaje się, że rację mają epidemiolodzy brytyjscy – Richard Wilkinson i Kate Pickett, gdy w sławnej książce, której polski tytuł brzmi „Duch równości”, wykazują związek pomiędzy nierównością społeczną a różnymi społecznymi plagami (im bardziej nierówne społeczeństwo, tym ich więcej).
Wydaje się również, że im bardziej dane społeczeństwo jest zatomizowane, a ludzie w nim są nastawieni jedynie na indywidualny sukces, na własną przyjemność, hiperkonkurencyjnie wobec innych, a zatem i skłonni do ich upokarzania, tym bardziej koszty psychologiczne bytowania w nim stają się tak wysokie, że dla ich złagodzenia chętnie sięgają po narkotyki. Wniosek z tego byłby taki, że kluczem do rozwiązania sprawy narkotyków nie jest penalizacja ich używania lub też całkowita jego akceptacja, ale zadbanie o to, abyśmy żyli w dobrym społeczeństwie. Takim, w którym potrzeba istnienia „odmiennych stanów świadomości” będzie się wiązać co najwyżej ze sporadyczną chęcią innego niż zwykłe odczuwania (motywowaną np. wzmocnieniem pasji twórczej), a nie z koniecznością choćby chwilowego zapomnienia o świecie, w którym każdy walczy z każdym, a solidarność międzyludzka, przyjaźń, szacunek, życzliwość i miłość to mrzonki pięknoduchów nijak nie przystające do twardej rzeczywistości wymagającej bezwzględności i egoizmu.