Nie będą to życzenia noworoczne w stylu pochwalnej laurki czy listy pobożnych oczekiwań, a raczej wskazanie obecnych już na horyzoncie problemów politycznych, przed którymi stają obie wspólnoty polityczne. Wybór jest oczywiście subiektywny.
Nowy Świat
Zacznijmy od Stanów. W roku 2014 dla Baracka Obamy, jeśli chce on skutecznie kontynuować swoje reformy, najważniejszym politycznym wyzwaniem będą listopadowe wybory do Kongresu. Wygrana Demokratów może pomóc w zmianie zeszłorocznego negatywnego trendu, związanego z porażkami wewnątrzkrajowymi (np. Obamacare) i zagranicznymi (np. afera podsłuchowa ujawniona przez Edwarda Snowdena). Z pewnością w zjednoczeniu Kongresu pomogłoby też odzyskanie przez Demokratów większości w Izbie Reprezentantów. Wówczas ryzyko impasów politycznych, jakie obserwowaliśmy choćby w przypadku uchwały budżetowej, może zostać zmniejszone.
Czy tak się jednak stanie, trudno w tej chwili powiedzieć. Dużo zależy od tego, czy Biały Dom pierwszy odzyska zaufanie społeczne utracone w znacznej mierze przez kryzys ekonomiczny, problemy z wdrażaniem reformy zdrowia czy bezradnością Obamy wobec posunięć Rosji i Putnia w sprawie Snowdena. Jeśli to się Obamie uda, Demokraci odzyskają prawdopodobnie również cześć utraconej kontroli nad Kapitolem. Jeśli nie, Republikanie bez przeszkód będą kontynuowali swoją politykę opozycyjnej destrukcji, tak jak miało to miejsce w minionym roku.
Z kolei dla Republikanów wyzwaniem będzie narastający problem presji ze strony ich radykalnego skrzydła, czyli Tea Party, która zapewne zechce wzmocnić swoje wpływy w Senacie i Izbie kosztem umiarkowanych Republikanów. Taka strategia przedwyborcza wiąże się z odrzuceniem wszelkich kompromisów międzypartyjnych. Brak porozumienia z Demokratami pozwoliłoby przedstawicielom Tea Party obarczyć całą odpowiedzialnością za stan państwa partię prezydenta i w ten sposób, wzmagając niezadowolenie społeczne, osłabić ją politycznie.
Na razie jednak Obama może wkraczać w rok 2014 z umiarkowanym optymizmem. Na osłodę – po wielu porażkach i na wzmocnienie przed czekającymi go bataliami w Kongresie – zostaje mu powoli dochodząca do siebie po kryzysie gospodarka oraz zakończone umiarkowanym sukcesem porozumienie z Iranem w sprawie broni nuklearnej. Miejmy dzieję, że wyborcom Demokratów takie sukcesy wystarczą, by zapewnić im przewagę podczas wyborów do Kongresu.
Stary Kontynent
Z kolei w Unii Europejskiej najważniejszą kwestią polityczną stają się majowe wybory do Europarlamentu. Mogą one zmienić układ sił nie tylko w Brukseli, ale również w państwach członkowskich. Rośnie popularność ruchów populistycznych dążących do utworzenia własnej frakcji w Parlamencie Europejskim (są to głównie francuski Front Narodowy, austriacka oraz holenderska Partia Wolności, belgijska Vlaams Belang oraz szwedzcy Demokraci). Dotychczasowe elity obawiają się, że antyeuropejscy posłowie zdominują Parlament Europejski i uczynią wszystko, by osłabić znaczenie Unii dla państw członkowskich.
Ze względu na kryzys finansowy, wciąż wysokie bezrobocie w Unii, mało stabilną sytuację w Grecji, Hiszpanii, na Węgrzech i w Bułgarii oraz walkę między Niemcami a resztą Europy o sposób rozwiązania kryzysu ekonomicznego populiści mają sporo argumentów i duże szanse na sukces. Oczywiście nie zdominują całego Parlamentu Europejskiego, ale mogą, jak się szacuje, zdobyć w nim prawie 25 proc. miejsc, co byłoby ich najlepszym jak do tej pory rezultatem i dawałoby możliwość wpływu na kształtowanie agendy politycznej UE. Tym samym partie antyunijne mogłyby realnie osłabić partie głównego nurtu i, neutralizując ich politykę, dowodzić w swoich narodowych parlamentach, że UE jest nieskutecznym przeżytkiem.
Podczas kampanii wyborczej partie środka będą musiały zmierzyć się z mocnymi hasłami eurosceptycznymi, z krytyką rzekomo zbyt rozdętej europejskiej biurokracji, z unijną polityką austerity, w ramach której państwa Południa muszą wdrażać bolesne dla obywateli antykryzysowe oszczędności, z brakiem polityki imigracyjnej wewnątrz Unii (dyskusja tocząca się w Anglii o zakazie pracy dla obywateli z Rumunii), jak i poza nią (dyskusja we Francji o imigrantach islamskich czy pytanie o to, co robić z uchodźcami z Lampedusy). Kandydatom umiarkowanym nie będzie łatwo przekonać wyborców o słuszności swoich programów, bowiem w wyborach do Europarlamentu zaangażowanie osób głosujących na partie środka jest mniejsze niż w wyborach krajowych. Umiarkowany elektorat prawdopodobnie przegra z antyeuropejskim populizmem i głosy sceptyków wybrzmią wyraźnie.
Unia Europejska chyba po raz pierwszy w swojej historii staje przed problemem, który tak wyraźnie zostanie wyartykułowany w najbliższych wyborach: czy chcemy Unii i czy chcemy większej integracji w Unii? Jeśli eurosceptycy osiągną wystarczającą liczbę głosów to Wspólnota, zamiast zmagać się z problemami funkcjonalnymi, dotyczącymi sprawniejszych procedur antykryzysowych, będzie musiała poradzić sobie z wewnętrzną opozycją, starającą się rozmontować i osłabić unijne struktury.
Spełnienie dwóch warunków może zmniejszyć niebezpieczeństwo powstania najbardziej antyeuropejskiego parlamentu w UE. Pierwszym z nich jest brak wystarczającej liczby krajów do utworzenia frakcji unijnych sceptyków. Musi być ich siedem, a na razie na przykład brytyjski UKIP nie jest zainteresowany tworzeniem wspólnego frontu antyunijnego. Drugim warunkiem jest wdrożenie rozwiązań zwiększających łączność między Brukselą i narodowymi parlamentami, co w efekcie mogłoby, dzięki polityce informacyjnej, poprawić świadomość obywateli o działaniach Unii oraz zwiększyć ich poczucie wpływu na decyzje zapadające w Europarlamecie. Takie działania prawdopodobnie osłabiłyby populistyczne tendencje, jednak nie wiadomo, czy uda się je zrealizować na czas, stąd też nadchodzący rok dla unijnych federalistów zapowiada się niezwykle ciężko.