Łukasz Pawłowski: Dlaczego prezydent Wiktor Janukowycz zdecydował się na użycie siły wobec opozycji?
Edward Lucas: Racjonalnym rozwiązaniem dla Janukowycza było pozwolenie na kontynuację protestów w nadziei na to, że powoli wygasną. Ludzie tracili już siły i wiarę w swoich liderów. Opozycji nie udało się zdobyć poparcia we wschodniej części kraju, a zainteresowanie ze strony mediów i polityków zagranicznych malało. W wyobraźni społecznej coraz bardziej odczuwalny stawał się tzw. syndrom zniechęcenia Ukrainą (Ukraine fatigue). Gdyby Janukowycz poczekał dłużej, najprawdopodobniej odniósłby sukces, a manifestanci w końcu rozeszliby się do domów. Zamiast tego zdecydował się na użycie siły, co doprowadziło do radykalizacji nastrojów i sprawiło, że dziś znacznie trudniej o kompromis niż jeszcze jakiś czas temu. Pogorszeniu uległy także relacje Janukowycza z Unią Europejską, dla której przestał być partnerem.
A jednak w miniony piątek do Janukowycza zadzwoniła sama Angela Merkel. Dlaczego zatem uważa pan, że ukraiński prezydent postąpił niezgodnie z własnym interesem?
Jakiś czas temu, niedługo po spotkaniu Wiktora Janukowycza z Władimirem Putinem w Soczi, 6 grudnia 2013 r., rozmawiałem z wysokim przedstawicielem rosyjskiej dyplomacji. Dowiedziałem się wówczas, że podczas spotkania prezydenci zawarli porozumienie, na które składało się wiele elementów ściśle łączących geopolitykę Moskwy z polityką wewnętrzną Kijowa. Jednym z nich była obniżka cen rosyjskiego gazu, drugim znacząca pożyczka udzielona Ukrainie przez Rosję. W zamian za te obietnice Janukowycz miał zgodzić się na przystąpienie do Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej. Wszystkie te informacje udało mi się potwierdzić z pomocą innego źródła. Opublikowałem je więc na Twitterze, wywołując niemałe zamieszanie. Niewielu komentatorów zakładało wtedy, że Ukraina może tak szybko trafić w objęcia Kremla. Wkrótce jednak okazało się, że miałem rację. Dowiedziałem się wówczas o jeszcze jednym warunku umowy, ale moje drugie źródło nie potwierdziło tej informacji, dlatego nie zdecydowałem się na jej publikację.
Czy tym ostatnim warunkiem było rozbicie demonstracji w Kijowie?
Putin miał nalegać, by Janukowycz „unurzał ręce we krwi”, czyli gwałtownie rozprawił się z protestującymi. Tylko wówczas mógł być pewien, że Janukowycz go nie zdradzi i nie wybierze zbliżenia z Europą. Dziś ta informacja zyskuje na wiarygodności i wyjaśnia postępowanie ukraińskiego prezydenta, które w przeciwnym razie wydaje się całkowicie nieracjonalne.
W jednym ze swoich artykułów pisze pan jednak, że Janukowycz z pewnością nie chce, by jego status polityczny został zredukowany do poziomu Łukaszenki, który jest w wielkiej mierze uzależniony od rosyjskiej pomocy gospodarczej. Co zatem może zrobić obecnie?
Prawdę mówiąc sądzę, że Janukowycz jest po prostu głupcem i ma złych doradców. Obecnie znalazł się w pułapce. Jego strategia balansowania pomiędzy Europą a Rosją nigdy nie była rozsądna. Te dwa kierunki różnią się od siebie tak znacząco, że nie można ich ze sobą zestawiać. Albo wybiera się zbliżenie z Unią, zniesienie barier celnych, a ostatecznie obietnicę członkostwa w UE, albo drogę rosyjską. Pierwsza wymaga przekształcenia Ukrainy w państwo respektujące zachodnie standardy, druga skazuje Kijów na los Mińska. Janukowycz sądził, że może rozgrywać Rosję, poprzez straszenie jej zbliżeniem z Unią Europejską i vice versa. Nie zrozumiał, że tak naprawdę nie ma wyboru, bo jeśli nie wybierze drogi europejskiej, skończy jak Łukaszenko. Trzeciej możliwości nie było.
Jak wobec tego powinna zachować się opozycja?
Na Ukrainie nie ma jednej opozycji. Obok Witalija Kliczki i Arsenija Jaceniuka jest także nacjonalistyczna Partia Swoboda Oleha Tiahnyboka, której radykalizm i skłonność do przemocy budzą moje poważne obawy. Tym bardziej, że wraz z upływem czasu to właśnie środowiska skrajne zdają się zyskiwać przewagę kosztem tych bardziej umiarkowanych.
Prezydent zaprosił Kliczkę i Jaceniuka do objęcia wysokich stanowisk w rządzie, na co żaden z nich się nie zgodził. Czy pana zdaniem była to uczciwa propozycja zmierzająca do kompromisu, czy też próba rozbicia opozycji i zyskania na czasie?
