Kanclerz. Wiadomo. Angela Merkel trzeci raz z rzędu. Gdy 8 lat temu zostawała szefową rządu po raz pierwszy media sarkały, że „Angie” nie podoła zadaniu. Bo nie jest tak władcza jak Schröder czy Kohl, tak charyzmatyczna jak Brandt ani tak otrzaskana jak Schmidt. Dziś zachwytom nad Merkel nie ma końca. Że to ona (a nie CDU) wygrała te wybory, że doskonale rozumie dziś czego oczekują i czego się boją niemieccy obywatele. Chadecka kanclerz doskonale wie, że znajduje się u szczytu swojej potęgi. I uważa, że bez trudu zdominuje socjaldemokratów w roli koalicyjnego partnera. Tak jak już raz to z nimi zrobiła w latach 2005–2009. Jeśli nie nastąpi jakieś nieoczekiwane zwarcie szyków po lewej stronie niemieckiej sceny politycznej, Merkel spokojnie dotrwa do następnych wyborów. Z szeregów własnej partii na żadne niebezpieczeństwo uważać nie musi. Ciekawe tylko, jak rozwiąże kwestię pokoleniowej sukcesji (o tym za chwilę). I czy nastąpi to przed 2017 r. czy później?
Wicekanclerz. Sigmar Gabriel. Szef SPD o tuszy Helmuta Kohla (choć sporo od wiecznego kanclerza niższy) i energii Nicolasa Sarkozy’ego. Długo uważany za niepoważnego grubaska, który szybciej mówi, niż myśli. Szacunek zjednała mu dopiero udana inicjatywa przeprowadzenia wewnątrzpartyjnego referendum poparcia dla mariażu rządowego z CDU/CSU, które było warunkiem podpisania umowy koalicyjnej. Gabriel uciszył w ten sposób wszystkich partyjnych krytyków kręcących nosem na współpracę z Merkel. „To nie ja chciałem, to cała partia się zgodziła” – może im teraz odpowiadać. W rządzie 54-latek będzie stał na czele superministerstwa gospodarki i energetyki. Podlegać mu więc będzie strategiczny proces przechodzenia Niemiec od atomu na energię odnawialną. Gospodarka pozwoli z kolei trzymać rękę na pulsie w miejscu, gdzie bije on dziś najmocniej. Dlatego należy oczekiwać, że Gabriel będzie się mocno mieszał w tak kluczowe zagadnienia jak rozwiązanie europejskiego kryzysu zadłużeniowego. Jego poprzednicy z FDP w roli koalicjanta Merkel tego robić nie mogli.
Minister finansów. Wolfgang Schäuble. Stary lis i bez dwóch zdań najbardziej doświadczony czynny niemiecki polityk. Dość powiedzieć, że gdy Schäuble był wymieniany w gronie kandydatów do schedy po Helmucie Kohlu, to Angela Merkel była jeszcze prostą chemiczką z NRD bez żadnych, nawet najmniejszych, politycznych ambicji. Dziś 71-latek jest już mocno schorowany i cierpi na powikłania związane z zamachem na jego życie, którego dopuścił się przeszło 20 lat temu niezrównoważony psychicznie mężczyzna. W sumie to nawet pewne zaskoczenie, że pozostał w rządzie. Jest to jednak sygnał kontynuacji. W końcu to Schäuble był „twarzą” niemieckiej polityki antykryzysowej w Europie, związanej głównie z narzucaniem reszcie krajów twardej (a momentami morderczej) dyscypliny fiskalnej. Niewykluczone, że nie dotrwa na tym stanowisku do końca kadencji. Po pierwsze ze względu na wiek. A po drugie, ponieważ niemiecki pomysł na Europę prędzej czy później będzie się musiał zmienić. Również pod wpływem nowego koalicjanta.
Minister pracy i polityki społecznej. Andrea Nahles. Zwana niekiedy „czerwoną Andreą”. Gdy dekadę temu kanclerz Gerhard Schröder przekonywał socjaldemokratów, że muszą pogodzić się z żelazną logiką rynku, młoda działaczka z regionu Eifel była jedną z niewielu, którzy ten kurs konsekwentnie odrzucali. Twierdziła, że socjaldemokracie powinno być bliżej do świata związkowców niż wielkiej finansjery, czym jeszcze bardziej irytowała zafascynowanych neoliberalizmem Schröderowców. Z biegiem czasu Nahles wykreowała się na główną reprezentantkę lewego skrzydła SPD. Z tej perspektywy ministerstwo pracy i polityki społecznej to dla nie miejsce idealne.
Minister obrony. Ursula von der Leyen. Jeśli w CDU w ogóle ktoś zastanawia się jak będzie wyglądała ich partia po erze Merkel, to właśnie 55-latka ma obecnie najlepsze papiery, by kiedyś zastąpić „Mateczkę”. Sprawdziła się zarówno w roli ministra ds. rodziny (to ona wprowadziła bardzo hojne becikowe), jak również na fotelu ministra pracy. Nominacja na szefową resortu obrony w pierwszej chwili może dziwić. Nie tylko dlatego, że ten resort nie był nigdy w niemieckiej historii kierowany przez kobietę (a na dodatek matkę siedmiorga dzieci). Komentatorzy zastanawiają się też czy Merkel nie chce w ten sposób utrącić rosnącej w siłę rywalki. Na kwestiach obronności w pacyfistycznie nastawionej Republice Berlińskiej nikt się bowiem dotąd szczególnie nie wypromował. Inna sprawa, że jeśli von der Leyen zda ten test, będzie bardzo silną figurą w niemieckiej polityce.
Minister spraw zagranicznych. Frank-Walter Steinmeier. Stary znajomy. Pełnił już tę funkcję w latach 2005–2009. Typowy technokrata bez większych ambicji, a co ważniejsze talentów politycznych. W 2009 r. za uszy wyciągnięto go na lokomotywę kampanii parlamentarnej SPD. Skutkiem tego był najgorszy wynik w powojennej historii partii (23 proc.). Na salonach dyplomatycznych sprawdzi się świetnie. Ale swojego unikalnego wpływu raczej nie wywrze.
W drugim szeregu figur politycznych uwagę zwracają choćby minister sprawiedliwości i ochrony konsumenta Heiko Maas (SPD). Długo uważany za młodego zdolnego socjaldemokracji. Potem jednak utknął na prowincji. 12 lat w roli lidera opozycji w parlamencie Kraju Saary sprawiło, że się w tej roli się trochę zestarzał (47 lat). Teraz dopiero wchodzi do wielkiej gry. Z kolei największym pistoletem bawarskiej CSU będzie w tym rządzie minister transportu i cyfryzacji Alexander Dobrindt. Ma on pilnować, by w życie weszły forsowane przez CSU (a niechciana przez Merkel i Gabriela) opłaty za korzystanie z niemieckich dróg dla samochodów z zagranicy. Krajowe auta dostaną zwrot myta w podatkach.
Trzeci gabinet Merkel będzie dysponował w parlamencie przygniatającą większością głosów. Należy jednak pamiętać, że jest małżeństwem z rozsądku. Zawarły je dwie największe siły niemieckiej polityki, bo wyborcza arytmetyka nie pozwalała na żadną inną konfigurację. Wielka koalicja będzie więc (podobnie jak w latach 2005–2009) polegała na żmudnym docieraniu się politycznego kompromisu.