Marta Bucholc

Trudno pamiętać inaczej

Burska-cyfraMotto książki Lidii Burskiej kończy się słowami: „chciałabym krzyknąć: ja pamiętam inaczej”. Redaktorzy wybrali je z obszernych notatek pozostawionych przez przedwcześnie zmarłą autorkę, uznając zapewne, że te właśnie słowa najlepiej oddają ducha jej rozważań o awangardzie i innych złudzeniach roku 1968 w Polsce.

Awangarda, która wedle autorki „jest nieodłącznie związana z nowoczesnym wyobrażeniem historii, jest wręcz tego wyobrażenia kwintesencją”, obejmuje w tej książce nie tylko zjawiska artystyczne i prądy estetyczne z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Burska zalicza do niej również: 1) wszelką działalność intelektualną prowadzoną w duchu jedenastej tezy Marksa o Feuerbachu, 2) losy ludzi, którzy twórczości i myśleniu rewolucyjnemu się oddają, 3) historię ujętą jako system zmian zmierzających do poznawalnego celu i wreszcie 4) służącą urzeczywistnieniu tych zmian aktywność polityczną (która w awangardowym wydaniu przybiera nieuchronnie postać permanentnej rewolucji).

Awangardzistów tego okresu łączyły nie tylko postawa estetyczna, nastawienie intelektualne oraz cele polityczne, ale i coś więcej, co autorka decyduje się określić jako przynależność pokoleniową. Decyzja to, wbrew pozorom, ryzykowna; dowodzą tego wypełniające pierwsze strony książki próby pojęciowego ujęcia pokrewieństwa ducha bohaterów roku 1968 w Polsce (i na świecie). Autorka systematycznie dystansuje się zarówno wobec socjologicznych i literaturoznawczych koncepcji pokolenia, jak i wobec pokoleniowego samookreślenia swoich protagonistów. Namawia, by nie przypisywać przesadnego znaczenia oklepanym frazesom w rodzaju „przeżycia pokoleniowego”, „historyczności” czy „słuszności humanistycznej”. „Pokolenia – pisze – bezsprzecznie pozostają faktem biologicznym. Ilekroć opisujemy je inaczej – jako «nośnik» zmiany historycznej – zawsze dokonujemy arbitralnej, wielokrotnej selekcji: wpierw, gdy upatrujemy sobie generację, którą typujemy jako historyczną, potem, gdy z wielkiej zbiorowości rówieśników wybieramy pewną, niezbyt zresztą liczną, grupę (…), wreszcie, gdy tym wybrańcom zwanym «pokoleniem historycznym» odcinamy młodość od reszty życia”. Selekcja, o której pisze Burska, wyłoniła dwie grupy, które autorka bada szczegółowo jako pars pro toto biologicznego pokolenia roku 1968: „komandosów” i Nową Falę.

Ostatecznie zatem tematem książki Burskiej staje się awangarda w wydaniu tych dwóch grup, a jej celem – jak głosi motto – jest „posprzątanie naszej wspólnej pamięci” na ten temat. Wzmiankę o pamiętaniu należy, rzecz jasna, potraktować jako przenośnię, w tym przynajmniej sensie, że sama autorka w owym „czasie wydarzeń i wypadków” była jeszcze zbyt młoda, by brać w nich udział. Marzec 1968 miał jednak znaczenie dla jej formacji duchowej, w obu swoich wymiarach, którym na równi stara się oddać sprawiedliwość: wiary i rozczarowania. Dwa te wymiary rozpadają się w książce Burskiej na miriady drobnych fasetek, w których przegląda się polska historia: to, co w niej swoiste, oraz to, co uniwersalne.

Pokolenie 1968 składało się z ludzi wiary. Wielokrotnie analizowano już najbardziej być może z dzisiejszej perspektywy frapujący przejaw tej konfesyjnej postawy, czyli wiarę w marksizm. Pokolenie 1968 wierzyło młodzieńczo w to, że „Międzynarodówkę” można zupełnie poważnie śpiewać jako swoją własną pieśń, że marksistowski ideał jest do uratowania, nawet bez „czarująco przyrządzonej Sartre’owskiej mieszanki egzystencjalizmu, humanizmu i komunizmu, serwowanej w «Les Temps modernes»”. Jak zauważa autorka, w „[w] PRL-u komunizm zwykle nie był tak bogato garnirowany, a nad posilającymi się nim czuwali milicjanci”, co – wolno przypuszczać – niekorzystnie odbijało się tak na smaku, jak i na strawności. Burska pokazuje jednak, że w roku 1968 nadal nie brakowało takich, których żołądki skłonne były ów wikt znosić – w imię wiary.

