Po co więc rekonstrukcja, zapowiadana jako niewielka, a w ostateczności dość rozległa – w siedmiu z osiemnastu ministerstw, obejmująca też zmianę na stanowisku wicepremiera i ministra finansów?

Z punktu widzenia funkcjonowania państwa, premier powinien dokonywać rekonstrukcji z ważnych politycznie powodów. Na przykład po to, by efektywnie realizować swoją strategię rządzenia, gdy zmienia i wyznacza nowe cele polityczne. Cele te jednak nie ulegają jakiejś wielkiej zmianie, a przynajmniej nic o tym jeszcze nie wiadomo.

W Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji ma być kontynuowana praca nad informatyzacją państwa. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przeprowadziło w pewnym sensie najbardziej udaną, z pośród wszystkich innych resortów, gdyż wdrożoną i całościową, reformę szkolnictwa wyższego. Po co więc te odwołania? W tych dwóch przypadkach powód jest dość banalny: zarówno minister Barbara Kudrycka, jak i Michał Boni chcą startować w wyborach do Europarlamentu. Minister Sławomir Nowak zrzekł się immunitetu w związku z aferą „zegarkową” więc premier mógł skorzystać z okazji i dzięki prokuraturze dokonać od razu „istotnych” zmian w kilku innych ministerstwach. Nie widać w tym jednak żadnej spójnej zasady, według której rekonstrukcja jest dokonywana. Został na przykład minister Bartosz Arłukowicz, który do usprawnienia funkcjonowania służby zdrowia nie doprowadził. Dlatego możemy zakładać, iż powody rekonstrukcji są o wiele banalniejsze i dotyczą przede wszystkim poprawy wizerunku przez dokonanie zmian personalnych – nie służą natomiast osiągnięciu celów innych niż utrzymanie władzy.

Tusk poddał „personalnemu liftingowi” także ministerstwa Edukacji, Środowiska, Transportu, Rozwoju Regionalnego oraz Finansów. Dwa najbardziej frapujące posunięcia dotyczą połączenia Ministerstwa Transportu z Ministerstwem Rozwoju Regionalnego oraz zastąpienia szanowanego przez rynki Jacka Rostowskiego młodym i szerzej nie znanym Mateuszem Szczurkiem.

W pierwszym przypadku chodzi o lepszą absorpcję i wykorzystanie danych nam przez Unię aż 105,8 mld euro w nowej perspektywie budżetowej na lata 2014-2020. Minister nowego resortu, Elżbieta Bieńkowska ma dużą administracyjną wprawę w pozyskiwaniu i wydawaniu środków unijnych. Celem jest wzmocnienie polskiej gospodarki, tak jak w czasie kryzysu 2008, zastrzykiem pieniędzy z Unii. Czy zostaną one dobrze wydane, to się dopiero okaże. W każdym razie połączenie dwóch ministerstw można interpretować jako próbę efektywniejszego zarządzania wydawaniem pieniędzy na infrastrukturę na poziomie lokalnym.

Jeśli zaś chodzi o ministra Rostowskiego, to jako powód odejścia podaje się zmęczenie. Jakikolwiek ten powód by jednak nie był, wymiana Rostowskiego stawia pod znakiem zapytania rozpoczęte przez niego prace nad ustawami o OFE i ustawą budżetową. Nie wiadomo czy nowy minister, nie mający doświadczenia politycznego, da radę oprzeć się naciskom innych ministerstw, premiera i jego doradcy politycznego Jana Krzysztofa Bieleckiego, i skutecznie kontynuować prace zaczęte przez Rostowskiego. Skalę trudności, jakie czekają nowego ministra, może obrazować podawana w mediach informacja jakoby wielu znanych profesorów odmówiło propozycji objęcia tego stanowiska. Fotel ten jest po prostu zbyt „gorący” i wymaga kogoś o mocnej osobowości. Nie wiemy czy taką postacią będzie minister Szczurek. Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że Tusk zastąpił Rostowskiego kimś, kto jest łatwiejszy do kontrolowania i działania zgodnie z wytycznymi premiera, a więc będzie lepszym „zderzakiem”.

Donald Tusk może dzięki zmianie złapać oddech i trzymać kciuki, by kolejne badania poparcia były korzystniejsze niż ostatnie, ponieważ w nich przegrywa znacznie z Prawem i Sprawiedliwością. Wzmocnił też swoją pozycję i będzie mu łatwiej kontrolować Ministerstwo Finansów, choć nie wiadomo z jakimi skutkami dla polskiej gospodarki. Jakie bowiem jest stanowisko nowego ministra w sprawie reformy OFE albo przyjęcia euro, tego jeszcze nie wiemy.

Premier dał opozycji argumenty do krytykowania starych i nowych ministrów oraz jego samego. PiS już wytoczyło działa związane – ich zdaniem – z próbą ukrywania przez premiera korupcji w rządzie  i robienia ze Sławomira Nowaka kozła ofiarnego. Nie wydaje się również, by manewr z dokooptowaniem do rządu posłanki Joanny Kluzik-Rostkowskej oraz znanej z mediów i będącej między innymi doradczynią prezydenta Kwaśniewskiego profesor Leny Kolarskej-Bobińskiej zdołał zadowolić feministki czy osoby o poglądach bardziej konserwatywno-prawicowych. Można się spodziewać, że wyborcy PiS-u i tak z góry je zdyskredytują, zaś wyborcy PO będą oczekiwali jedynie poprawy w polityce edukacyjnej i szkolnictwie. Przed obiema paniami stoją poważne wyzwania: nierozwiązana sprawa wprowadzenia sześciolatków do szkół oraz kwestie związane z nadziejami części środowiska akademickiego na zahamowanie degradacji humanistyki w szkolnictwie wyższym.

Jeśli chodzi o inne roszady personalne to Andrzej Biernat w Ministerstwie Sportu czy Rafał Trzaskowski w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji nie zapowiadają dramatycznych zmian w funkcjonowaniu tych resortów. Został nam jeszcze na koniec ekonomista Maciej Grabowski, który objął Ministerstwo Środowiska. Jego zadaniem ma być, jak zapowiedział premier, przyspieszenie prac nad ustawą regulującą wydobycie gazu łupkowego. Możemy więc zapomnieć o ekologii i zrównoważonym rozwoju. Stanowisko i strategia polskiego rządu na szczycie klimatycznym są dość jasne, a zmiana dokonana przez premiera w tym ministerstwie jedynie potwierdza kontynuację polityki antyekologicznej rządu.

Rekonstrukcja została dokonana, teraz musimy poczekać na jej efekty. Czekając, warto zastanowić się, czy nie mamy do czynienia z sytuacją częstą w polityce, gdzie czasem wiele trzeba zmienić, by w rzeczywistości nie zmieniło się nic.