Oczywiście, że to nie była uczciwa propozycja. Opozycja nie ma żadnych powodów, by ufać Janukowyczowi. Przed wystąpieniem z taką ofertą prezydent powinien odwołać wszystkie wprowadzone niedawno ustawy ograniczające wolność słowa i zgromadzeń, uwolnić więźniów politycznych, a także zobowiązać się do sprawnego przeprowadzenia przyspieszonych wyborów. Dopiero wówczas można by zacząć rozmowy o roli opozycji w okresie przejściowym, prowadzącym do tych wyborów.
Jak ocenia pan szanse na to, że prezydent Janukowycz spełni wymienione przez pana warunki? A może będzie twardo bronił swojej władzy do końca?
Ani jedno, ani drugie. Nie wydaje mi się, by Janukowycz był w stanie ostatecznie i brutalnie stłumić protesty. Jeśli zdecydowałby się na użycie wojska przeciwko demonstrantom, sądzę, że dowódcy armii odmówiliby wykonania jego polecenia. Nie może więc wybrać ostrego rozwiązania siłowego. Nie może jednak także pójść na kompromis z opozycją ze względu na presję, jaką wywiera na niego najbliższe otoczenie polityczne. W tzw. Familii Janukowycza znaleźć można głównych inspiratorów stosowania przemocy na Majdanie. Świta prezydenta boi się procesów, a także utraty władzy, wpływów i bogactwa. To samo dotyczy zresztą Janukowycza – po zwycięstwie opozycji może skończyć jak Julia Tymoszenko. Poprzestanie zatem prawdopodobnie na proponowaniu protestującym co najwyżej niewiele znaczących kompromisów.
Kreml może po prostu przyglądać się powolnemu upadkowi Ukrainy, obwiniając Unię Europejską o zaistniały kryzys|Edward Lucas
Jak w takim razie będzie się rozwijała sytuacja na Ukrainie?
Grozi nam niebezpieczny impas, któremu będzie towarzyszył powolny rozpad kraju.
Co w takim wypadku zrobi Rosja?
Kreml znajduje się w bardzo wygodnym dla siebie położeniu. Może po prostu przyglądać się powolnemu upadkowi Ukrainy, obwiniając Unię Europejską o zaistniały kryzys. Los Ukrainy będzie także lekcją dla zwykłych Rosjan – nauczką, że protesty w imię demokracji i zbliżenia z Zachodem kończą się strzelaninami i gospodarczą katastrofą. Kreml może również liczyć na tak znaczne pogorszenie sytuacji na Ukrainie, że Zachód sam poprosi Moskwę o interwencję lub przynajmniej przymknie na nią oczy.
W jakiej sytuacji mogłoby do tego dojść?
Wystarczy, że jakieś nacjonalistyczne bojówki – nieważne, czy działające z własnej woli, czy wspomagane przez rząd – zaczną niszczyć gazociągi i ropociągi biegnące przez Ukrainę na zachód. Rosjanie mogą wówczas zaproponować interwencję w imię zabezpieczenia ciągłości dostaw. A Unia może się na to zgodzić.
Wkrótce zaczynają się jednak Igrzyska Olimpijskie w Soczi, na sukcesie których, jak wiadomo, prezydentowi Rosji ogromnie zależy. Czy Putin nie będzie chciał za wszelką cenę uspokoić sytuacji na Ukrainie tak, by oczy całego świata były zwrócone właśnie na Soczi?
Moim zdaniem to dobra okazja dla Putina, by pokazać, że w Rosji panuje porządek, dobrobyt i sport, podczas gdy na Ukrainie mamy zamieszki i zrujnowaną gospodarkę. Kłopoty sąsiada stawiają Rosję w korzystniejszym świetle.
Co zatem powinien zrobić Zachód?
Mamy tylko jedno wyjście, a jest nim wprowadzenie sankcji uderzających w przedstawicieli ukraińskiej oligarchii, takich jak Rinat Achmetow czy Wiktor Pinczuk, którym zależy na utrzymaniu własnego bezpieczeństwa i możliwości swobodnego podróżowania na Zachód – to tu ich żony robią zakupy, tu posyłają dzieci do szkół, tu mają kochanki. Jeśli państwa europejskie wprowadziłyby wobec nich ograniczenia zbliżone do amerykańskiej ustawy Magnitskiego*, sądzę, że ci ludzie z czasem wycofaliby swoje poparcie dla Janukowycza. Drugim rozwiązaniem jest oczywiście wywarcie presji na Rosję, ale szanse na to są właściwie zerowe.
Przypis:
* Wprowadzona przez amerykański Kongres w grudniu 2012 r. ustawa zabraniająca udzielania wiz wjazdowych do USA rosyjskim funkcjonariuszom rządowym podejrzanym o łamanie praw człowieka.