Obie sytuacje, choć mogą skończyć się tym samym, czyli separacją terytoriów od ich dotychczasowych państw, dzieli kilka zasadniczych różnic. Jeśli nawet Szkocja zdecyduje się na rozstanie z Koroną to raczej nikt nie wątpi, że wspólnota międzynarodowa uzna ją za samodzielny podmiot polityczny. W przypadku Krymu, gdyby tamtejsze społeczeństwo wspomagane – a nawet „ochraniane” przez wojska Federacji Rosyjskiej – podjęło decyzję o większej autonomii w zaplanowanym na maj głosowaniu, to nie ma wątpliwości, że twór ten nie zyska legitymizacji międzynarodowej. Zresztą samo pytanie na jakie tamtejsza ludność będzie odpowiadać: „Autonomiczna Republika Krymu posiada niezależność państwową i wchodzi w skład Ukrainy na podstawie umów i porozumień: tak lub nie”, brzmi jak z Kafki czy Orwella. Jeśli mieszkańcy Krymu odpowiedzą w większości „tak”, będzie to oznaczać, że Krym jest zarazem niezależnym państwem i częścią Ukrainy, a jeśli odpowiedzą „nie” to zdecydują, że nie posiada on niezależności państwowej, ale i nie jest częścią Ukrainy. Prawdziwy majstersztyk dający Putinowi całą gamę możliwości do wykorzystania przy zwycięstwie obu opcji.

Niezdecydowane reakcje zachodnich państw na ewidentne naruszenie prawa międzynarodowego przez Rosję komplikuje z pewnością aspekt demograficzny w regionie. Na Krymie ponad 58 proc. ludności to ludność pochodzenia rosyjskiego. Ponad 70 proc. osób posługuje się językiem rosyjskim, z czego dla wielu to jedyny język. Propaganda Moskwy strasząca tych ludzi odwetem ukraińskich władz działa jak skutecznie. Po wkroczeniu wojsk rosyjskich na Krym, Zachód nie doczekał się masowych protestów na szeroką skalę przeciwko okupantowi. To pokazuje skomplikowany podział Ukrainy i ograniczone poparcie dla Majdanu w skali całego kraju, a także podstawowy problem przy interwencji w świetle zachodnich norm i standardów. Suwerenny lud musi być zagrożony, tak jak to miało miejsce w Egipcie czy Syrii, a władza stracić jego poparcie. Na Krymie władza i ludność dzięki „wsparciu bratniego narodu” współpracują ręka w rękę. I to jest właśnie problem. Nie tylko moralny, ale i polityczny, z którym Zachód sobie nie radzi.

W przypadku Szkocji reguły gry są jasne, odpowiadające naszym demokratycznym i liberalnym standardom. Szkoci po kilku latach przygotowań i publicznej debaty zdecydują we wrześniowym referendum, czy chcą zostać w Zjednoczonym Królestwie, czy odejść. Taka suwerenna decyzja wymaga namysłu i czasu, by wszystkie zainteresowane strony mogły zapoznać się z argumentami za i przeciw. Decyzja taka powinna mieć też poparcie władz centralnych, no i oczywiście państwo nie powinno w tym czasie być pogrążone w kryzysie politycznym, a tym bardziej militarnym. Na razie Krym nie spełnia żadnego z tych warunków. Ewentualny wynik krymskiego referendum nie będzie więc miał tej samej moralnej, prawnej i politycznej wartości, co autonomiczna decyzja Szkotów. Powód jest prosty – teren okupowany przez Rosjan, pod pretekstem obrony ludności rosyjskiej, nie ma legalnej niezależności w podejmowaniu suwerennych decyzji. Oczywiście w teorii i według liberalnych standardów. Jak w większości przypadków praktyka siły i standardy realpolitik w polityce międzynarodowej są skuteczniejsze niż kompromisowo-negocjacyjne rozwiązania. Dla liberałów to ważna lekcja, którą powinni przemyśleć.

Zachodowi wydaje się bowiem, że w erze globalnej postpolityki może walczyć o realne wpływy za pomocą dyplomacji lub ekonomii i zapomina, że Putin myśli i działa według innych standardów. Przejęcie wpływów na Ukrainie, wprowadzenie tam zamieszania, by ją osłabić, ewentualny jej podział – to są polityczne cele Putina. Dobre stosunki z Zachodem się odbuduje. Wykluczenie z G8 czy inne dyplomatyczne „pieszczoty mięciutkimi poduszeczkami” (cytat za Monty Pythonem) się przeżyje. A ewentualne siły NATO stojące na granicy polsko-ukraińskiej (do czego i tak zapewne nie dojdzie) po prostu się zignoruje. Cała ta sytuacja obnaża bezsilność Zachodu wobec polityki siły dużych państw na terytoriach małych, leżących w sferze ich wpływów i powiązanych z nimi religijnie, kulturowo oraz etnicznie. Rosja wykorzystuje więc swoją militarną przewagę, by siłą narzucić rozstrzygnięcia dla niej korzystne wiedząc, że Zachód nie będzie chciał ryzykować zbrojnej konfrontacji.

