Wartości, o których zapomniano na początku II wojny światowej, o które nikt się wówczas nie upominał. Tymczasem owe wartości, w co zdawali się wierzyć ojcowie założyciele ONZ czy UE, nie mają narodowości, a jednocześnie niejednokrotnie milkną zatrwożone otaczającym je okrucieństwem. To one najmocniej potrzebują swego rzecznika, choćby głosu wołającego na pustyni, takiego, który przypomni, że – tak jak kiedyś warto było ginąć za Gdańsk – warto też było „dać głowę” za Srebrenicę. Za symbol wartości, na jakich budowała się już wówczas zjednoczona Europa.
Gdy podczas wojny w byłej Jugosławii Tadeusz Mazowiecki pełnił funkcję Specjalnego Sprawozdawcy ONZ ds. przestrzegania praw człowieka, dla wielu zdawał się właśnie takim głosem. W raporcie przytaczał relacje naocznych, niezależnych obserwatorów, świadczące o ogromie grozy, jaka spadała na lokalną ludność. „Międzynarodowi świadkowie donoszą – pisał wówczas Mazowiecki – że widzieli i słyszeli o różnych wydarzeniach, które doprowadziły ich do przekonania, że egzekucje miały miejsce”. Ludzie byli bici kolbami od broni, zaciągani do własnych domów i w nich zabijani. Śmierć następowała w wyniku podcięcia gardła lub przez postrzał. Liczne doniesienia potwierdzały również powiększającą się skalę rzezi, stanowiącej zbrodnię przeciw ludzkości. Świat, który doskonale znał już pojęcie ludobójstwa, milczał. Tymczasem ludzie znajdowali ciała dosłownie wszędzie: podczas spaceru w lesie, przy drodze, na polach uprawnych, w domach. Kolejne egzekucje dokonywane były nawet „na oślep”. Zabójcy wchodzili w tłum ludzi i na chybił trafił podrzynali im gardła lub stawiali pod ścianą grupę, którą następnie rozstrzeliwali [1].
Symbolem, niejako przesądzającym losy całego konfliktu w byłej Jugosławii, są wydarzenia, które stały się bezpośrednią przyczyną napisania przez Tadeusza Mazowieckiego przywołanego raportu – rzeź, do której doszło w dniach od 12 do 16 lipca 1995 roku w okolicach miasta Srebrenica. Ludobójstwo, jakiego dokonały wówczas oddziały bośniackich Serbów, zostało określone mianem największego i najokrutniejszego w Europie od czasu zakończenia II wojny światowej. W zaledwie kilka dni zginęło wówczas ponad osiem tysięcy muzułmanów, których wymordowano przez rozstrzelanie lub przy użyciu granatów. Okrucieństwo wobec ludzi, którzy jeszcze kilka dni wcześniej żyli pod holenderską ochroną w obozie dla uchodźców, pozbawiło społeczność międzynarodową wszystkich złudzeń i stało się impulsem do rozpoczęcia działań wynikających z Karty Narodów Zjednoczonych. Ludobójstwo cywilów legitymizowało interwencję NATO, w tym bombardowanie Republiki Serbskiej.
By jednak ogrom okrucieństwa został dostrzeżony, potrzeba było upomnienia się o sprawiedliwość, o wartości, potrzeba było niezłomnej postawy. Wśród milczenia narodów raz jeszcze zatriumfowała siła bezsilnych, której wyrazicielem był jeden odważny człowiek. Głos Tadeusza Mazowieckiego zabrzmiał wówczas mocniej niż jakiekolwiek doniesienie agencyjne czy polityczne spekulacje. Zrezygnował z mandatu powierzonego mu przez Komisję Praw Człowieka ONZ, żeby oddać sprawiedliwość, żeby wobec pokrzywdzonych powiedzieć prawdę, jednocześnie mówiąc światu, iż winnych tego okrucieństwa – po raz kolejny – należy szukać nie tylko wśród bezpośrednich sprawców zbrodni. Stanął wówczas po stronie słabych, a jednocześnie przeciw milczeniu.
„Pogwałcenia praw człowieka są bezwzględnie kontynuowane, przeszkadza się w dostawach pomocy humanitarnej, ludność cywilna narażona jest na ostrzeliwanie, giną żołnierze «błękitnych hełmów» i przedstawiciele organizacji humanitarnych. Zbrodnie następują szybko i bezwzględnie, a reagowanie na nie przez społeczność międzynarodową jest opóźnione w czasie i niekonsekwentne” – pisał Mazowiecki w liście do ówczesnego Sekretarza Generalnego OZN Butrosa Ghalego [2]. „Wymordowano blisko osiem tysięcy całkowicie bezbronnych ludzi, Bośniaków, którzy tu mieszkali lub schronili się w ustanowionej przez Narody Zjednoczone strefie bezpieczeństwa. Wątły oddział sił Narodów Zjednoczonych zawiódł, odsiecz z powietrza nie przyszła na czas, a cała wspólnota międzynarodowa raz jeszcze okazała swoją bezradność” – dodawał po dziesięciu latach od tragicznych wydarzeń, gdy sytuacja w Bośni zaczynała się już stabilizować, a narody do niedawna ogarnięte wojną starały się odbudować własną państwowość i osądzić zbrodniarzy [3].
Uznając, że bezpośrednia pomoc ludziom żyjącym w rejonie konfliktu nie jest realna, Mazowiecki przynajmniej poprzez swą spektakularną rezygnację wskazał światu zachodniemu ogrom problemu, z którym ONZ nie dawała sobie wówczas rady. Bezradność oznaczała tu jedynie teoretyczną możliwość pomocy, podczas gdy Bośni potrzebne były konkretne rozwiązania, a nie tylko monitorowanie sytuacji. „Reprezentuję naród, za który w 1939 r. nikt nie chciał ginąć. Mówiono: Nie będziemy ginąć za Gdańsk. Czy dzisiaj wolno powiedzieć, że nie będziemy ginąć za Žepę, Sarajewo?” [4] – pytał retorycznie społeczność międzynarodową, przypominając historię, w której sam przecież uczestniczył.
Jego głos w obronie ludności cywilnej nie został bez odzewu, wkrótce rozpoczęły się bowiem poważne negocjacje dotyczące zawieszenia broni i pokojowego rozwiązania wojny. Ostateczną ich postać wypracowano w listopadzie 1995 roku w amerykańskim Dayton, zaś sam układ podpisano w grudniu tegoż roku w Paryżu.
Może coś zatem się przebudziło, Europa odrobiła lekcję, dały o sobie znać wartości oraz wiara w to, że historia wojny i wzajemnego okrucieństwa nie musi się powtarzać. A jeśli tak, to warto było zaufać zmysłowi etycznemu i „dać głowę” za Srebrenicę.
Przypisy:
[1] Tadeusz Mazowiecki, Report on the Fall of Srebrenica, przeł. MMB. Dostępny w Internecie. Dostęp dnia 2.06.2013.
[2] List Tadeusza Mazowieckiego do Butrosa Ghalego, „Gazeta Wyborcza”, 28.07.1995, nr 174, s. 1.
[3] Tadeusz Mazowiecki, Pamiętajmy o Bałkanach, „Gazeta Wyborcza”, 11.07.2005, nr 159, s. 24.
[4] List Tadeusza Mazowieckiego do Butrosa Ghalego, op. cit.