Tomasz Sawczuk
Jak nie zmieniać świata? Eric Hobsbawm o Marksie i marksizmie
Niełatwo być marksistą w XXI wieku. Wydawałoby się, że marksizm zbankrutował lata temu. Tym bardziej wyróżniająca się była postawa zmarłego w zeszłym roku Erica Hobsbawma, brytyjskiego historyka, który swoich marksistowskich przekonań bronił do końca. I po roku ’56, i po ’68, i nawet po ’89. Po tym ostatnim opuścił jednak szeregi partii komunistycznej. Nie przeszkodziło mu to pięć lat później stwierdzić w głośnym telewizyjnym wywiadzie, że gdyby polityka Stalina pochłonęła 15–20 milionów ofiar, ale za cenę ustanowienia prawdziwego komunizmu, byłby za. W tej sytuacji można by się spodziewać, że książka „Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840–2011” będzie ociekać krwią przyszłych ofiar rewolucji.
Nie jest to jednak takie proste. Hobsbawm jest przywiązany do trzech tez, których łączne głoszenie wymaga pewnej intelektualnej ekwilibrystyki, choć można też podejrzewać, iż jest po prostu niemożliwe. Po pierwsze, że marksizm nie może się obyć bez rewolucji wspieranej przemocą. Po drugie, że po kryzysie z 2008 r. Marks jest znów bardzo ważny. Po trzecie, że XX-wieczna praktyka marksizmu miała katastrofalne skutki i trzeba ją zostawić, próbując mierzyć się z kapitalizmem na nowe sposoby.
Archiwizując
Z jednej strony dzieło Hobsbawma odznacza się rozmachem i erudycją. Kiedy autor przeprowadza nas przez intelektualną historię szeregu krajów, opisując wpływ marksizmu na ich życie społeczne i polityczne, trudno nie być pod wrażeniem perspektywy, którą kreśli. Poza rozdziałami o wpływie Marksa i marksizmu w okresie ponad stu lat, na książkę składają się m.in. eseje o socjalizmie przedmarksowskim, wczesnych pismach Marksa, stosunku Marksa i Engelsa do polityki, dwa teksty o Gramscim, którego autor uznaje za „najoryginalniejszego myśliciela, jakiego Zachód wydał od 1917 roku” (s. 347), czy obszerna analiza poglądów Marksa na ewolucję formacji przedkapitalistycznych w różnych jego pismach, którą można z czystym sumieniem polecić osobom pasjonującym się choćby tym, jak ważny dla odczytania pism niemieckiego filozofa jest azjatycki sposób produkcji. Hobsbawm skrupulatnie śledzi też losy samych tekstów Marksa, w tym ich wydań i tłumaczeń. Jego dzieło obok opisu samej marksowskiej doktryny zawiera olbrzymią liczbę szczegółów i uzupełniających spostrzeżeń.
Lektura książki to jednak oscylowanie między oczarowaniem a zmęczeniem. Hobsbawm bywa bliski zanudzenia czytelnika. Brytyjski historyk prowadzi nieraz opowieść z temperamentem księgowego, który oprowadza nas po imponujących archiwach upadłej spółki Marks & Engels, której historia jest doprawdy bogata, ale z perspektywy czasu miejscami niezbyt wciągająca.
Jako Marks i nie-Marks
Jak wynika z owej wycieczki, była to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. W książce pada szereg stwierdzeń dotyczący późniejszych dezinterpretacji Marksa. „Żadna z mylnych interpretacji Marksa nie jest bardziej groteskowa niż ta, która sugeruje, że oczekiwał rewolucji wyłącznie w zaawansowanych krajach Zachodu”, pisze Hobsbawm (s. 179). Ponadto, jego zdaniem nic nie uprawnia do tego, by poszukiwać u Marksa ogólnego prawa rozwoju (s. 172). Nie ma mowy o unilinearnym poglądzie na historię (s. 168). Historia nie jest więc zdeterminowana (s. 133), choć gdzie indziej Hobsbawm pisze, że wedle Marksa zwycięstwo socjalizmu było historycznie nieuniknione (s. 95). Tak czy inaczej, Marks nie sformułował również twierdzenia, że „socjalizm góruje nad kapitalizmem jako sposób na zapewnienie szybszego wzrostu sił produkcji” (s. 14). Licznych istotnych kwestii Marks i Engels zresztą w ogóle nie poruszyli (s. 14, 98), a w licznych się także mylili. Choćby co do założenia, że na mocy historycznej konieczności proletariat jest prawdziwie rewolucyjną klasą (s. 436).