Wróćmy jeszcze na koniec do angielsko-szkockich zmagań. Ich celem faktycznie jest niezależność – w przeciwieństwie do ukraińsko-krymskiej sytuacji, gdzie Rosja używa formuły wzmocnienia autonomii Krymu jako środka do osiągnięcia swoich strategicznych celów. Patrząc na sondaże i argumenty jakie padają po obu stronach szkocko-angielskiej debaty trudno dostrzec, by większość Szkotów ceniła sobie taką niezależność. Według YouGov/Scottish Sun (sondaż z 28 lutego) w samej Szkocji 35 proc. osób opowiada się za oderwaniem, a 53 proc. za pozostaniem w unii z Anglią. Z kolei w Anglii i Walii ponad 61 proc. osób deklaruje, że nie chcą rozpadu Unii. Gdy Cameron zgodził się dwa lata temu na referendum niepodległościowe zapewne nie przewidywał złego obrotu spraw. Referendum było wtedy odległe w czasie, niegroźne i dawało możliwość zdobycia ważnych głosów w walce politycznej. Zgodzono się na większą autonomię Szkocji myśląc, że to ostudzi zapały separatystyczne. Cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Teraz zaś gdy zbliża się czas referendum, a szkoccy secesjoniści robią wszystko, by namówić swoich rodaków na niezależność polityczną, premier ma niełatwe zadanie przekonania ich by zostali. Oderwanie się Szkocji od Wielkiej Brytanii to dla tej ostatniej strata prawie wszystkich złóż ropy i gazu oraz prawie 9 proc. potencjału gospodarki. Cameron paradoksalnie posługuje się nawet argumentem o ponownym procesie akcesyjnym samodzielnej Szkocji do Unii Europejskiej, choć przecież zgodził się, by 2017 roku Anglicy zdecydowali, czy chcą w Unii pozostać.

Na jego korzyść, studząc początkowy entuzjazm niepodległościowy, działają kolejne analizy i głosy, które pokazują, że wiele kwestii, zwłaszcza finansowych, może okazać się w praktyce bardziej kosztownych niż to wyliczyli szkoccy separatyści lub przedstawia w swoim „Przewodniku po niepodległej Szkocji” Alex Salmond, pierwszy minister jej autonomicznego rządu. Szkoccy nacjonaliści uważają i przekonują, że Szkocja dopłaca do budżetu Wielkiej Brytanii, a dzięki samodzielności finansowej opartej na własnych źródłach ropy i gazu, mogłaby być tak bogata jak Norwegia, która z ich sprzedaży odłożyła na specjalnym funduszu już 810 mld dolarów. Separatyści chcą też, by Szkocja i Wielka Brytania pozostały po separacji politycznej wciąż w unii monetarnej. George Osborne – minister finansów w rządzie Camerona– stanowczo jednak stwierdził, że nie będzie takiej możliwości, odbierając nadzieję na zachowanie przez Szkotów funta. To nie jest tylko problem natury technicznej ewentualnego młodego państwa, ale również finansowej. Drukowanie własnego pieniądza jest po prostu koszto- i czasochłonne. Kolejny cios przyszedł z Unii Europejskiej. Szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso stwierdził, że Szkocja, jako nowe państwo, będzie musiała przejść jeszcze raz proces akcesyjny, jeśli chce być w Unii. Tak samo wygląda sprawa przyjęcia przez Szkocję euro. Nie stanie się ono szybko walutą niepodległej Szkocji. Co więcej będzie ona również musiała przejąć cześć wspólnego wynoszącego obecnie 1,4 biliona funtów długu. Eksperci szacują, że jego wielkość może sięgnąć nawet 70 proc. budżetu nowego państwa.

Na mapie Europy szykują się zatem potencjalne zmiany, ale raczej nie tam gdzie ich się spodziewaliśmy na początku tego roku. Istnieje coraz większe prawdopodobieństwo, że kalkulacje finansowe zahamują entuzjazm szkockich separatystów, ale apetyt na coraz większą samodzielność z pewnością pozostanie i decentralizacja w Wielkiej Brytanii będzie zataczać szersze kręgi.

Na peryferiach zjawisko separatyzmu na przykładzie Krymu przybiera groteskowe formy. Rosjanie świetnie rozgrywają emocje tamtejszych mieszkańców, wskazując na Majdan jako na „banderowców”, którzy chcą zemścić się na prorosyjskiej ludności Krymu. Rosjanie mogą tak robić, gdyż w zasadzie kontrolują przekaz medialny na tamtym terenie. Rozbudzają również sentymenty Krymu dotyczące bycia częścią wielkiego imperium rosyjskiego. Szkoccy nacjonaliści nie sięgają do emocjonalnego instrumentarium, wolą odwoływać się do ekonomii. Wszystko jednak wskazuje na to, że homo economicus przegra z homo sovieticus, a liberalny Zachód z realizmem politycznym. Szkoci raczej nie odseparują się od Wielkiej Brytanii, a Krym z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością zostanie od Ukrainy oderwany.