Wakacje miał najwyraźniej udane. Opalony, wypoczęty, rodzinnie zrelaksowany. Skoro już wydał córkę za mąż (o czym informował na swym facebookowym profilu), może wrócić do szarż politycznych. Na scenę wkroczył w rytmie zmiatającego wszelkie wątpliwości czardasza, przypominając, że Węgry doskonale znają swoją wartość. Rozleniwionym jeszcze nieco politykom już na pierwszym posiedzeniu parlamentu przypominał, że „Węgry są niepodległym, suwerennym państwem” (a jakże, wpisały to przecież w Orbánowską konstytucję), a „era kolonizacji się skończyła”.

Grzmiał, aż usłyszano go w Brukseli, wciąż pochylającej się nad kosmetycznymi poprawkami, jakie Węgry wniosły do swej konstytucji. Biorąc pod uwagę liczne zastrzeżenia wobec ustawy zasadniczej, „ugiął się” w kwestii prowadzenia kampanii przedwyborczej (jednak będzie ją można prowadzić również w mediach prywatnych), swobody wyznania, niezawisłości sądów a także likwidując zapis pozwalający na wprowadzenie dodatkowych podatków z powodu „nieoczekiwanych zobowiązań płatniczych”. Jeśli więc Orbán zasłuży swymi rządami na unijne kary finansowe, nie będzie mógł ich uregulować, po konieczne finanse sięgając do kieszeni obywateli. Owe poprawki to jednak kropla w morzu potrzeb wciąż czekających na reakcję Komisji Europejskiej i Komisji Weneckiej. Jednak póki co węgierskiemu premierowi znów się upiekło.

Ba, może sobie nawet pogratulować. Rozpoczynając powakacyjne funkcjonowanie parlamentu, praktycznie zainicjował kampanię wyborczą. Skoro w pierwszym półroczu 2014 roku Węgrzy mają znów pójść do urn, należało zacząć przypominać im o dobrobycie, zapewnionym przez rządy Fideszu. Premier wspominał więc o sztandarowych projektach swojego rządu dotyczących obniżenia opłat za media (faktycznie wedle węgierskiego urzędu statystycznego gaz, energia i paliwa potaniały o 8,7 proc., natomiast woda i ścieki o kolejne 9 proc., ale nikt nie mówi, że kosztami takiej odgórnej decyzji zostali obarczeni, w znakomitej większości zagraniczni, dostawcy) czy wspomagania (a nawet „ratowania”) węgierskiej rodziny. Kolejnym kamyczkiem do ogródka sukcesów ma być rządowa pomoc w spłacaniu kredytów mieszkaniowych zaciągniętych w euro i frankach szwajcarskich. Tu Orbán do 1 listopada dał bankom czas na przedstawienie planu oddłużenia, angażującego państwo, banki i kredytobiorców. Jeśli tego nie zrobią lub gdy oferta będzie niezadowalająca, to Orbánowski rząd zapowiada, że plan ułoży sam, a następnie wcieli go w życie. A że węgierskie media co rusz rozpisują się o „prowadzących obywateli na skraj bankructwa terrorystach kredytowych”, Orbán po raz kolejny trafia w czuły punkt.

„To oni mają dostosować się do nas, Węgrów” – zdaje się powtarzać zarówno wówczas, gdy mówi do banków i zagranicznych przedsiębiorstw, ale i coraz śmielej rzucając te słowa w stronę UE. Brak tylko hasła „Węgry dla (prawdziwych) Węgrów”, a już otwarcie można by mówić nie o dryfowaniu, ale o otwartym, starannie wyznaczonym kursie w stronę określonego systemu narodowej jednowładzy. A wszystko to tuż przed rozpoczęciem kampanii wyborczej. Jeśli doliczyć do tego inflację najniższą od roku 1979 i rosnące poparcie dla Fideszu, jest się czym martwić. Pozostaje pytanie, czy ktokolwiek będzie w stanie przerwać Orbánowski marsz po zachowanie władzy. Może być naprawdę trudno, szczególnie, że sierpniowe sondaże wskazują, iż wielu wciąż ufa „reformom” Orbána, ręczne sterowanie państwem biorąc za dobra monetę. Dwucyfrowa przewaga nad opozycyjnymi socjalistami to może jeszcze nie mandat pozwalający na zachowanie konstytucyjnej większości, ale poparcie na poziomie 50 proc. (a takie daje Fideszowi jeden z sondaży) to z pewnością przewaga, którą trudno będzie roztrwonić.