12 lutego 1983 r., w Wigilię Chińskiego Nowego Roku, w ChRL narodziła się nowa, świecka tradycja. Było to o tyle dziwne, że według chińskich wierzeń ludowych ani rok psa, który wówczas mijał (1982), ani rok świni, który wówczas nastawał (1983), nie sprzyjały żadnego rodzaju zmianom. A tu proszę, niespodzianka! Przełom lat 1982/1983 zapisał się na kartach historii chińskiej popkultury wielkimi, złotymi literami. To właśnie wtedy docierający pod absolutnie wszystkie strzechy pierwszy kanał telewizji państwowej CCTV rozpoczął nadawanie noworocznej gali i przywitał ze swoimi widzami nadejście Nowego Chińskiego Roku.

Od tamtej pory, w Wigilię Chińskiego Nowego Roku, po zjedzeniu obfitej, tradycyjnej kolacji praktycznie każda chińska rodzina gromadzi się przed telewizyjnym odbiornikiem, by obejrzeć plejadę gwiazd. I nie rusza się sprzed telewizora, choćby się waliło i paliło, dopóki programu skutecznie nie zagłuszy przeraźliwy hałas odpalanych za oknem fajerwerków i rac. Format gali jest bardzo prosty: czworo prezenterów zapowiada i komentuje pojawiających się na scenie artystów, czasami włączając się w skecze i występy satyryczne zaproszonych do telewizyjnego studia gości.

Możliwość wystąpienia na noworocznej gali CCTV1 to niezwykłe wyróżnienie. Ilu artystów, podopiecznych którejkolwiek spośród greckich Muz, ma bowiem szansę zaprezentować się widowni liczącej, według ostrożnych szacunków, jakieś 750 milionów widzów? Niewielu. Niejednokrotnie zdarzało się przecież, że po występie na noworocznej gali CCTV1 osoby, o których nikt nigdy wcześniej nie słyszał, lub które działały w niszy i miały tylko wąskie grono odbiorców, zyskiwały natychmiastową sławę i status wielkich gwiazd.

[yt]ISbVdStuFwg[/yt]

Yin i Yang, tradycja i nowoczesność

CCTV1 lubi i ceni „tradycję”, więc co roku zaprasza garstkę tych samych artystów. Dba jednak przede wszystkim o dopływ „świeżej krwi”. To właśnie dzięki noworocznej gali całe Chiny dowiadują się, co było modne w odchodzącym roku i co będzie „na fali”, w tym, który właśnie witają.

Prezentowane w programie występy artystyczne można podzielić na kilka kategorii. Za tradycyjnie chińskie należy uznać tzw. 小品 (czytaj: xiao pin), czyli krótkie, skoncentrowane na tematach okołoświątecznych skecze, pomyślane tak, by działać ku pokrzepieniu serc i funkcjonować jak lekcja wychowania obywatelskiego. Często kończą się one budującym morałem o, dajmy na to, konieczności okazywania szacunku starszym lub segregowania śmieci. Długą tradycję na chińskich scenach ma też tzw. 相声 (czytaj: xiang sheng), czyli satyryczna rozmowa dwóch postaci na tematy obyczajowe, niejednokrotnie o lekko złośliwym zabarwieniu. Xiang sheng polega na przerzucaniu się celnymi komentarzami i ironicznymi uwagami o otaczającej rozmówców rzeczywistości: o nieprzestrzegających przepisów kierowcach, wścibskich sąsiadkach, niezbyt mądrych szefach, zazdrosnych żonach i złośliwych teściach. W latach 1995-2011 w przedstawieniu xiang sheng co roku brał udział znany m.in. ze swojej współpracy z reżyserem Zhang Yimou popularny aktor Zhao Benshan. W 1998 r. jako bohater xiang sheng zadebiutował też Kanadyjczyk Mark Henry Roswell, szerzej znany pod swoim chińskim pseudonimem 大山 (czytaj: da shan), czyli Wielka Góra.

