Jakub Krupa

Popękane lustro

Teresa Toranska_SmolenskOstatnia książka Teresy Torańskiej „Smoleńsk” poświęcona jest zjawisku wciąż odradzających się w Polsce podziałów. Ich historia obejmuje rozłamy wśród szlachty, rozbiory, podziały na romantyków i pragmatyków, na konserwatystów i liberałów, herbertowskie rozbicie na Polskę prawo- i lewobrzeżną, wreszcie, owa aktualna także po roku 1989 opozycja My-Oni.

Trzydzieści jeden wywiadów, skromny szkic wstępu napisany przez autorkę oraz posłowie Lidii Ostałowskiej z pozoru traktują jedynie o katastrofie smoleńskiej. W istocie składają się na próbę socjologicznego zrozumienia, skąd wzięły się w nas idee podziału i mesjanizmu? Próbę niedokończoną – przerwaną śmiercią reporterki – ale dlatego też tak poruszającą.

My, czyli kto?

W książce tej zostaje przeprowadzona ukryta operacja na polskości. Temat Smoleńska porusza najczulsze struny polskiej duszy. Dotyka on m.in. historycznego sporu z Rosją, problemu naszej niestaranności i słowiańskiego charakteru, skłonności do sporów, podziałów i teorii spiskowych, umiłowania patosu i mesjanizmu. Poniekąd „używając” tego tematu, Torańska chciała kontynuować swoje rozważania o tym, kim jesteśmy jako naród. Tym razem – inaczej niż w książkach „My” i „Oni” – autorka nie chciała jedynie pytać. Książka, jak zapewnia jej mąż Leszek Sankowski, miała być reportażem historycznym, „Dziadami” smoleńskimi umiejscowionymi pomiędzy Jasienicą, romantykami i polską szkołą reportażu. To miała być autorska narracja oparta na rozmowach. Już nie wywiad, a jeszcze nie socjologiczny tekst akademicki.

Warto pamiętać o tym podczas lektury „Smoleńska”. Rozmowy, które wypełniają książkę – z tymi, którzy byli na miejscu katastrofy, oraz tymi, których bliscy i przyjaciele tam zginęli – stanowią dopiero jej pierwszy poziom. Drugi, ten trudniejszy, bardziej złożony, objawia się za pośrednictwem charakterystycznego dla autorki stylu zadawania pytań, ujawnia się w napisanym przez nią wstępie i w posłowiu Lidii Ostałowskiej opartym na notatkach Torańskiej i rozmowach z jej mężem o tym, czym „Smoleńsk” miał być w jego ostatecznej wersji.

Widać, że Torańska wiedziała dużo. Znacznie więcej niż ujawniała to swoim rozmówcom. We wszystkich zagadnieniach poruszała się bez trudu, często uzupełniała wypowiedzi innych, podpowiadała im szczegóły, które zapomnieli lub przeinaczyli. Porządkowała w ten sposób ich wypowiedzi, szykując je do większej narracji, w którą chciała wpleść kulturoznawcze rozważania, m.in. Marii Janion.

Dużo myślała o swojej własnej tożsamości kresowiaczki. Łączyła ją z doświadczeniem dorosłego życia w czasach komunizmu, a potem nowej Polski, z doświadczeniem europejskości. Podejrzliwie analizowała zebrany materiał o Smoleńsku. Cytowany w posłowiu Sankowski mówi: „Kresowska tradycja rodzinna wymusza podwyższoną podejrzliwość. Cały krąg rówieśników Teresy z Wołkowyska był zakażony Smoleńskiem. Niby sama idealnie nadała się na wyznawczynię tej ideologii, ale antyrosyjskie obsesje, tropienie obcych u władzy, robienie z ojczyzny bóstwa okropnie ją irytowały”.

Ludzki wymiar katastrofy 

Tym jednak, co w największym stopniu czyni „Smoleńsk” lekturą wyjątkową, jest rzadka otwartość, z jaką Torańska słucha ludzi o bardzo różnych poglądach. Nie wybierała przecież rozmówców tylko z jednej strony. Chociaż w rozmowach można wyczuć, z kim się zgadza, a z kim nie, możliwość wypowiedzenia się mają obie strony konfliktu. W wywiadzie z Agnieszką Kublik, przeprowadzonym na pół roku przed swoją śmiercią, na marginesie nieskończonej książki mówiła: „Dziennikarz nie musi wszystkiego rozumieć, powinien zapisać również to, czego nie rozumie, by inni wiedzieli, jaki jest świat, którego nie dotykają na co dzień”.

