Wojciech Kacperski: Czy pani zdaniem sześciolatek może iść dziś do szkoły?

Magdalena Kobryń: Moim zdaniem, większość sześciolatków jest gotowa do rozpoczęcia edukacji szkolnej, ale nie wszystkie. Głównym problemem jest dojrzałość emocjonalna dziecka. To, czy odniesie ono sukces po przekroczeniu pierwszego progu edukacyjnego, zależy przede wszystkim od jego inteligencji emocjonalnej. Odpowiednie przygotowanie powinno zapewnić przedszkole oraz najbliższe środowisko, jednak aby ten proces przebiegł płynnie, szkoły muszą być odpowiednio dostosowane.

Często słyszymy, że polskie szkoły nie są przygotowane do przyjęcia młodszych dzieci. Czy rzeczywiście?

Niestety, polskie szkoły nie są przystosowane do zapewnienia wysokich standardów nauczania, które dla sześciolatków są po prostu konieczne. Niewłaściwe praktyki mogą zniechęcić dzieci do nauki, rodziców do kontaktów z pedagogami, natomiast pedagogów do pracy z najmłodszymi uczniami. Obecnie to zniechęcenie obserwuję już w formie zaawansowanej. Wszystkie opinie, jakie usłyszałam od pedagogów i rodziców, są negatywne. Sześciolatek może rozpocząć edukację szkolną, ale nie w polskiej szkole. Nie jest ona na niego jeszcze gotowa.

Jakie skutki może mieć zbyt wczesne wysłanie dziecka do szkoły?

Dziecko w wieku sześciu lat traktuje naukę przede wszystkim jako zabawę. Jeśli proces przejścia z przedszkola do szkoły nastąpi zbyt wcześnie, a warunki w szkołach nie będą dopasowane do potrzeb młodego ucznia, może nastąpić zaburzenie rozwoju psychoruchowego. Może skutkować także kłopotami z rozwojem społecznym, emocjonalnym, fizycznym, motorycznym oraz intelektualnym dziecka.

Polski rząd wyjątkowo intensywnie koncentruje się ostatnio na edukacji najmłodszych. Nie chodzi już tylko o sześciolatki, w przedszkolach zlikwidowano także zajęcia dodatkowe. Na czym ta zmiana rzeczywiście polega?

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że w placówkach niepublicznych nic się nie zmieniło. W przedszkolach państwowych zajęcia dodatkowe także nie zostały zlikwidowane – obecnie nie mogą być tylko prowadzone przez firmy zewnętrzne. Według założeń nowej reformy, rodzic nie może płacić dwa razy za jedną godzinę spędzoną przez dziecko w placówce przedszkolnej. Jeśli opłaca przedszkole, a w tym samym czasie musi zapłacić za zajęcia dodatkowe, to w opinii państwa jest to po prostu nieuczciwe. W przedszkolach publicznych zajęcia dodatkowe mają prowadzić ich pracownicy, więc przedszkolanki stały się nauczycielami rytmiki, plastyki, zajęć gimnastycznych oraz lektorami języków obcych.

Tracą na tym oczywiście dzieci…

Oczywiście – i to z rozmaitych powodów. Po pierwsze, zajęcia nie są prowadzone na wysokim poziomie, bo trudno oczekiwać od wyspecjalizowanego nauczyciela, aby w miesiąc stał się ekspertem od ogólnego rozwoju dziecka. Jeśli pedagodzy nie będą potrafili na przykład odpowiednio skompletować materiałów do nauczania języka angielskiego na poziomie przedszkolnym, dzieci niechybnie na tym stracą. Po drugie, nauczyciele rozliczają na podstawie godziny pracy. Jeden nauczyciel w czasie dodatkowych zajęć przecież się nie rozdwoi, więc nie ma możliwości dokonania podziału na grupy. Po trzecie, wobec wymuszonej „likwidacji” zajęć, przedszkolaki zapisywane są przez rodziców na zajęcia dodatkowe poza przedszkolami, a tym samym swój dzień nauki kończą 2–3 godziny później. Są przeciążone. Talenty oraz pasje dzieci nie mogą się rozwijać w takich warunkach, a wyrównanie szans w boju doprowadza do obniżenia poziomu nauczania. Nie wszyscy rodzice mogą pozwolić sobie przecież na opłacenie zajęć dodatkowych poza przedszkolem.

Jak to wyglądało wcześniej? 

Zajęcia dodatkowe prowadziły firmy zewnętrzne, specjalizujące się w swojej dziedzinie. Wykwalifikowani specjaliści, posługujący się profesjonalnymi materiałami, z właściwym kierunkowym wykształceniem, prowadzili zajęcia. Ceny za zajęcia były niskie w porównaniu z tym, co obecnie rynek edukacyjny proponuje rodzicom. Na przykład: koszt miesięcznych zajęć z języka angielskiego w państwowym przedszkolu wynosił ok. 40,00 zł brutto za ok. 12 zajęć. Obecnie koszt takich zajęć poza przedszkolem to 45,00 zł brutto za 30 minut.

Jak ta zmiana wpłynęła na rynek edukacyjny, o którym pani mówiła?

Zapotrzebowanie na zajęcia dodatkowe wzrosło o 100 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Rodzice przedszkolaków z państwowych przedszkoli kupują zajęcia dodatkowe w trybie indywidualnym. Podczas zajęć dzieci są zmęczone, zniechęcone nauką, po całym dniu w przedszkolu 4 latek nie myśli o kolejnym bloku zajęć.

Moja firma zrezygnowała z prowadzenia ciekawych zajęć artystycznych w języku angielskim, zajęć orientalnych, ponieważ dla rodzica to kolejny wydatek. Dziecko jest zbyt zmęczone, aby można było dokładać mu kolejne zajęcia. Wstrzymaliśmy się z inicjatywą tworzenia wyjątkowych zajęć dodatkowych dla dzieci. Obecnie nasz główny cel wśród dzieci z przedszkoli państwowych to wyrównanie poziomu, realizacja materiału, nadrabianie zaległości oraz zachęcenie przedszkolaków do nauki języków obcych. Tyle wydaje nam się realne w obecnej sytuacji. W przedszkolach niepublicznych prowadzimy ciekawe zajęcia rozbudowane o elementy sztuki, matematyki, informatyki, ochrony środowiska i wiele innych.