Jedną z wielu wartości demokratycznego świata jest dokonywanie zmian ustrojowych oraz transferu władzy za pomocą wolnych wyborów. Rewolucji popierać więc nie należy, chyba że brak alternatywnego rozwiązania. Są przecież kraje, w których nie ma demokracji, a więc społeczeństwo nie ma innego wyjścia.
Czy sytuacja na Ukrainie dojrzała do miana rewolucji? Jeszcze dziesięć dni temu, gdy padła brzemienna w skutki deklaracja premiera Mykoły Azarowa, nikt nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń. Gdy przeglądam artykuły i wywiady jeszcze z 20 listopada widzę, że panowały nastroje dość minorowe: obawiano się odłożenia ad acta stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską oraz utraty poparcia przez zwolenników tego procesu. Inni – nieco więksi optymiści – uważali, że prezydent Wiktor Janukowycz nadal gra i w Wilnie ustąpi. Gdy analizuję nasz sposób myślenia sprzed tygodnia, widzę jak wielu analityków tkwiło w świecie gry pozorów, do jakiego przyzwyczaiły nas stosunki z Ukrainą w ciągu kilku ostatnich lat.
Śmiało można powiedzieć, że większość mieszkańców Unii Europejskiej w ogóle się problemem Ukrainy dotąd nie przejmowała, a poruszać zaczęły ją dopiero alarmujące obrazy z Kijowa emitowane w telewizyjnych stacjach informacyjnych oraz pokazywane przez internetowe memy. Ale obecne popularne zainteresowanie kwestią ukraińską przypomina bardzo to, co się dzieje na samej Ukrainie – to fala pozbawiona racjonalizmu i wcale nie gwarantująca dobrej pracy nad problemem, jaki mamy ze wschodnim sąsiadem UE.
Czy rewolucja?
Ukraina jest państwem, do którego można mieć zastrzeżenia, ale nikt nie umieściłby go w jednym rzędzie z Libią, Syrią, Tunezją czy Egiptem. W dalszym ciągu funkcjonują tam instytucje demokratyczne. Do ich autorytetu odwołują się zresztą manifestanci żądający zwołania posiedzenia Rady Najwyższej. W dalszym ciągu na Ukrainie jest szansa na uniknięcie zamachu państwowego. Oczekiwaną decyzję może podjąć parlament.
Głównym winowajcą jest Wiktor Janukowycz. Polityk, który próbował zadowolić wszystkich, by utrzymać się przy władzy – odpowiedzialność za ogłoszenie decyzji o rezygnacji z podpisania umowy z Unią zrzucił na premiera Mykołę Azarowa. W ten sposób stworzył sobie możliwość kreowania się na samotnego bojownika i teatralnego korzenia się w Wilnie przed Dalią Grybauskaite przed kilkoma dniami. Podobnie zapewne korzył się przed Władimirem Putinem. Bez względu na to, czy to on podjął decyzję o piątkowej pacyfikacji na kijowskim Majdanie – jest także odpowiedzialny za jej konsekwencje. Jeśli to był to on, oznacza to, że walczy z własnym narodem. Jeśli nie – to człowiek, który nie ma kontroli nad krajem.
Janukowycz nie umie powiedzieć prawdy, nie umie przyjąć odpowiedzialności, nie jest racjonalnym partnerem do jakichkolwiek rozmów o przyszłości Ukrainy. Jest gorzej niż dziewięć lat temu – kiedy umiał zrezygnować i poddać się.
Ale po stronie opozycji wcale nie jest lepiej. Witalij Kliczko dysponuje autorytetem celebryty i silnego mężczyzny, za którym jednak nie stoi żaden konstruktywny program. Inni politycy nie mają nawet cienia takiego autorytetu jak więziona w Charkowie Julia Tymoszenko. Ona sama nawołuje do spokoju. Może gdyby była premier znajdowała się na wolności, potrafiłaby pokierować ruchem odpowiedzialnie.
W poniedziałkowy poranek, 2 grudnia 2013 roku – po uspokojeniu się weekendowej gorączki, w naszej debacie o sytuacji na Ukrainie stanowczo zbyt często powtarzały się słowa: „może”, „nie wiem” i tym podobne sformułowania nie pozostawiające miejsca dla logicznego i racjonalnego osądu. Na Ukrainie społeczeństwo zawrzało i rozpala się rewolucja. Najbliższych kilka dni pokaże, czy będzie ona „samoograniczającą” się i będzie mogła powściągnąć bojowe nastroje i doprowadzić do demokratycznego przełomu w obecnym kryzysie.
Paradoksalnie ruch obywatelski na Ukrainie sprzyja integracji kraju z UE. Przeciwnicy wejścia Ukrainy do struktur europejskich nie mogą już mówić o apatyczności ukraińskiego społeczeństwa. Zwolennicy dostali właśnie drugą szansę: „Widzicie! – mogą powiedzieć – Ludzie buntują się i walczą o swoje prawa. Europejskie marzenie jest dla nich ważne!”. Niemniej jeśli w ciągu kilku miesięcy nie przedstawimy Ukrainie nowych propozycji, cała sprawa się nie uda. Zresztą, czy Unia może zrezygnować z pewnych warunków? Czy młodzi ludzie stojący na Majdanie wiedzą, że wymarzona Unia Europejska to kilka lat wyrzeczeń gospodarczych, reforma prawa, pot i łzy?
Czekają nas teraz dni nerwowego napięcia. Czy w żadnym umyśle nie zrodzi się chęć rozlewu krwi? Czy rozpoczną się rozmowy? Jeśli rewolucja odniesie sukces – czeka nas nie mniejsze napięcie.