Prócz waloru humorystycznego opowiastka przypomina o jednej, niezwykle istotnej rzeczy: aby „S” – czy szerzej, opozycja demokratyczna – mogła zwyciężyć, musiała opierać się na dwóch nogach. Pierwsza z nich śmiało wybiegała naprzód i rozbijała kopniakiem przeszkody. Druga ostrożnie badała grunt, stąpając po „mądrości etapu”.
Premierostwo Tadeusza Mazowieckiego było krytykowane jako asekuranckie, zbyt wolno zmieniające Polskę i niepotrzebnie lękające się cienia sowieckiego, rzucanego już nie przez potwora, lecz przez mysz. Porównywano go do sapera, który posuwa się krok po kroku po polu minowym, jest jednak jedyną osobą na świecie, która nie wie, że nie ma już na nim nic, co mogłoby wybuchnąć.
Oczywiście, ocena polityczna działalności Mazowieckiego i jego rządu długo będzie jeszcze przedmiotem kontrowersji. Warto jednak pilnować się w takich chwilach, by nie przekładać mądrości dzisiejszej na mądrość roku 1989. Trudno było wówczas z dnia na dzień pozbyć się poczucia, że sukces może w każdej chwili zostać cofnięty – tak jak stało się to z Sierpniem rozbitym przez Grudzień; że wschodni sąsiad, który przez ponad czterdzieści lat definiował polskie granice wolności, nie ma już tej mocy. Podobnym anachronizmem jest zarzut, że ekipa, która robiła sobie zdjęcia z Wałęsą, nie była przygotowana do rządzenia krajem. Wszak jedynymi osobami, które miały wówczas doświadczenie w zarządzaniu, koordynowaniu na wielką skalę – byli może co bystrzejsi funkcjonariusze wydziałów KC.
Tadeusz Mazowiecki nie rzucał się w rewolucyjnym zapale głową naprzód. Był kością, mięśniem, ścięgnem owej drugiej nogi, która wstrzymywała tę pierwszą przed skokiem w każdą bohaterską przepaść. Jako redaktor naczelny „Więzi”, która godząc się z pewnymi ramami wyznaczonymi przez peerelowski system, starała się wprowadzać weń treści niemieszczące się w myślowej sztancy – nie zaniedbując jednocześnie misji otwierania okien polskiego Kościoła na nowe prądy soborowe. Jako doradca Lecha Wałęsy i ekspert „Solidarności” wskazujący ścieżkę między sprzeciwem i kompromisem, przestrzegający przed licytowaniem, gdy nie ma się w ręce asów. Jako premier, który spiesząc się powoli, uczył, że wolność, demokracja, podmiotowość – to odpowiedzialna praca, a nie pusty frazes.
Przewidując, jak często w najbliższych dniach w najbardziej grząskich otchłaniach Internetu i mediów pojawiać się będzie ledwie maskowana – albo i nie – radość z tej śmierci, jak będzie się szarpać deklinacją „grubą kreskę”, nie rozumiejąc, albo nie chcąc rozumieć, jaki był tej linii faktyczny sens – trzeba jasno podkreślać, że odszedł człowiek, z którym nie mieliśmy obowiązku zawsze się zgadzać. Mieliśmy i mamy jednak pewność, iż mądrość, odpowiedzialność, Polska, wszystko to, o czym czasem mówimy z ironicznym przekąsem, zestaliły się trwale z jego życiem i postawą.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Ireneusz S. Wierzejski/ Źródło: Wikimedia Commons