To zredagowana w potwornej angielszczyźnie broszurka ze zdjęciami z pierwszej, historycznej wizyty Prezydenta USA w Polsce w 1972 roku. I tak Richard Nixon z mauzoleum w kalifornijskiej Yorba Linda, gdzie byłem przed laty, powrócił nagle w samym centrum lubelskiej starówki.

Najpierw wrócę jednak do Yorba Linda. W jednej z sal prezydenckiej biblioteki i muzeum Richarda Nixona znajduje się specjalna wystawa poświęcona jego wizycie w Polsce w 1959. Nixon był wtedy wiceprezydentem przy Eisenhowerze i pełnił przede wszystkim funkcje reprezentacyjne. Przy okazji wyjazdu do Moskwy wpadł też do Warszawy. Co zachwyciło Nixona w stolicy naszego kraju tak bardzo, że przypominał tę podróż przy każdej okazji? Otóż były to tłumy warszawiaków które wyległy na ulice, witając pierwszego od czasu zakończenia wojny tej rangi polityka amerykańskiego w Polsce. Wiwatowali, bo dowiedzieli się o wizycie z monachijskiej „Wolnej Europy” – „Polskie Radio” było dość wstrzemięźliwe w informowaniu.

W każdym razie pod wpływem tych wspomnień miało dojść do kolejnej wizyty w naszym kraju – tak twierdził sam Nixon. Powody przyjazdu do Warszawy były jednak bardziej prozaiczne – zbliżały się wybory prezydenckie i kandydat Republikanów potrzebował głosów Polonii.

Dla Amerykanów, których Nixon właśnie wtedy zaszokował pobytami w Moskwie i Pekinie, wizyta w Warszawie nie była z całą pewnością niczym ważnym. Dla Polaków – zdecydowanie tak. Znaleziony w Lublinie album pełen jest zdjęć warszawskich tłumów na Okęciu, ulicy Żwirki i Wigury, Placu Zwycięstwa czy Starym Mieście. Pełen jest także fotografii Gierka et consortes grzejących się w promieniach amerykańskiego słońca prezydenckiego.

Lektura broszurki o wizycie Nixona przygotowanej przez wydawnictwo „Interpress” jest czymś samym sobie fascynującym i nie chodzi tylko o angielski autorów, odległy od języka naturalnego. Mamy tu liczne zdjęcia typu „Edward Gierek chatting with Mrs. Nixon” gdzie komunistyczny boss uśmiecha się do Pat Nixon, ona robi to samo, a tłumacz dwoi się i troi. Mamy liczne ujęcia znudzonego Kissingera i jeszcze bardziej znudzonego Nixona.

Jedno ze zdjęć przyciąga jednak uwagę najmocniej. To scena zbiorowa (jak powiedzieliby autorzy zdjęć teatralnych) podpisana jako „signing the Joint Communiqué”. Twarze przywódców mówią wszystko o ich roli na arenie międzynarodowej. Nixon podpisuje dokument nawet na niego nie patrząc. On, stary wyjadacz musi spędzać czas z jakimiś dziwacznymi ludźmi z prowincji. Gierek z kolei jest wyraźnie zagubiony.

Ilustracja Felieton_1

Ciekawszy jest jednak dobór ludzi, którzy stoją za Nixonem i Gierkiem. Tuż obok tego drugiego sumiennie wykonuje swoją pracę gwiazda dyplomacji PRL – Romuald Spasowski. To on kierował przygotowaniami do tej wizyty jako były ambasador w USA. Dekadę później już go w Polsce nie będzie. Zdradzi. Ponownie wysłany do Stanów Zjednoczonych poprosi tam o azyl polityczny, gdy ekipa Jaruzelskiego wprowadzi stan wojenny. W Stanach umrze – skazany przez polskie władze najpierw na śmierć, a potem zrehabilitowany.

Tuż za Edwardem Gierkiem stoi Stefan Olszowski. Ten symbol partyjnego betonu został mianowany ministrem spraw zagranicznych PRL chyba tylko w celu utrącenia jego rosnącej pozycji. Nic to nie pomogło – po kilku latach wykończył Gierka, ale tylko po to by w pewnym momencie zostać podobnie potraktowanym przez zwycięskiego generała. Cyniczny Olszowski zamieszkał potem z nową żoną i malutkim synem w Nowym Jorku, gdzie jest zresztą do dziś. W wydanych kilka lat temu wspomnieniach kreuje się na wielkiego dyplomatę i Polaka-katolika.

Stojący obok niego Mieczysław Jagielski rozpoczyna właśnie swoją karierę jako szef peerelowskiej gospodarki. Brane przez niego (choć nie był ich zwolennikiem) kredyty zakończą się kryzysem i to właśnie on podpisze porozumienie ze strajkującymi w Gdańsku, co przypieczętuje klęskę jego ekipy.

Radośnie patrzy na świat Piotr Jaroszewicz, premier PRL. To na niego zostaną zrzucone winy za błędy gierkowskiej ekipy i będzie nawet (razem z Gierkiem) internowany. Dwie dekady później razem ze swoją żoną, którą również znajdziemy na zdjęciach w broszurce, zginie w niewyjaśnionych okolicznościach w willi zamieszkiwanej niegdyś przez Juliana Tuwima.

Obok siebie stoją tuzy administracji Nixonowskiej – sekretarz stanu Wiliam Rogers wygląda, jakby nie umiał ukryć „waspowskiego” poczucia wyższości nad Henrym Kissingerem. On też swoją partię przegra. Któż z nas pamięta Rogersa?

I tylko nieco zasłonięty na zdjęciu Kissinger patrzy się na całą tą scenę jak sfinks… On jako jedyny przyjedzie jeszcze do Warszawy i to kilkukrotnie, w niekoniecznie zasłużonej roli wielkiego autorytetu. W czasie swojej ostatniej wizyty rok temu, goszczony był między innymi w Pałacu Prezydenckim.