Dyskusje coraz częściej dotyczą już nie formy, ale samego sensu takiej „odbudowy”. Przez cały 2013 r. problem podejmowało Koło Krytyki Oddziału Warszawskiego SARP, a ostatnio w „Gazecie Wyborczej” głos zabrał Grzegorz Piątek, ostro sprzeciwiając się tworzeniu falsyfikatów – trudno nie przypisać mu pewnych racji, jednak wspomniany artykuł niektóre z argumentów zniekształca, a inne w ogóle pomija.
Odbudowa zabytków?
Kiedy mówi się o odbudowie zabytków to zawsze czuję wewnętrzny sprzeciw. Bo przecież zabytków ani odbudować, ani odtworzyć się nie da. Nawet jeśli do tej budowy użyjemy kupy starych cegieł i na deser starej zaprawy – to nic nie jest w stanie przywrócić skutecznie tego, co zniknęło. Zawsze to będzie obiekt współczesny, który owszem może odtwarzać pewien historyczny wygląd, może także dostarczać nam wiedzy o tym, jak historię percypują aktualni architekci i konserwatorzy, ale nie będzie już funkcjonował na prawach oryginału. Uważny rozmówca zaraz przytoczy tu kontrargument – „A Zamek Królewski?”. Jednak, pomijając kwestię dużej swobody historycznej, jaką przyjęto przy jego „odtwarzaniu” przykład ten bardziej pokazuje to, w jaki sposób kreacyjni architekci i konserwatorzy postrzegali architekturę Mateo Castello, czy Jakuba Fontany niż faktycznie jest przekazem historycznym rodem z XVII i XVIII w. W pewnym sensie jest to też oryginał, ale już XX-wieczny.
Budowa Pałacu byłaby podyktowana chęcią powrotu do przedwojennego Złotego Wieku, do którego, jak wiemy, wrócić się już nie da.| Michał Krasucki
Współczesna konserwacja opiera się w dużej mierze na starych doktrynach Alois Riegla sprzed ponad 100 lat, na zapisach Karty Ateńskiej z 1931 r. czy wreszcie Karty Weneckiej z 1964 r. Jednym z jej głównych założeń jest duża nieufność czy wręcz zakaz odtwarzania zabytków, wynikający przede wszystkim z chęci zachowania świadków historii w ich nienaruszonym, jak najlepszym stanie – bez konserwatorskich poprawek czy uzupełnień. Druga zasada mówi o odróżnialności tego wszystkiego, co nowe. Wyższość oryginału stała się prawdziwym dogmatem konserwatorskiej religii – i słusznie, bo uchroniło nas to przed zalewem pastiszu i fałszu. Jednak nie zawsze ta doktryna się sprawdziła, a zdarzały się przykłady jej świadomego – i, co ważne, akceptowanego w świecie konserwatorskim – łamania. Jednym z nich była budowa Starego Miasta wraz z Zamkiem Królewskim i całego Traktu Królewskiego, innym – znacznie nam bliższym czasowo – odbudowa ze zniszczeń Dubrovnika. Oba przykłady zyskały aprobatę nie tylko na poziomie lokalnym, lecz także w kręgu opinii międzynarodowej. W obu przypadkach ich „odbudowa” wynikała z autentycznej potrzeby całego społeczeństwa, podyktowanej głównie uczuciem wielkiej straty, pozbawienia dziedzictwa czy zatarcia historycznego ducha.
Pałac Saski
Zwolennicy odtworzenia Pałacu Saskiego najczęściej zwracają się ku jego historycznym (czy XIX-wiecznym) formom. To ikona, która najczęściej funkcjonuje w potocznym odbiorze. Oczywiście pojawiają się także skrajne koncepcje budowy pałacu barokowego czy popularne warianty architektury współczesnej. Kolejne, realizowane od 1945 r. konkursy próbowały dać odpowiedź na pytanie, jaki ma być plac i w jakiej formie – jeśli w ogóle – zbudować na nowo Pałac Saski. Trudno się tu zgodzić z Grzegorzem Piątkiem, który twierdzi, że po budowie Grobu-Pomnika nie myślano już o odtworzeniu wyglądu placu sprzed 1944 r. – jeszcze w latach 40. pojawiały się projekty zakładające budowę Pałacu.