Marksizm a rok 1968 to temat znany, głównie za sprawą późniejszych rozczarowań, którym znakomita większość bohaterów owych czasów, wyrósłszy z młodzieńczych złudzeń, dała świadectwo. Pokolenie 1968 wierzyło jednak nie tylko w marksizm. Wierzyło także, że świat może być inny i lepszy. Wierzyło w postęp, zmianę, moc sprawczą myśli, słów i czynów. Wierzyło w siłę nonkonformizmu i w młodzież jako jego żywioł. Wierzyło w studenta jako gatunek człowieka i w uniwersytet jako wspólnotę życia. Burska słusznie sytuuje tę hybrydową, a być może wręcz schizofreniczną wiarę w rozum i uczucie, w dialog i przemoc, w rewolucję jako stan permanentny, na tle teoretycznych dyskusji o projekcie nowoczesności. W Polsce było, rzecz jasna, o wiele mniej nowoczesności niż w „Les Temps modernes”, co nie znaczy, że wiara w nią była tu słabsza, a rozczarowanie – mniej bolesne.

Rok 1968 na całym świecie (czyli wszędzie tam, gdzie do jakichkolwiek „wydarzeń i wypadków” doszło) to czas, kiedy rozczarowani młodzi rozprawiali się z nowoczesnym odczarowaniem świata. Dezawuowali je jako iluzję, tak w życiu politycznym, społecznym, jak i w twórczości artystycznej, które to dwa wymiary awangardy w Polsce symbolizują właśnie komandosi i Nowa Fala. Czas ten cechowała współobecność dwóch perspektyw: „wiary w kreacyjną siłę awangardy i nowoczesności oraz kryzysu tej wiary”. Paradoks polega zaś na tym, że pokolenie 1968 użyło rozczarowania jako narzędzia do demontażu utopijnych iluzji tylko po to, by zastąpić je nową awangardową utopią (rzecz jasna równie mało praktyczną i zapowiadającą rozczarowanie). Ponieważ inspiracją tego procesu była nowoczesność, wszędzie tak samo zaprojektowana i podobnie wdrażana, jego duchowy przebieg wszędzie był w istocie podobny. Burska wpisuje w ten sposób polski Marzec w narrację o roku 1968 jako wydarzeniu pokoleniowym na skalę globalną, które trwało „dziesięciolecia”, a polegało na przejściu „przez rozstęp czasu od nowoczesności do ponowoczesności, od skupienia do rozpraszania”. W tych wspólnych ramach historii autorka pragnie umieścić szczególne polskie doświadczenie.

I wówczas okazuje się, jak trudno jest pamiętać inaczej.

Niełatwo pamiętać rok 1968 w Polsce inaczej niż koledzy ze studiów, rodzice, politycy z różnych obozów czy historycy spisujący nasze dzieje najnowsze, czyli wbrew lub obok głównego nurtu pamięci zbiorowej. Rzecz jednak nie tylko w tym. Legenda tego czasu rodzi się dziś w Polsce mimo tego, że większość pokolenia 1968 nie pamięta go w ogóle, a znaczenie dziesięcioleci tą datą symbolizowanych we własnej biografii określiłoby zapewne inaczej niż opisywane przez Burską elity awangardy. Legenda montowana jest pracowicie z rozłącznych i niewspółmiernych wspomnień wielu środowisk; niektóre wysuwają się w opowieści o roku 1968 na czoło, inne zaś trafiają na margines. Różnorodność pamięci zaciera się mimo wysiłków wielu autorów podkreślających, że ich własna wizja ma charakter alternatywny – a może właśnie wskutek tych wysiłków. Pozostaje zmitologizowany, medialnie przetworzony główny nurt pamięci. To zapewne nieuniknione.

Co ciekawe jednak, równie trudno jest pamiętać rok 1968 w Polsce inaczej, niż pamięta się rok 1968 na Zachodzie. Potęga mitu awangardy, zwłaszcza jego francuskiego wydania, jest rzecz jasna nie do pobicia skromnymi krajowymi środkami. Pokrewieństwo motywów i inspiracji europejskich (jak również amerykańskich) ruchów z przełomu lat 60. i 70. wraz z podobieństwem miejsc akcji (uniwersytety, największe miasta) oraz form, jakie akcja przybierała, sprawia, że odrębność rewolt w poszczególnych krajach rozpływa się w wyobrażeniowym melanżu „Marzycieli” i dzienników Simone de Beauvoir (może z odrobiną Forresta Gumpa). A przecież rok 1968 w Polsce, gdy zważyć właśnie specyfikę polskich uwarunkowań, to doprawdy zjawisko trudne do pojęcia.

Inspirowana marksizmem studencka rewolta godząca w mieszczańską stabilizację i kapitalistyczny dobrobyt Zachodu po planie Marshalla to zupełnie coś innego niż bunt w kraju, w którym zarówno studiowanie, jak i stabilizacja czy dobrobyt były rozumiane całkowicie inaczej. Rok 1968 to data buntu pierwszego pokolenia powojennego, które wszędzie na świecie rodziło się w tym samym czasie. Urodzić się po wojnie znaczyło jednak co innego w różnych miejscach globu, zależnie od tego, czym była tam wojna i jakie pozostawiła ślady. Buntu urodzonych po wojnie nie da się bez wojny zrozumieć. Nie da się wreszcie zrozumieć studentów buntujących się przeciwko komunistycznemu establishmentowi, nie biorąc pod uwagę tego, że establishment owych czasów był zbiorem nuworyszów, podobnie jak niemal wszystkie instytucje tego społeczeństwa masowego awansu. W tym sensie bunt roku 1968 w Polsce można odczytywać jako uprawomocnienie się systemu, gdyż buntująca się młodzież przypisywała systemowi więcej stabilności, niż miał jej w istocie.

