Chiny w 2008 r. zorganizowały letnie Igrzyska Olimpijskie, zaś dwa lata później – Expo. W RPA w 2010 r. odbył się Mundial. Brazylia w 2014 r. będzie gospodarzem Mistrzostw Świata w piłce nożnej i organizatorem letnich Igrzysk Olimpijskich dwa lata później. Cztery lata po Soczi Rosja będzie organizować Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Wschodzące rynki grupy BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA; ang. skrót – bricks – cegły. Pisaliśmy o BRICS w „Kulturze Liberalnej” w 2012 r. ), podejmując się organizacji imprez sportowych, szukają potwierdzenia swej mocarstwowości. Co jednak manifestacja siły oznacza dla mieszkańców tych krajów?

Brzemię olimpijskie

Władze państw tworzących BRICS, startując do wyścigu o przyznanie prawa do organizacji masowych imprez sportowych, realizowały swoje partykularne cele polityczne. Przede wszystkim chodziło o udowodnienie światu, a także własnemu społeczeństwu, że kraje te są w stanie udźwignąć organizacyjnie, finansowo, a także i mentalnie przeprowadzenie tak olbrzymiej operacji.

Największy sukces na tym polu odniosły Chiny. 80 zagranicznych głów państw uczestniczyło w ceremonii otwarcia (rekord!), Chiny zdobyły 51 złotych medali, relacje ze sportowych zmagań obejrzało blisko pięć miliardów ludzi. Mimo zamieszek w Tybecie wiosną 2008 r., i wątpliwej moralnie roli odgrywanej w Darfurze, mało kto odważył się głośno je skrytykować, zaledwie kilku wielkich tego świata w ramach dezaprobaty nie stawiło się w Ptasim Gnieździe na spektakularnej ceremonii otwarcia. Lepszej okazji do przejścia z ligi wschodzących regionalnych mocarstw do ligi mocarstw globalnych Pekin nie mógłby sobie wyobrazić. To nie olimpiada zmieniła Chiny, ale Chiny olimpiadę – nie jako jednoczące świat święto sportu, ale jako kosztowne show służące do potwierdzenia statusu i potęgi gospodarza.

RPA i Państwo Środka pokazały światu, to co chciały pokazać – a ukryły to, co chciały ukryć. Zaprezentowały się jako kraje bogate, potężne i nowoczesne. Chiny udowodniły, że wdrażane od 1978 r. reformy przyniosły spektakularne efekty i że chiński sposób rządzenia się sprawdza. RPA – z nieco mniejszym sukcesem – potwierdziło, że po upadku apartheidu w 1994 r. można odbudowywać status regionalnego mocarstwa – afrykańskiego w treści, europejskiego w formie.

Zastaw się, a postaw się!

Organizacja imprezy o randze mundialu i olimpiady jest inwestycją ryzykowną. W perspektywie krótkookresowej generuje ona ogromne koszty, a „efekt barceloński” – czyli zwiększenie atrakcyjności kraju – najczęściej okazuje się mitem, elementem propagandy sukcesu organizatorów. Gmachy i stadiony – gdy opadnie kurz zmagań sportowych, a zagraniczni dziennikarze już wyjadą – stają się dowodami zbytniego optymizmu inwestycyjnego. Pomniki pychy świecą pustkami, a same koszty ich utrzymania niszczą budżety lokalnych samorządów, które złudnie liczyły, że MKOl czy FIFA pokryją różnicę między kosztami inwestycji a zyskami z reklam i biletów. Nawet nakłady w rozwój infrastruktury – poprawę stanu dróg, rozbudowa dworców i lotnisk – nie przynoszą zakładanych korzyści. Budowane w pośpiechu magistrale rozpadają się, a opłaty związane z ich naprawami niepokojąco zbliżają się do kosztów ich wybudowania. Widać to zarówno w Chinach, jak i na południu Czarnego Lądu.

To nie olimpiada zmieniła Chiny, ale Chiny olimpiadę – nie jako jednoczące świat święto sportu, ale jako kosztowne show służące do potwierdzenia statusu i potęgi gospodarza. | Popławski / Sarek

Dziś w RPA na bilety na luksusowy Gautrain łączący Johannesburg z Pretorią większość mieszkańców tych aglomeracji po prostu nie stać. Budowa Cape Town Stadium pochłonęła 600 mln dolarów, a Moses Mabhida Stadium i Soccer City po blisko pół miliarda dolarów. W RPA, kraju borykającym się z plagą bezrobocia, którego poziom po spadku podczas mistrzostw, szybko wzrósł, dźwięk wuwuzeli stał się śpiewem syren, które zdołały omamić południowoafrykańskie społeczeństwo. Miłe wspomnienia ze znalezienia okazyjnej pracy w czasie mistrzostw szybko przyćmił brak perspektyw na przedłużenie zatrudnienia. A złość taka – po posmakowaniu lepszego życia – jest zawsze niebezpieczna. Widać to choćby w postulatach uczestników strajków wybuchających regularnie w RPA, osób, które domagają się podwyższenia płacy – co najmniej do poziomu z okresu mundialu.

W przypadku igrzysk w Pekinie rachunek zysków i strat ekonomicznych nie był zbytnio ważny. Mówiąc wprost, ta olimpiada ani nie stanowiła nadmiernego obciążenia dla budżetu, ani nie stała się znaczącym czynnikiem wzrostu dla gospodarki Chin. Przy rozmiarach chińskiej gospodarki koszt zorganizowania igrzysk, 40 mld USD, drugi w historii po Soczi, to wciąż kwota stanowiąca jedynie ok. 0,3 proc. PKB kraju (dla porównania – koszt mundialu w RPA pochłonął ok. 6 proc. budżetu narodowego).