Jaki jest plac? Na pewno WZNIOSŁY, niedopełniony, skłaniający do zadawania pytań. W takiej właśnie formie jest najlepszym pomnikiem, jaki mógł powstać w Warszawie po 1945 r.| Michał Krasucki
Warianty historyzujące, obecnie na fali, wynikają przede wszystkim z chęci odtworzenia uświęconego tradycją krajobrazu miasta. Budowy scenografii teatralnej (Grzegorz Piątek nazywa to „pocztówkami”), która w udany sposób będzie udawała Warszawę przedwojenną, ale także zapewni estetyczny, zamknięty architektoniczne i skończony plac. Jestem w stanie zrozumieć taką potrzebę, także jako warszawianin związany z tym miastem od pokoleń, w mieście, gdzie na każdym kroku odczuwa się wybitnie brak skończonej i porządnej przestrzeni. Z drugiej strony taka argumentacja uderza bardzo silnie w to, co na placu w tej chwili jest najsilniejsze – jego autentyzm i utrwaloną przez lata symbolikę. Inaczej niż w przypadku Starego Miasta czy Dubrovnika budowa Pałacu nie byłaby podyktowana silnym pragnieniem pamiętających świadków tego miejsca (świeżą pamięcią), a bardziej chęcią powrotu do przedwojennego Złotego Wieku – do którego, jak wiemy, wrócić się już nie da.
Plac
Plac Piłsudskiego jest prawdziwym palimpsestem kulturowym. Ze swoją bogatą historią, nawarstwieniami, a także utrwalonymi ikonami (np. msza papieska) dla większości Polaków niesie całą masę znaczeń, wartości. To właśnie dla tego dyskusja, która rozpętała się wokół pałacu jest tak gorąca. To przestrzeń zarówno miejska, publiczna, jak też państwowa i narodowa, co widoczne jest szczególnie w trakcie świąt państwowych i wydarzeń rocznicowych. Przestrzeń, która od blisko 68 lat koncentruje się wokół Grobu Nieznanego Żołnierza, jako pomnika – trwałej ruiny. Piątek pisze, że plac w takiej formie ukształtowała nam Pani Historia, dodał bym jeszcze do tego paru architektów i polityków. Koncepcja Grobu, jako pomnika-trwałej ruiny, stworzona przez Zygmunta Stępińskiego, zakładała nie tylko silną wymowę samego Grobu, ale także dobitną wymowę placu. W takiej formie, stając się autentykiem, a następnie prawdziwą ikoną kultury, składnikiem świadomości zbiorowej, Grób przetrwał do dziś. To element dziedzictwa nie tylko materialnego, lecz także niematerialnego.
Jaki jest plac? Na pewno WZNIOSŁY (ważna kategoria estetyczna, o której zapomina się w trakcie rozmów, a która była zamierzona przez architektów), niedopełniony, skłaniający do zadawaniu pytań. W takiej właśnie formie jest najlepszym pomnikiem, jaki mógł powstać w Warszawie po 1945 r. Z zieloną pierzeją drzew z tyłu nieistniejącego pałacu. Dla mnie to wartość! Zawsze na placu odczuwam brak – brak Pałacu, brak przedwojennej Warszawy. I to odczucie także nie jest przypadkowe, jakakolwiek zabudowa, a w szczególności zabudowa historyczna, zmieniłaby je.
Symbol
Jestem przeciwnikiem budowy pałacu. W jakiejkolwiek formie. Będzie to nie tylko złamaniem doktryny, lecz także zabraniem tego, co dla mnie w placu najważniejsze – jego silnej, symbolicznej wymowy. Być może się mylę, możliwe, że w tym akurat przypadku powinniśmy zapomnieć o doktrynie, a skupić się na tym, co leżało u jej podstaw, czyli potrzebie społecznej. Być może mieszkańcy nie chcą dłużej obarczonego traumą wojenną (i powojenną) symbolizmu, a ważniejsza staje się dla nich ikona, jaką jest przedwojenna Warszawa.
Nie zgadzam się z Piątkiem w kwestii moralności. My także mamy moralne prawo do kształtowania tak ważnej przestrzeni miejskiej. W szczególności tej – tak jak plac Piłsudskiego – obarczonej tragicznym symbolizmem. Symbole należą do ludzi – do jednostek, ale także do tłumu. To społeczeństwo może decydować, które symbole strąca w niebyt, które tworzy od nowa, a do których wraca. To od potrzeby społecznej i świadomości zbiorowej powinna zależeć przyszłość tego miejsca. Nie od grona osób zgromadzonych na portalach czy w stowarzyszeniach, ale od autentycznej reprezentacji, większości. Plac Piłsudskiego to przestrzeń na tyle szczególna, że sztywne doktryny do niej nie pasują!