Brak reakcji może jedynie zachęcić grupkę „prawdziwych patriotów” do kontynuowania swoich działań. Słowem, chodzi o wyrażenie niezgody, przez osoby z różnych środowisk, które chcą zmieniać Polskę na swój sposób, ale wciąż uznają granice odnośnie środków jakie można w tym celu stosować. Wciąż widzą, że spór nie przekreśla szacunku dla drugiego człowieka, że ksenofobia i przemoc nie prowadzą ani do przejęcia władzy, ani do spokoju politycznego.

Dziś tęcza, jutro pomnik Dmowskiego?

Dla nich udział w marszu albo wycieranie sobie ust „patriotyzmem” nie jest rozgrzeszeniem każdego czynu. „Kocham i robię co chce” nie jest w demokracji żadnym usprawiedliwieniem dla działań karalnych a psychiczne katharsis, jakiego przy okazji mała grupka fanatyków rzekomo doznaje, nie równoważy ponoszonych przez resztę obywateli kosztów. Należy więc sobie jasno powiedzieć, że w imię zjednoczonej i wolnej Polski nie ma tolerancji dla eliminacji obcego światopoglądowo „wroga”, choćby w postaci tak symbolicznej i „niegroźnej” jak spalanie tęczy na placu Zbawiciela w Warszawie. Takie działania grożą jedynie eskalacją przemocy. Co by było gdyby każdy marsz jakiejś grupy politycznej kończył się zniszczeniem nielubianych miejsc, spaleniem pomników czczonych przez innych czy zadymą? Dzisiaj tęcza, jutro pomnik Dmowskiego w rewanżu, a pojutrze…?

Ten rodzaj patriotyzmu, jaki mogliśmy obserwować podczas Marszu Niepodległości w Warszawie jest po prostu niebezpieczny. Patriotyzm wykluczonych, uwikłany w martyrologię i narcyzm połączony z poczuciem przegranej staje się agresywny. Ci „patrioci” w geście odwagi i protestu pokazali wszystkim, których uważają ze obcych, co się z nimi stanie, gdy wpadną im w ręce. Już samo palenie tęczy wzbudzało zachwyt i radość graniczącą prawie z ekstazą. Orgia zniszczenia dająca upust wyobrażeniom o triumfie sprawiedliwości nad siłami odpowiedzialnymi za bezrobocie, brak perspektyw czy biedę, miała magicznie przywrócić godność oraz władzę, wykluczonym wszechpolakom. Marsz to dobra okazja do zamanifestowania i pokazania tego, co naprawdę myślą o obecnej Polsce. Media to pokażą – tym lepiej! Niech inni zobaczą co ich czeka.

Kto docenia niepodległość?

Dobrze przynajmniej, że w Święto Niepodległości mamy kilka marszów do wyboru. W wolnej, demokratycznej Polsce możemy oczywiście ubolewać nad brakiem jedności, ale wolność i pluralizm światopoglądowy to też wartość. Zamiast jedności na siłę, której w społeczeństwie nie ma, mam możliwość wyrażenia swojego patriotyzmu, biorąc udział w jednej z wielu manifestacji. Wszystkie sposoby cywilizowanego, a więc nieopartego na agresji wyrażania radości z niepodległego państwa są do zaakceptowania i nie powinniśmy się ich obawiać. Jednym z najbardziej wyważonych i jednoczących był organizowany już po raz drugi marsz prezydencki. Miał on pokazywać wielostronność tradycji i różnorodność osób, które przyczyniły się do wyzwolenia polskiego narodu.

Nawet marsz organizowany przez PiS, który odciął się od tego organizowanego w Warszawie przez ONR i Młodzież Wszechpolską, był spokojny i wyważony. Prezes wiedział, z kim się nie zadawać, by politycznie nie być uznanym za niepoważnego rozrabiakę. Warto podkreślić i docenić te marsze oraz wiele innych, które przeszły w całej Polsce spokojnie, a zmarginalizować Marsz Niepodległości. Bo ten jest w zasadzie anty-marszem mającym zamanifestować sprzeciw wobec rzeczywistości i władzy a nie docenić niepodległość kraju jako wartość.

„Patriota” nie uznaje odmienności

Jedność w różnicy to jednak zbyt skomplikowane sprawa dla ideowej skrajnej prawicy. Takie podejście promuje przecież tolerancję, a więc wolność światopoglądową i odmienność sposobów życia prywatnego. Tęcza jest tego przykładem. Cóż to za obraza dla prawdziwego Polaka! Jest ona symbolem ruchów LGBT, albo co równie groźne symbolem różnorodności kulturowej i światopoglądowej. A niech nawet będzie symbolem pokoju. Też będzie źle bo pokój ten zapewne oznacza akceptację dla tak groźnej, odbierającej tożsamość i spokój odmienności. Miłosierny „patriota” nie może jednak tolerować odmienności i musi wykrywać oraz likwidować każdy jej przejaw. A tęcza, co każdy widzi takim przejawem jest. Ci, którzy ją z takim uporem już po raz piąty palą wierzą, że jej likwidacja temu zaradzi.

Jeszcze jakiś hipster, liberał lub lewak może się pocieszać, że to tylko margines w ruchu narodowym. Może chodzi im jedynie o dobrą zabawę, a jak wiadomo bez palenia i bicia mogą się obejść jedynie pięknoduchy. Jeśli nawet tak jest i faktycznie to margines sfrustrowanych i pozbawionych perspektyw młodych ludzie, to jest to margines niebezpieczny. Podsycany przez polityczne ugrupowania zbijające na tym swój własny kapitał.

Co roku więc przeżywamy święto wandalizmu, palenia i bójek z policją. I zapewne jeszcze długi czas tak będzie, bowiem łatwego i prostego sposobu zmiany postaw ksenofobicznych i agresywnych nie ma. Wśród elit politycznych nie ma też woli, by do takich zmian doprowadzić. Łatwiej jest prowadzić wojnę polityczną wykorzystując frustrację młodych w imię szczytnych haseł niż próbować wspólnie działać na rzecz poprawy strukturalnych warunków rynku pracy czy tłumaczyć skomplikowane procesy ekonomiczne, tym samym przyznając się do ograniczoności i słabości polityki. Lepiej i prościej jest wykorzystać energię młodych ludzi na zadymy.