Obejrzałam właśnie pierwszy sezon kryminalnego serialu „The Fall”, w którym główną rolę gra Gillian Anderson. Tak, tak, ta Gillian z „Archiwum X”, którą do tej pory wierni fani tego kultowego serialu uważają za najpiękniejszą albo najzdolniejszą aktorkę (zależnie od płci, jak podejrzewam). W „The Fall” Gillian gra specjalistkę od trudnych spraw kryminalnych, a dokładniej – od morderstw na kobietach. Gdy w Belfaście dochodzi do kilku problematycznych zabójstw, dawny szef (i, jak się okazuje, kochanek) ściąga ją z Londynu, by służyła irlandzkiej policji swoją wiedzą i niezawodną intuicją. Ta przyjeżdża i nie tylko budzi popłoch swoim opanowaniem, profesjonalizmem i niemalże natychmiastowymi postępami w śledztwie, ale też swoją silną zmysłowością.

Grana przez Anderson śledcza Stella jest istotą doskonałą. Ma wszystkie potrzebne w tym zawodzie cechy męskie: jest opanowana, profesjonalna, odkłada emocje na bok, a jednocześnie korzysta ze swojej niezawodnej intuicji. Jest chłodna w osądach, dostosowuje się do każdej sytuacji i ma cechy przywódcze: od razu dominuje w grupie, ale zjednuje sobie także szacunek. Z drugiej strony, nosi seksowne spódnice odsłaniające nogi, szpilki, koszule z rozpiętym jednym guzikiem za dużo, jest eteryczną blondynką o uwodzącym spojrzeniu. Gdy podoba jej się policjant z innego wydziału, po prostu podchodzi i podaje mu swój numer pokoju hotelowego. A gdy sprawa wychodzi na jaw, Stella z chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu i opanowanym głosem tak komentuje sprawę: „Mężczyzna podrywa kobietę i idzie z nią do łóżka – to jest okej. Kobieta podrywa mężczyznę i zabiera go do swojego łóżka – to nie jest okej, tego nie znacie”, zamykając śledczemu usta. Tym samym Anderson kreuje zupełnie nowy typ bohaterki serialu kryminalnego: profesjonalnej uwodzicielki, u której za męską fasadą wcale nie kryje się kobieca histeria. Ona po prostu taka jest.

To nowe podejście w porównaniu z bohaterkami takich seriali, jak „Homeland”, „The Killing” czy „Hunted”. W pierwszym Claire Danes grająca genialną agentkę CIA, czyli serialowa Carrie, swoją niezawodną intuicję musi usprawiedliwiać (lub równoważyć) chorobą dwubiegunową. Nie może być równie sprytna i profesjonalna w swoich działaniach, jak partnerujący jej Damian Lewis, jako agent Brody. Carrie swoją wyjątkowość, która plasuje ją ponad przeciętnymi agentami, musi okupić ciężką chorobą, uzależnieniem od leków oraz histerycznym zachowaniem, gdy tych leków nie ma pod ręką. Kiedy staje się uwodzicielska, wiemy, że dzieje się tak, gdy nie weźmie magicznej pigułki, z kolei gdy bierze leki, swoim opanowaniem i profesjonalizmem zawstydza wszystkich. Czyli agent doskonały, ale niedoskonała kobieta. W „The Killing” główna bohaterka prowadząca śledztwo dotyczące zabójstwa młodej dziewczyny jest niczym facet: aseksualna w swoich swetrach, dżinsach i mocno związanych w kucyk włosach. Opanowana, małomówna i profesjonalna. Ale gdy śledztwo zaczyna się sypać, wychodzą z niej demony przeszłości, a ona sama ociera się o szaleństwo. Czyli jej męski profesjonalizm i geniusz okupiony zostaje utratą siebie (ale też rodziny i pracy), tak, jakby jej kobieca strona mściła się za brak dojścia do głosu. Bo Sarah Linden kobietą nigdy w pełni się tutaj nie staje. Nawet matką okazuje się kiepską, bo zaniedbuje własne dziecko na rzecz prowadzonej sprawy. Nic dziwnego, że w końcu niemal wariuje.

W „Hunted” z kolei główna bohaterka jest najbliższa ideału – piękna, wysportowana agentka, zabójczo skuteczna w swoich dążeniach do celu. Ale jednak. Samanthę nakręca wydarzenie sprzed roku, gdy omal nie straciła swojego życia, za to straciła swoje nienarodzone dziecko. I ta chęć zemsty na nieznanych sprawcach jest motorem jej działań. Samantha nie musi stawać się kobieca – jej oczywista uroda sprawia, że staje w drzwiach i po prostu jest kobietą. W dodatku jej motywacja – zranionego macierzyństwa – jest dość jasnym motywem działań. I choć Samantha potrafi zachować zimną krew i być genialną agentką, to przede wszystkim to kobiecość w niej przemawia.

Dlatego Stella grana przez Anderson jest bohaterką idealną, bo spełnia wymogi serialu kryminalnego, ba, nawet je przewyższa. A jednocześnie jest istotą rodem z pism Simone de Beauvoir – staje się kobietą wtedy, kiedy tego chce. Jest świadoma swojej kobiecości, swojej siły, swoich możliwości, a jednocześnie wybiera świadomie drogę męskiej kariery. Góruje nad mężczyznami w zdominowanym przez nich zawodzie, a jednocześnie nie ujmuje swojej kobiecości. Jest niby jedno „ale” – Stella nie ma stałego partnera ani dzieci. Czy to wybór świadomy czy konieczność? Tak czy siak, nie spędza jej ten brak snu z powiek. I ma do tego prawo. Dokonuje wyboru, bo ma do nich prawo. Nikt nie ogranicza jej przeszłością, chorobami psychicznymi czy poczuciem winy. Po prostu jest. I jest spełniona. Oby więcej takich kobiet promowała popkultura. Szkoda, że tego serialu nie zobaczymy w Polsce, ale liczę, że co bardziej zmotywowanym uda się znaleźć go w sieci. Zobaczcie bohaterkę, która ma szansę stać się nowym wzorcem kobiecości.