Kanadyjczyk w Pekinie, pani generał sopranistka

Dashan jest powszechnie znaną w Chinach postacią medialną. Mówi po mandaryńsku lepiej niż większość Chińczyków, był pierwszym w historii cudzoziemcem występującym w rankingu mistrzów i uczniów sztuki xiang sheng. Dashan regularnie pojawia się na antenie chińskiej telewizji, gdzie prowadzi całą serię autorskich programów, w których uczy cudzoziemców chińskiego. Mieszkający w Chinach ekspaci mają do niego mocno ambiwalentny stosunek, a, nie owijając w bawełnę, należałoby raczej powiedzieć, że większość z nich darzy go szczerą nienawiścią. Każdy uczący się mandaryńskiego cudzoziemiec na jakimś etapie nauki języka słyszał bowiem co najmniej kilkakrotnie, że „jak się postara, to będzie jak Dashan” lub że, co gorsza, „świetnie mówi po chińsku, ale Dashan mówi lepiej”.

Dashan, jako cudzoziemiec, który z własnej nieprzymuszonej woli został Chińczykiem pod każdym oprócz fizycznego względem, stanowi bowiem cudowne antidotum na chiński kompleks niższości wobec reszty świata. A to oznacza, że jest wszędzie i atakuje biednych studentów chińskiego na każdym absolutnie kroku: z okładek podręczników i czasopism, czytanek i programów komputerowych, słowników i glosariuszy.

Noworoczna gala CCTV nie może się też obyć bez występów tradycyjnej opery chińskiej, bez ukochanych przez Chińczyków pokazów akrobatycznych, magicznych sztuczek oraz, rzecz jasna, śpiewu i tańca. Co roku przez dwadzieścia cztery lata na noworocznej gali występowała więc wspierana chórem i trupą taneczną sopranistka Peng Liyuan. Ma ona stopień generała chińskiej Armii Wyzwolenia Ludowego i przestała pojawiać się jako stały punkt programu dopiero w 2007 r., kiedy jej mąż – obecny przewodniczący Komunistycznej Partii Chin, prezydent Xi Jinping – został członkiem Politbiura, czyli, de facto, chińskiego rządu.

Przełomu nie będzie

Rozpoczęty właśnie 2014 to rok konia. W chińskim zodiaku oznacza to jedno – czas na rozmaite eksperymenty i, być może, wielkie zmiany. Pewnie również z tego względu tegoroczna gala CCTV1 miała okazać się wyjątkowa. Ostatnio jednak, zarówno wśród krytyków, jak i publiczności rozlegały się głośne narzekania, że z gali wieje nudą, że jest niezwykle przewidywalna oraz że należałoby ją nieco odświeżyć i unowocześnić.

W tym celu o jej wyreżyserowanie poproszono Feng Xiaoganga, twórcę niezwykle cenionych zarówno przez krytyków, jak i publiczność: 天下 无贼 („A World Without Thieves”, „Świat bez złodziei”, 2004), 夜宴 („The Banquet”, „Uczta”, 2006), 集结号 („Assembly”, „Zgromadzenie”, 2007), 非诚勿扰 („If You Are The One”, „Tylko ty”, 2008), 唐山大地震 („Aftershock”, „Trzęsienie ziemi w Tangshan”, 2010) czy ostatnio „1942”, żeby wymienić tylko te najgłośniejsze.

Ponieważ Feng słynie z ciętego języka, ironicznego poczucia humoru, zmysłu celnej obserwacji i doskonałego wyczucia momentu, nie jest niczym dziwnym, że pokładano w nim ogromne nadzieje. A tymczasem, dysponując niesamowitą jak na Chiny swobodą i równie niesamowitym budżetem, najzwyczajniej w świecie zawiódł. Na całej linii. I to nie tylko mnie.

Kulturalna klapa

Feng postawił na całkowitą komercjalizację tego dorocznego wydarzenia i wbrew prośbom publiczności zdecydował o zminimalizowaniu liczby komediowych skeczy i sławetnych xiang sheng. Ostatecznie było ich tylko 5 na wszystkie 42 występy, które w przytłaczającej większości okazały się być dłużącymi się i monotematycznymi numerami taneczno-wokalnymi.

Ku oburzeniu milionów widzów, Feng stwierdził bowiem, że „gadanie” woli wyeliminować zupełnie, niż pozwolić, by pod jego auspicjami pojawiały się na scenie numery, które nie wymagają od uczestniczących ani dużych nakładów pracy, ani wielkiego talentu. Jak jeszcze przed galą, skomentował na swoim Twitterze Dashan: „Jeśli potwierdzą się kuluarowe plotki, pod względem kulturowo-kulturalnym gala 2014 będzie najgorsza w historii”. Plotki się potwierdziły. Niestety. A ja z ogromnym bólem serca i wbrew mojej niechęci do Dashana po raz pierwszy w życiu muszę się z nim zgodzić. Porażka Fenga polega więc nie tylko na tym, że gala była po prostu nudna, bo niezwykle mało urozmaicona, lecz także na tym, że udało mu się za jednym zamachem obrazić miliony należących do starszego pokolenia Chińczyków, dla których xiang sheng i skecze xiao pin to esencja rozwijającej się od pięciu tysięcy lat kultury słowa i żartu, opartego na wieloznaczności i niedopowiedzeniu.