Chleba czy igrzysk?

Osobną kwestią, zupełnie zmarginalizowaną przez media skupiające się na typowaniu „króla strzelców” mundialu czy kraju, który wygra w klasyfikacji medalowej, okazały się skutki tzw. rewitalizacji miejskiej. Pod hasłem tym kryło się stawianie „wiosek potiomkinowskich” – wyłapywanie bezdomnych, przymusowe wysiedlanie ludzi z dzielnic nędzy.

Za splendor i odświeżenie miast wysoką cenę zapłacili sami mieszkańcy. Organizacja pozarządowa monitorująca wysiedlenia ludności na świecie Centre on Housing Rights and Evictions (COHRE) w swoim raporcie podała, że pomiędzy 2001 a 2008 r. ok. 1,5 mln mieszkańców Pekinu zostało przesiedlonych, zazwyczaj na odległe przedmieścia, często bez adekwatnego odszkodowania. Sprzeciw budziła również „renowacja zabytków”, polegająca często na burzeniu obiektów i wznoszenia ich na nowo. Niewątpliwie to dzięki olimpiadzie mieszkańcy Pekinu przekonali się, że możliwe jest błękitne niebo nad ich miastem. Co prawda jakość powietrza w stolicy Chin obecnie jest dramatycznie zła, ale przynajmniej już wolno otwarcie mówić o problemie i władze na serio zabrały się za walkę z zanieczyszczeniem środowiska naturalnego.

Ojcowie sukcesu i porażki

Pokaz siły, potęgi i rewia sukcesu ChRL i RPA były skierowane nie tylko do obserwatorów zagranicznych, ale także, a może nawet przede wszystkim, do społeczeństw chińskiego i południowoafrykańskiego. Olimpiada i mundial posłużyły do umocnienia dumy narodowej oraz potwierdzenia politycznej legitymizacji władzy partyjnej. W przypadku Chin, Zachód po cichu spodziewał się powtórki z olimpiady w Seulu 1988 r., która przyczyniła się do otwarcia Korei na świat i przyniosła reformy polityczne. Okazało się jednak, że władze ChRL potraktowały igrzyska jedynie jako instrument do wizerunkowego make-upu i zamiast spodziewanych reform i rozluźnienia aparatu kontroli, wydarzyło się coś dokładnie odwrotnego. Pod pretekstem utrzymania ładu i zachowania spokoju przed igrzyskami, podczas nich i po ich zakończeniu wdrożono ścisły nadzór mediów, zwiększono kontrolę internetu, nastąpił regres w przestrzeganiu praw człowieka. Według znanego intelektualisty Sun Lipinga to pekińskie igrzyska zapoczątkowały obecny trend chińskiej polityki – kontroli i zachowania spokoju społecznego jako narzędzi do zachowania istniejącego porządku. Chiny zamiast na reformy, postawiły na zwiększanie kontroli swych obywateli, zamiast postępu jest regres.

W RPA, kraju borykającym się z plagą bezrobocia, dźwięk wuwuzeli stał się śpiewem syren, które zdołały omamić południowoafrykańskie społeczeństwo. | Popławski / Sarek

W RPA rozliczenie z mundialem przebiegło nieco inaczej. Po dokładnym zbilansowaniu zysków i strat, władze tego kraju – mimo wcześniejszych deklaracji – ogłosiły, że RPA nie będzie ubiegać się o prawo do organizacji letniej olimpiady w 2020 r. I słusznie! Liczba sprzedanych przed mundialem flag narodowych i maskotek z lampartem Zakumi (produkowanych w chińskich, a nie południowoafrykańskich fabrykach) nie przełożyła się na wzrost dobrobytu mieszkańców RPA. Co ciekawe, coraz częściej mówią o tym działacze Afrykańskiego Kongresu Narodowego, partii rządzącej krajem od obalenia apartheidu. Początkowo organizacja mundialu traktowana była przez nich jako potwierdzenie sukcesu – tak potrzebnego im samym, RPA i, patrząc szerzej, całej Afryce. Dziś, przed zbliżającymi się wyborami, o minionych mistrzostwach południowoafrykańscy politycy mówią coraz bardziej krytycznie. Nagle okazuje się, że impreza ta nie do końca się udała, że wzrost gospodarczy wyhamował. Dawni orędownicy mundialu zmieniają swoje stanowisko albo stają się kozłami ofiarnymi, na których potępieniu można zyskać u elektoratu wyborczego. Mistrzostwa stały się wskaźnikiem nie tyle sukcesu, co zwierciadłem, w którym odbiły się wszelkie bolączki rainbow nation.

***

Organizacja wielkich imprez sportowych przez kraje BRICSu zdaniem wielu komentatorów oznacza ostateczną klęskę idei olimpijskiej. Została ona „przygnieciona ceglastym murem”. Dawniej igrzyska funkcjonowały w wyobraźni zbiorowej jako symbol pokoju i demokracji – dziś stały się luksusem, na który mogą sobie pozwolić nieliczni. Miejsce ideałów pacyfizmu i uczciwej rywalizacji zajęły biznes, wielka polityka, cynizm, a sport przeistoczył się w jeden z dyskursów nacjonalistyczno-imperialnych. Wydarzenia z Soczi tylko potwierdzają tę ponurą, acz prawdziwą diagnozę.