Ta książka może naruszać poczucie komfortu: jest lekturą przytłaczającą smutkiem, żalem, poczuciem niesprawiedliwości i beznadziei. Samej katastrofie smoleńskiej przywraca indywidualny, ludzki wymiar, choć często dzieje się tak z powodu brutalnego języka, którym rozmówcy opisują swoje przeżycia w rosyjskich prosektoriach. Równolegle do tych rozważań, ponad wszelkimi podziałami, Torańska zwraca czytelnikowi delikatnie uwagę: ci wszyscy ludzie doświadczyli koszmaru. To byli ich najbliżsi, przyjaciele, współpracownicy. Ludzie, z którymi chcieli się co rano budzić, z którymi uwielbiali rozmawiać, chodzić na spacery, pić kawę. Ten ludzki wymiar często ginie w głównym nurcie dyskusji o katastrofie: o Odpowiedzialności, o Symbolach, o Winnych, o Historii. My sami, czytelnicy tej książki, chcąc nie chcąc, przyjęliśmy zestaw opinii o katastrofie, który porządkuje nam jej percepcję. Myślimy o błędzie pilotów albo o nacisku przywódców, albo o winie Rosjan, o nieodpowiedzialnych albo o skrzywdzonych itd. Torańska zdaje się mówić: to ma znaczenie do pewnego momentu, ale gdzieś dalej jest ta zwykła, ludzka perspektywa śmiertelności, wobec której ci ludzie byli równi w krzywdzie i bólu. Dziewięćdziesiąt sześć ofiar katastrofy staje się bliskie nawet tym, którzy ich nie znali – katastrofa zostaje sprowadzona do niedopitego kubka herbaty na biurku, do niedokończonej rozmowy, do uroczych, słodkich zwyczajów (np. zakładania podwójnych skarpetek do konkretnych butów na wyjątkowy mróz, co pozwoliło rozpoznać jedną z ofiar katastrofy).

Torańska notuje: „Żałoba jest jak mgła: otula ofiarę. Niedobrze, jeśli przenika i paraliżuje żywych, jeśli zamiast współczucia i uszanowania wyzwala złość, poczucie krzywdy, prowadzi do pragnienia zemsty. Wszystko to miało i ma miejsce w Polsce.”

Jej książka przypomina popękane lustro, w którym uważny czytelnik może dostrzec samego siebie. To, jak w efekcie żenujących politycznych bitew i zbyt mocnych słów, stał się pionkiem w tożsamościowym maglu, który kształtuje współczesną Polskę. Kawałki szkła z tego lustra boleśnie ranią czytelnika. Czytanie tej książki – a także zbieranie myśli, żeby napisać recenzję – jest wymagającym, na wskroś przykrym zadaniem, mimo że jest ona bardzo dobrze napisana. Tekst niesie po prostu ze sobą niesamowicie trudny, emocjonalny ładunek. „Smoleńsk” zmusza nas do refleksji nad samymi sobą, lecz także nad wspólnotą, której jesteśmy częścią, a która daje się wciągać w małe (ale nie drobne) gry o to, kim jesteśmy (albo kim się staliśmy), szczególnie w obliczu tej katastrofy.

Torańska pisze: „«Teraz zaś, opłakawszy swych bliskich, rozejdźcie się» – mówił Perykles do Ateńczyków w czasie wojny peloponeskiej. Czy ta trzeźwość w żałobie praktykowana w starożytnych Atenach ma szansę przyjąć się w Polsce? (…) Z żałobą się nie dyskutuje, ale żałoba nie zwalnia od myślenia”. W żadnym razie nie oznacza to, że Torańska sprzeciwia się dyskusjom o Smoleńsku czy szukaniu prawdy o ludzkich błędach i winach. Wzywa tylko do tego, aby rozmowa odbywała się w inny sposób.

Jej głos w książce jest wołaniem o trzeźwość umysłu i refleksję nad samym sobą, także w obliczu niewyobrażalnego cierpienia i żałoby. O zadumę nad sobą jako człowiekiem uczestniczącym w spektaklu życia, z określonym, mniej lub bardziej precyzyjnie, czasem istnienia. Może to choroba sprawiała, że Torańska tak głęboko rozumiała równość nas wszystkich w obliczu nieuchronnego cierpienia. A może odegrała tu rolę świadomość intelektualistki, widzącej, że zamiast wychodzić z pułapek przeszłości wpadamy w kolejną, tym razem przygotowaną przez nas samych?

„Smoleńsk” to Polaków portret zbiorowy, choć jako określony bohater Polacy pojawiają się w tej książce ledwie kilka razy. Wszystko jest pomiędzy, niedopowiedziane. Ten obraz kreślą jej rozmówcy: różni rangą, poglądami, profilem, doświadczeniem. Paradoksalnie przerwany, niedokończony kształt książki – krótki, szkicowy wstęp i wywiady, następujące jeden po drugim, taśmowo, bez ogólnej narracji, która miała je spajać – nadaje temu jeszcze mocniejszy wydźwięk. Komentarz Torańskiej jest, choć go nie ma; jest bardziej otwarty na refleksję czytelnika. Wyjątkowe wyrazy uznania i szacunku należą się Lidii Ostałowskiej, która wraz z mężem Torańskiej, Leszkiem Sankowskim, podjęła się redakcji książki na podstawie pozostawionego przez autorkę materiału.

„Smoleńsk” to wyjątkowa książka. Torańska notowała, że chce, aby ta książka zapisała się w historii. Aby odbijała stan naszego umysłu i naszej refleksji nad katastrofą. Nie mam wątpliwości, że się to udało, a fakt, że powiodło się to pomimo jej śmierci, świadczy tylko o wielkości warsztatu autorki. To pozycja obowiązkowa dla każdego zainteresowanego współczesną Polską i polskością, nawet jeśli jest „zmęczony Smoleńskiem”. Paradoksalnie, katastrofa jest tu narzędziem, a nie tematem głównym. Wystarczy otworzyć umysł, by to zauważyć.

Książka:

Teresa Torańska, „Smoleńsk”, Wielka Litera, Warszawa 2013.

* Jakub Krupa, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”, socjolog zajmujący się problemem tożsamości i zachowań politycznych, absolwent London School of Economics and Political Science i Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Założyciel i prezes Fundacji Forum Europejskie.

„Kultura Liberalna” nr 256 (48/2013) z 3 grudnia 2013 r.