Cenzura vs Sophie Marceau, czyli pecunia non olet

Jeszcze w styczniu w internecie krążyły również pogłoski, że na gali wystąpi Cui Jian. Jest to muzyk i wokalista rockowy, pamiętany przede wszystkim z głośnego i realnego wsparcia, jakiego udzielił studentom, protestującym w 1989 r. na placu Tiananmen. Wraz z nimi domagał się demokratyzacji Chin oraz ograniczenia wszechwładzy, kontroli i korupcji Komunistycznej Partii Chin, niepodzielnie rządzącej krajem. Negocjacje z Cui Jianem ewidentnie spełzły jednak na niczym, gdyż w ostatecznym rozrachunku muzyk się na gali nie pojawił. W anglojęzycznej gazecie „Beijing News” ukazał się za to artykuł, gdzie cytowany przez reportera menadżer muzyka You You wyjaśnia, iż powodem rezygnacji Cui Jiana z występu była odmowa dokonania zmian w tekstach proponowanych piosenek, czyli – mówiąc wprost – odmowa poddania utworów cenzurze.

Tego typu moralnych i etycznych dylematów nie miała, jak się okazało, Sophie Marceau. Marceau poszła w ślady Celine Dion, która wystąpiła dla CCTV1 w zeszłym roku. Piękna Sophie sięgnęła po klasykę i w duecie z popularnym piosenkarzem Liu Huanem zaśpiewała „La vie en rose” Edith Piaf. Podziękowała chińskim fanom za ich wierność i lojalność, wpisując się w szerszy trend obchodów pięćdziesiątej rocznicy nawiązania stosunków dyplomatycznych pomiędzy Francją a ChRL.

Zapytana przez zachodnie media o kwestię praw człowieka Marceau odparła tylko, że „wiele jest jeszcze do zrobienia”, ale „jako Francuzi doskonale rozumiemy, że nikt nie lubi, kiedy mu się mówi, co ma robić.” Faktycznie, patrząc z historycznej perspektywy, trudno nie zauważyć, ile prawdy jest w brytyjskim dowcipie o tym, że jedyne polecenie, na jakie Francuzi reagują niezwłocznie to: „Poddaj się!”. Niemniej jednak trzeba docenić zarówno dyplomatyczny zmysł Sophie Marceau, jak i spryt francuskich lobbystów, którzy wypchnięci z Chin drzwiami, bez cienia wahania wchodzą oknem, skutecznie wydeptując niedostępne innym ścieżki. Po obejrzeniu występu Sophie doszłam do wniosku, że mimo wszystko sprawdza się ona dużo lepiej jako aktorka niż piosenkarka. Pomyślałam sobie jednak, że tym 750 milionom widzów przed telewizorami i tak jest pewnie wszystko jedno. A skoro tak, to mogę odetchnąć z ulgą.

[yt]A5ZbTCNlcgI[/yt]

I odetchnęłam. Zrozumiałam bowiem, że nie muszę wstydzić się za Sylwestra z Jedynką. Inni mają co najmniej równie źle. U nas tytuł żenady roku zdobyła odważna kreacja Maryli Rodowicz. No cóż, jaki kraj, taka odwaga. Niemniej jednak, gdzieś w głowie na usprawiedliwienie tej polskiej pszenno-buraczanej swojskości kołacze mi się myśl, że jesteśmy małym krajem na dorobku i że to nas jednocześnie definiuje i ogranicza. Chiny takich ograniczeń nie mają. Stać je na wszystko, na podbój kosmosu, na niesłychany wręcz rozmach. I cóż z tego? I nic. Nuda. Marazm. I zniechęcenie.

Tak więc, drodzy państwo, na Dalekim Wschodzie chwilowo zupełnie bez zmian. A już na pewno bez żadnej rewolucji – szczególnie kulturalnej.