Zacznijmy od tego, że nie ma tematów groźniejszych dla historyka Polski niż Powstanie Warszawskie. Jak sam Zychowicz przypomina, opisując wiele różnych postaw zarówno ówczesnych publicystów, jak i współczesnych historyków, dialektyka Powstania zawsze była grząskim gruntem. Powstanie doprowadziło bowiem do zniszczenia miasta, całej generacji Polaków, pogrzebało szanse na suwerenność na kilka pokoleń – a wszystko po to, by wyjść z wojny z honorem. Zostawiło wątpliwy spadek: pamięć o odważnych, młodych ludziach, którzy oddali życie za ojczyznę. A także niewygodny bagaż, czyli właśnie honor: bo to, czego nigdy nie wypada kwestionować, to honor, a szczególnie honor poległych. Dodatkowo, przez wiele lat komuniści degradowali cały ten etos, próbując historię Powstania usunąć w niepamięć. Dla społeczeństwa jednak wciąż pozostała ona czymś szlachetnym.
Jak więc wyjść z tego dylematu? Można zapełnić całe półki książkami celebrującymi honor Powstańców, jednocześnie opisując zdradę popełnioną i przez Armię Radziecką po drugiej stronie Wisły, i przez aliantów po drugiej stronie kanału La Manche. Historycy, kustosze muzeów i reżyserzy zrobili wiele, by przybliżyć widzom i czytelnikom historię Powstania. Poznaliśmy tę tragedię z różnych stron i poczuliśmy atmosferę tych strasznych dni pełnych trudnych wyborów. Ale Powstanie wciąż pozostaje powstaniem – wielkim momentem w historii Polski, konfliktem, który był – wydaje się – nieunikniony. Jest ono zagadką, którą każdy musi ponownie rozwiązywać, zagadką bez łatwych odpowiedzi.
Albo może właśnie to taka banalna zgadywanka! Zychowicz cytuje Cata-Mackiewicza: „Kto wywołał, spowodował, sprowokował Powstanie Warszawskie? Mój Boże! To takie proste”. Te słowa są myślą przewodnią całej książki. Jako że Powstanie okazało się klęską, która ułatwiła Stalinowi przejęcie kontroli nad Polską, to Sowieci musieli sterować całą tą historią. Zychowicz odkrywa – i przedstawia czytelnikowi w meczącym bełkocie samochwały („Jak wspomniałem na początku tej książki, napisałem ją dla dorosłych, a nie dla dzieci, przed którymi należy zatajać rzeczy nieprzyjemne.”) – że dwaj generałowie AK byli po prostu agentami ZSRR. Jeden, bo był gburem, a drugi, bo się złamał podczas tortur NKWD. To oni wydali krytykowane rozkazy, napisali plany walki, zatrzymali depesze, które odwołałyby Powstanie.
Nie znam materiałów, na których opierał się Zychowicz. Wiele faktów i dokumentów na pewno przytacza rzetelnie. To, że czasem wymyśla – np. że bliski doradca Roosevelta był agentem ZSRR – świadczy o tym, że jego lektura jest nieco tendencyjna. Ma jednak prawo do swojej agendy politycznej. Przeszkadza mi przede wszystkim jego ograniczone, komiksowe wręcz rozumienie historii. Nie ma przypadków u Zychowicza. Według niego nie może być tak, że ludzie robią błędy na podstawie niepełnych informacji czy z błahych powodów osobistych – że źle oszacowali sytuację, przeceniając swoje szanse. Według Zychowicza historia nie może toczyć się błędnym szlakiem przez las: jest raczej ciągnięta za sznur, który trzyma wszechwidzący.
W wypadku Powstania ten wszechwidzący to oczywiście Stalin, który wraz ze swoją ekipą „z żelazną konsekwencją realizował swoje plany”. Najśmielsze dążenia Polaków, wyjaśnia Zychowicz, były w rzeczywistości narzędziem w rękach Stalina. Powstanie natomiast nie było autonomicznym działaniem, tylko częścią jego demonicznych planów.
Bezsens i tragedia Powstania to fakt. Ale Zychowicz idzie dalej i zakłada bezsens ludzkiego działania w ogóle. Nie mamy prawa ani do zwycięstw, ani porażek, ani, koniec końców, do honoru. Zawsze bowiem ktoś pociągnie za sznur: podeśle doskonałych agentów, naleje drinki i zrobi zdjęcia w willi w Magdalence, podstawi nikczemną brzozę. Od ręki lalkarza nie ma ucieczki. W historii spiskowej jest tylko bierność – a choć honor zostaje, to „w polityce międzynarodowej nie liczy się”.
Na zakończenie Zychowicz woła, aby Polacy przestali czcić mękę i tragedię i zaczęli „zwyciężać”. Ale z takim rozumieniem swojej historii pozostaje chyba tylko poczekać na topór.