Nie wszyscy jednak byli tak spostrzegawczy i jeżeli komunizm miał zdaniem Marksa polegać na sprawowaniu kontroli nad ludzkim losem (s. 147), to trzeba powiedzieć, że sprawy spod tej kontroli się wymknęły. Hobsbawm zgadza się, że komunizm, uprawiany przede wszystkim (choć rzecz jasna nie tylko) w wersji leninowskiej i stalinowskiej, nie należał do najszczęśliwszych rozwiązań w sferze praktycznej. Mówiąc zresztą łagodnie, bo autor książki ma wyraźny problem z przeprowadzeniem istotnej krytyki, woląc ukrywać się za niedopowiedzeniem lub przemilczeniem. I tak, przykładowo, sojuszowi Stalina z Niemcami podczas II wojny światowej poświęca właściwie jedno zdanie, pisząc, że była to polityka absurdalna. Nadto i tak nie omieszka zaznaczyć, że niektórzy usprawiedliwiali ją z punktu widzenia interesów państwowych ZSRR oraz, że jest to równie zrozumiałe jak przedwojenna niechęć do krytyki ZSRR, ponieważ Hitler zagrażał wszystkim, a Stalin był w latach 30. problemem rosyjskim. Jeszcze trudniej dopatrzyć się w książce istotniejszej krytyki Lenina. Hobsbawm przyznaje, że idealizacja krajów, które brali za wzór zachodni rewolucjoniści, miała niewiele wspólnego z ich realną sytuacją (s. 382). Owej sytuacji nie poświęca przy tym wiele uwagi.
Mimo to, jak wskazuje historyk, marksizm wykazywał przez wiele lat wręcz „nieproporcjonalnie dużą atrakcyjność dla intelektualistów” (s. 380). Mniejsza o zasadność takiej postawy, w każdym razie – jak stwierdza Hobsbawm – „intelektualiści podchodzili do marksizmu jak do dzierżyciela sztandaru rozumu i nauki, który burżuazja porzuciła” (s. 314). Zainteresowanie marksizmem trwało długo i nie da się go wyjaśnić niedostatkiem informacji o praktyce komunizmu, bo z czasem było ich coraz więcej. Rzesze intelektualistów nie mogły też być chyba tak ślepe na zło, jakie owa praktyka ze sobą niosła. Hobsbawm podsuwa tu jednak inną przyczynę, istotną, skoro punkt szczytowy intelektualnej fali marksizmu datuje na lata 70. XX wieku (s. 416), a więc na okres, w którym faktów historycznych nie dało się już ignorować. Otóż jego zdaniem fałszywy jest argument, że „teoria marksistowska z konieczności implikuje leninizm i tylko leninizm (albo jakąkolwiek inną szkołę twierdzącą, że jest marksistowską ortodoksją)” (s. 377), co dla niektórych jest być może pocieszające. A to w szczególności ze względu na przywołany już fakt, że brytyjski historyk nie uważa dzieła Marksa za raz na zawsze skończone (s. 18), a jego tez za możliwe do stosowania niezależnie od kontekstu i nierewidowalne.
I co tu zrobić?
Tymczasem walka klasowa trwa (s. 445), ale marksizm nie może być dłużej taki jak kiedyś. Lenin i Bernstein zawiedli (s. 443). Jak stwierdza Hobsbawm, „od lat 80. stało się oczywiste, że socjaliści – marksistowscy i innego rodzaju – pozostali bez tradycyjnej alternatywy dla kapitalizmu, przynajmniej jeśli i dopóki nie przemyślą na nowo, co rozumieją przez «socjalizm»” (s. 449). Hobsbawm nie wyjaśnia jednak w zasadzie, dlaczego Marks jest dzisiaj ważny. Owszem, można się z nim zgodzić, że kapitalizm znalazł się przed szeregiem trudnych pytań i nie jest raz na zawsze zakończonym projektem. Ale czy, aby odpowiedzieć na owe pytania, trzeba od razu angażować całą marksistowską aparaturę? I w zasadzie jaką aparaturę, skoro Hobsbawm tak wiele z tego, co potocznie uważa się za marksizm, uchyla? Szkoda, że brytyjski historyk nie stawia tej sprawy jasno, bo przecież „dobrym badaczem społeczeństwa, jak pokazał Engels, może być jedynie osoba wolna od złudzeń społeczeństwa burżuazyjnego” (s. 109).
Co więc z owego marksizmu zostaje i czym on dzisiaj jest, skoro Hobsbawm zaleca szukać czegoś nowego, a właściwie daje nam wybór między socjalizmem a barbarzyństwem (s. 134)? Dbałość o ludzi w trudnej sytuacji materialnej, o sprawiedliwość społeczną, o godne warunki pracy? Do tego wystarczy socjaldemokracja lub wrażliwy społecznie liberalizm. Radykalizm? Jesteśmy po latach mądrzejsi o tyle, że możemy trzeźwo stwierdzić, iż go nie potrzebujemy. Jeżeli zaś chodzi tylko o to, by stawiać sobie pytania, które stawiał Marks (s. 20) i wnikliwie analizować kapitalizm, to nie widać powodu do większego sprzeciwu. Kiedy już wiemy, jak nie zmieniać świata, warto zastanawiać się nad tym, jak go zmieniać. Oddajmy więc może Marksowi, niezwykle istotnej postaci w historii myśli społecznej, należną w niej pozycję i niech spoczywa spokojnie na cmentarzu Highgate, gdzie nawiedzają go do dziś świeccy pielgrzymi z całego świata. W miejscu skąd, jak przytacza Hobsbawm (s. 10), widać grób Herberta Spencera, któremu dano spokój już dużo wcześniej.
Książka:
Eric Hobsbawm, „Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840–2011”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013.
* Tomasz Sawczuk, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 250 (42/2013) z 22 października 2013 r.