Stabilizacja, której sprzeciwiał się ruch studencki na całym świecie, w Polsce była iluzją. Burska tłumaczy ją, wskazując, że młodzi ludzie, którzy odegrali pierwszoplanowe role w „wypadkach i wydarzeniach”, byli często wychowani w duchu akceptacji nowego porządku jako rzeczywistości zastanej i legitymizowanej. To poczucie „zadomowienia w Polsce Ludowej” było ważną przesłanką sprzeciwu. Buntownicy nie odmawiali komunizmowi prawomocności, przez co umacniali jego realność, a zarazem dawali samym sobie szansę na rewolucję prawdziwie młodzieńczą, w raczkującym paradygmacie ponowoczesnym. Nie sprzeciwiali się w sposób instytucjonalny, nie próbowali walczyć z przeciwnikiem jego własną bronią. Stawiali na spontaniczność, otwartość i autentyczność. Uciekali od definiowania swoich pragnień i celów w kategoriach narzuconych przez zastane struktury. By jednak skutecznie owe struktury podważyć, trzeba je było uprzednio mentalnie utrwalić. To ci niezadomowieni, którzy odmawiali strukturom przymiotu „długiego trwania”, a systemowi – prawomocności, pozostając przy wizji sowieckiej okupacji i retoryce zejścia polskości do podziemia, trwali przy nowoczesnej optyce. Ta zaś nieuchronnie odchodziła w przeszłość w miarę przekraczania przez Polskę – z oporami, powoli i w nierównym tempie – „rozstępu czasu”, ponad którym wiodła droga w wiek XXI.

Być może dlatego (a nie tylko ze względów politycznych) mit marcowej awangardy rodzi się w Polsce dopiero od względnie niedawna. Sądzę, że Burska ma rację, twierdząc, że rok 1968 był wszędzie, także i w Polsce, przetasowaniem idei, tyle że u nas rewizja zaczęła się dopiero po 1989 i trwa po dziś dzień. We Francji doświadczenie 1968 zostało przemyślane, omówione i wykorzystane (a także, warto pamiętać, wyśmiane, wyszydzone i odkupione). Dowodzi to, że przełom 1968 był tam realny i ważny. Otworzył bowiem społeczeństwu drogę do samopoznania bardziej realistycznego: nawet kpina, poczucie winy i wstyd mają wartość poznawczą. Przełom 1968 roku w Polsce stał się natomiast realny dopiero po roku 1989, gdy jego potencjał samopoznania mógł się ujawnić, a wiarę i rozczarowanie zaczęto przekuwać w mnogość działań terapeutycznych i autoterapeutycznych, często sprzecznych ze sobą wzajem, a nawet sprzecznych wewnętrznie.

Książka Burskiej to kolejna z wcale już niemałej liczby prób uchwycenia specyfiki polskiej (auto)terapii pamięcią o roku 1968. Autorka słusznie stara się użyć innych wspomnień, spojrzeć na rzecz z innej strony, by ujawnić możliwości wieloaspektowego obrazu przeszłości. Trudno wydobyć więcej samorozumienia z własnej wizji historii, nie konfrontując jej z innymi obrazami, wyobrażeniami i złudami. Autorka pracowicie gromadzi materiał do konfrontacji: nie pomija żadnych przejawów awangardowego życia, wąski zakres pola badawczego (bo przecież tak wiele środowisk awangardowych w książce świadomie pominęła) rekompensuje wszechstronną i wnikliwą analizą. Przywołane z nieodległej przeszłości, znane przecież współczesnym czytelnikom książki, eseje, wspomnienia, obrazy, skecze kabaretowe i piosenki stwarzają wrażenie głębi i pełni. Teksty Jacka Kleyffa, Stanisława Barańczaka i Adama Zagajewskiego ożywają we wspomnieniach debat, sporów i dylematów, do których ich uczestnicy nie bardzo się już przyznają, do których właściwie nikt się już przyznać nie chce, bo trudno o współodczuwanie z przestarzałą awangardą. Ten dystans, który odczuwa wobec tamtych czasów nie tylko sama autorka, lecz i jej bohaterowie, przydaje owemu wrażeniu wiarygodności. A jednak tak pieczołowicie realizowany zamysł zderzania różnych punktów widzenia i interpretacji wydarzeń roku 1968 przyniósł w efekcie portret epoki, który – choć fascynujący – nie ma jednak waloru inności, wręcz przeciwnie: dobrze wpisuje się w świeżej daty legendę. Co świadczy zapewne tylko o tym, że pamiętać inaczej jest naprawdę bardzo trudno.

Książka:

Lidia Burska, „Awangarda i inne złudzenia. O pokoleniu ‘68 w Polsce”, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2013.

* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

 „Kultura Liberalna” nr 245 (38/2013) z 17 września 2013 r.