Na początku obecnej dekady na chińskim rynku wydawniczym pojawiło się kilka nowych czasopism, które postawiły sobie ambitne cele: wprowadzenie nowych literackich nazwisk, ożywienie rynku, pokazanie nowych trendów i zaprezentowanie ich w atrakcyjnej formie. Najlepiej rokujące było pismo założone przez Han Hana, blogera, pisarza, kierowcy rajdowego i bożyszcza nastolatek. „Duchangtuan” (独唱团, „Chór solistów”), zapowiedziane wiosną 2010 r., z trudem wyszło dopiero w lipcu i jak jętka jednodniówka zakończyło swój efemeryczny żywot na pierwszym numerze. Powodem nie była bynajmniej kiepska sprzedaż – pierwotny nakład 500 tys. egzemplarzy rozszedł się po czterech dniach, podobnie kolejne 200 tys.
Han Han, pisarz niepokorny i o ciętym języku, musiał zrezygnować z wydawania magazynu z przyczyn pozarynkowych. Oficjalnym powodem było cofnięcie pozwolenia na publikację – rzeczy niezbędnej na rynku wydawniczym kontrolowanym przez państwo. Kolejne czasopismo literackie – „Da Fang” (大方, „Z Gestem”) założyła popularna pisarka młodego pokolenia Annie Baobei. Pierwszy numer magazynu pojawił się w marcu 2011 r., a pismo zakończyło żywot już w listopadzie ze spektakularną liczbą numerów kończącą się na cyfrze dwa. Powód? Taki sam. Nieważna licencja i nieprzyznanie nowej. Identyczny los spotkał kilka innych magazynów wydawanych pod auspicjami młodych pisarzy. Buńczuczne zapowiedzi i szybkie zderzenie z rzeczywistością zakończone zamknięciem pisma.
Państwowy aparat propagandy skutecznie wyeliminował kilka zbyt niezależnych magazynów, ale okazuje się, że w przeciągu czterech lat rynek zmienił się tak bardzo, że nowoczesne czasopisma literackie nie mają już racji bytu. Początkowo wydawało się, że „Chutzpah! Tian Nan” (天南, „Niebiańskie Południe”) wychodzący od kwietnia 2011 r. czeka lepszy los i dłuższe życie. Tytuł – słowo w jidysz oznaczające odwagę, śmiałość, również wskazywał na ambitne zamierzenia założycieli. Pięknie wydawany przez grupę pisarzy, redaktorów i twórców kultury, magazyn-książka miał odpowiedzieć na potrzeby współczesnego, wyrobionego czytelnika szukającego nowych nazwisk i nieoczywistych tekstów. Nowoczesna szata graficzna, dbałość o typografię, ciekawe zdjęcia i ilustracje, zdecydowanie odróżniały „Chutzpah!” od siermiężnych i wiekowych czasopism literackich z tradycjami. Należą do nich, np. „Renmin Wenxue” (人民文学, „Literatura Ludowa”) istniejąca od 1949 r. czy „Shouhuo” (收获, „Zbiory”) wydawane od 1957 r., a także założone po zakończeniu rewolucji kulturalnej w 1978 r. „Shi yue” (十月, „Październik”) czy o dwa lata młodszy – „Furong” (芙蓉, „Lotos”).
Nowy i, nie bójmy się użyć tego słowa, hipsterski magazyn promował przede wszystkim młodych chińskich i chińskojęzycznych pisarzy, ale pojawiały się też wydania poświęcone twórcom pochodzącym z mniejszości narodowych zamieszkujących ChRL, a ostatni kosmopolityczny numer zatytułowany „Pokolenie Diamentów” to zbiór utworów pisarzy i poetów z całego świata urodzonych po 1989 r. Publikowano w nim wywiady ze znanymi postaciami i recenzje tłumaczonych na chiński zagranicznych książek, wprowadzano słynnych w świecie, a nieobecnych na chińskim rynku wydawniczym pisarzy, jak np. Arundhati Roy, Roberto Bolaño czy Jesmyn Ward. Ukoronowaniem kosmopolityzmu pisma była wkładka pt. „Pelegrine” – zawierająca tłumaczenia chińskich autorów na język angielski. To wszystko pozwoliło magazynowi utrzymać się na rynku przez niecałe cztery lata i wyjść w szesnastu numerach. W zeszłym roku na horyzoncie pojawiły się jednak czarne chmury i „Chutzpah!” z dwumiesięcznika zmieniło się w kwartalnik. Jednak wydający czasopismo dom wydawniczy Modern Media, sam borykający się z kłopotami finansowymi, stwierdził, że nie stać go na dotowanie, może i atrakcyjnego, ale zbyt drogiego w utrzymaniu dziecka. Pod koniec lutego, ustami redaktora naczelnego Ou Ninga, artysty i działacza kultury, w świat poszła wiadomość o zamknięciu magazynu.
Nakład czasopisma – 3 tys. egzemplarzy, nie powala na kolana. Był na tyle niski, że nie pozwalał na przetrwanie tego nowoczesnego magazynu z ambitnymi treściami (na dodatek płacącego honoraria w przyzwoitej wysokości, rzecz obecnie tak rzadka jak widok słońca na pekińskim niebie). Za to tradycyjne, przaśne i wydawane na szarym papierze, lecz od wielu dekad, „Shouhuo” czy „Renmin wenxue” mają się w miarę dobrze (odpowiednio 100 tys. i 80 tys. egzemplarzy nakładu). Paradoksalnie to właśnie takie dinozaury, o mocnej rynkowej pozycji, finansowane przez państwo, z czytelnikami na nich wychowanymi i przyzwyczajonymi do ich stylu oraz zawartości, są w stanie przetrwać na zmieniającym się rynku czytelniczym.
Należący do zespołu redakcyjnego młody i bardzo zdolny pisarz A Yi powiedział znamienne słowa: „to pismo tworzone przez grupkę ludzi dla garstki ludzi”. W kraju tak dużym jak Chiny, nawet ta garstka powinna liczyć więcej niż trzy tysiące osób. Co się więc stało z czytelnikami? To co wszędzie – porzucili media drukowane i zanurkowali w odmęty Internetu. Po co czekać dwa miesiące na nowy numer pisma, gdy można mieć dostęp do nowości za jednym muśnięciem smartfona? A chińska sieć to niezmierzony przestwór oceanu, na którym znaleźć można, na równi z rafami, wyspy pełne skarbów.
Z odtrąbionej kilka lat temu rewolucji w czasopismach literackich nic się nie ostało. Przyłożyła do tego swą pomocną dłoń polityka, zmienił się także rynek i oczekiwania czytelników. Nowoczesne i awangardowe pisma okazały się nie mieć racji bytu na kontrolowanym przez państwo rynku wydawniczym, a i czytelnikom ich brak niekoniecznie doskwiera.