Dwa miesiące temu, kiedy szłam ulicą Vitorii-Gasteiz – politycznej stolicy Kraju Basków, mieście rodzinnym Urdangarina – mój wzrok przyciągnęła galeria, której ściany zdobiły minimalistyczne obrazy. Na każdym z nich widniał ten sam motyw – trzy albo cztery wihajstry w trzech albo czterech kolorach. Zwróciłam na nie uwagę, bo przypominały mi prace moich dzieci z przedszkola i makarony-świderki. Ale co u licha robią one w galerii sztuki, w takiej ilości i takiej cenie? Sprawę wyjaśnił zamaszysty podpis pod każdym z dzieł – Urdangarin. W rzeczywistości artysta od sprężyn nie jest krewnym Iñakiego, lecz mało kto o tym wie, a gorące nazwisko sprawia, że nawet w czasie potężnego kryzysu jest on w stanie za tysiące euro sprzedać trzy infantylne, kolorowe sprężyny na białym tle.
Iñaki i księżniczka Cristina poznali się, gdy Urdangarin odnosił sukcesy w sporcie i wkrótce zaczęli uchodzić za parę doskonałą: on wysoki i pewny siebie, ona nieco nieśmiała, lecz zawsze elegancka i ujmująca. Z czworgiem uroczych dzieci wydawali się ozdobą i dumą hiszpańskiej monarchii, która kultywując demokratyczne ideały, nie sprzeciwia się mezaliansom, nawet gdy wybrankiem księżniczki został znający się wyłącznie na piłce ręcznej i ewentualnie na najlepszych barach pinchos Baskijczyk.
Iñaki, dla którego prokurator domaga się do 19 lat więzienia, wykazał się jednak przedsiębiorczością i z pomocą założonej przez siebie fundacji i firmy zarobił miliony euro, zaś najbiedniejsza w Europie rodzina królewska, którą jest rodzina hiszpańskich Burbonów, nie protestowała do chwili, gdy jego działalność nie stała się przedmiotem zainteresowania fiskusa i zaraz potem – opinii publicznej. Fakty są takie: w 2003 r. Urdangarin założył fundację Noos, która organizowała m.in. konferencje i spotkania rzeczywiście warte jedną setną kwot, które pobierała od samorządów i instytucji publicznych – np. 5,9 miliona euro od samorządów Balearów i Walencji – i poprzez kreatywną księgowość wyprowadzała pieniądze na zagraniczne konta pary książęcej i ich współpracowników. Założył też wraz z Cristiną firmę Aizoon, która teoretycznie świadczyła usługi fundacji Noos, prawdopodobnie zaś wystawiała jej po prostu fikcyjne faktury. Najpierw o malwersację środków publicznych i przestępstwa podatkowe oskarżono wszystkich członków zarządu Noos, oprócz księżnej Cristiny. Jednak po ważnych doniesieniach prasowych sędzia Jose Castro postawił w stan oskarżenia także ją. Jedną z zagadek jest to, w jaki sposób Urdangarin zdobył środki na zakup luksusowego pałacu Pedralbes w Barcelonie, w którym mieszkał wraz z rodziną. Księżniczka w sprawie tej zeznała, że kwotę ponad miliona euro otrzymała jako pożyczkę od swego ojca, który jej ufał, więc nie zawarł z nią żadnej formalnej umowy.
Statystyki są dla hiszpańskiej monarchii niekorzystne. Styczniowy sondaż wykazał, że aż 62 proc. społeczeństwa chciałaby abdykacji króla Juana Carlosa.|Marta de Zuniga
Księżniczka Cristina w swoich 6-godzinnych zeznaniach przed sędzią Castro najczęściej posługiwała się słowami: „Nie przypominam sobie” i „Nie wiem nic na ten temat”, co skłania hiszpańskich komentatorów do wysuwania hipotezy, że jej strategia opiera się na „teorii miłości” kobiety, która podpisuje wszystkie umowy podsuwane jej przez męża, płaci opiekunkom dzieci i pracownikom domowym kartą kredytową fundacji albo firmy i nie pyta męża, w jaki sposób zdobył środki na wystawne życie. „La infanta” w ten sposób została po prostu wychowana i choć wszyscy są w Hiszpanii równi wobec prawa, nie powinniśmy oczekiwać, by zawracała sobie głowę tym, kto opłaca jej rachunki – argumentują monarchiści w jej obronie.
Tylko futurolodzy są wystarczająco odważni, by przewidywać los hiszpańskiej monarchii. Wielu komentatorów wylicza jednak racjonalnie okoliczności, w których stopniowo instytucja ta traciła zwolenników. Polowanie Juana Carlosa na słonie za pieniądze podatników i przeprosiny wraz z obietnicą, że nigdy już podobna sytuacja się nie powtórzy, publikacje o kochance króla, która żyje w Madrycie, podczas gdy ciesząca się szacunkiem królowa Sofia mieszka na co dzień w Londynie i wreszcie skandal wokół „sprawy Urdangarina”, który ujawnia kompromitującą korupcję wewnątrz hiszpańskiej rodziny królewskiej.
Statystyki są dla hiszpańskiej monarchii równie niekorzystne. Styczniowy sondaż wykazał, że mniej niż połowa Hiszpanów popiera monarchię i aż 62 proc. społeczeństwa chciałaby abdykacji króla Juana Carlosa. Choć wielu wiąże jeszcze nadzieje z koronacją księcia Filipa i jego żony Letizii, to trzeba pamiętać, że prestiż małżonków i sympatia jaką budzi ta para nie mogą równać się z zachwytem Anglików wobec Kate i Williama. Nastroje społeczne Hiszpanów stały się w czasie kryzysu bardziej egalitarne, co może tłumaczyć wyniki sondaży wskazujących, że jeszcze przed decyzją sędziego Castro, 84 proc. społeczeństwa uważało, że księżna Cristina powinna zostać postawiona w stan oskarżenia i zeznawać jak każdy inny obywatel.
Wszystko to sprawia, że nawet tradycyjni monarchiści podkreślający zasługi monarchii w czasach politycznej i gospodarczej transformacji z zakłopotaniem przyznają, że dziś bardziej niż kiedykolwiek szacunek dla rodziny królewskiej wymaga silnej woli i częstego przymykania oka. Czy jest sens utrzymywania z pieniędzy podatników osób, które kpią z tradycji, gdy tylko zgasną światła kamer, a w życiu codziennym stanowią zaprzeczenie wartości, które miały symbolizować? Czy mało charyzmatyczny książę Filip i jego żona Letizia zdołają w przyszłości unieść ciężar monarchii i reprezentacji politycznej kraju, dla którego zachowanie jedności jest dziś prawdziwym wyzwaniem, a głęboki kryzys gospodarczy skłania do racjonalizatorskiego namysłu nad kosztami wszystkich państwowych instytucji?
W każdym razie Hiszpania znajduje się dziś w sytuacji, którą warto śledzić. Debaty, które w najbliższym czasie przetoczą się przez kraj, doprowadzą do odczarowania znaczenia monarchii i obecnego wciąż w hiszpańskim społeczeństwie przekonania, że jest ona zapewniającym godnych reprezentantów politycznych kraju gwarantem ciągłości.