Moda na podróże
Według danych Światowej Organizacji Turystyki Narodów Zjednoczonych (United Nations World Tourism Organization, UNWTO) w 2013 r. do Afryki przybyło 56 mln turystów, czyli o 5,6 proc. więcej niż rok wcześniej. W okresie 2005-2013 odnotowano systematyczny wzrost liczby turystów – 6 proc. w skali roku (podobne wskaźniki wiązały się ze wzrostem zainteresowania obszarem Azji i Pacyfiku, a zatem regionem posiadającym znacznie lepiej rozwiniętą infrastrukturę turystyczną). Po Arabskiej Wiośnie coraz więcej turystów skierowało się na południe od Sahary, lękliwie zerkając na rozwój sytuacji w Maghrebie i na Bliskim Wschodzie. W skali globalnej prym turystycznych destynacji nadal wiedzie Europa i Ameryka, choć warto nadmienić, że dynamika rynku usług turystycznych w Starym Świecie powoli wyhamowuje (w okresie 2005-2013 średni przyrost liczby turystów był dwukrotnie niższy niż w przypadku Czarnego Lądu).
Prześledzenie danych statystycznych UNWTO pozwala stwierdzić stopniowy wzrost atrakcyjności turystycznej Afryki subsaharyjskiej. Fetysz powolnej stabilizacji geopolitycznej poparty wskaźnikami PKB przyciąga uwagę strachliwych dotychczas podróżników. Nawet jeśli część ekspertów konsekwentnie odradza wyprawy do „najniebezpieczniejszego kontynentu dla turystów”, Afryka ewidentnie staje się coraz modniejsza. Potwierdzają to wnioski z wizyty w dowolnym biurze podróży. Obok folderów z Turcji czy Grecji, na dobre rozgościły się tam katalogi z Kenii, Tanzanii. Tu żyrafka, tam hipcio, w tle majaczący masyw Kilimandżaro. Sielsko i anielsko.
Statystycznie, nasi rodacy najchętniej wybierają Egipt (według danych TravelPlanet), to najpopularniejszy kierunek wypraw – do ziemi faraonów wybiera się co piąty spośród wszystkich wyjeżdżających za granicę Polaków), Tunezję i Maroko, a z krajów położonych na południe od Sahary – Kenię, Tanzanię i RPA. Podkreślić należy, że destynacje te niewiele mają wspólnego ze współczesnym obliczem Afryki – w większym stopniu wiążą się z czasami przedkolonialnymi, cywilizacjami antycznymi, światem arabskim, rzymskim, czy kolonialnym doświadczeniem łowów na dzikiego zwierza (na szczęście – polowań z obiektywem, a nie z dubeltówką).
Dla wielu niebagatelną rolę w decyzji o wyjeździe odgrywa także chęć zetknięcia się z biedą, poczucia zapachu slumsów i smaku nadpsutego jedzenia.| Błażej Popławski
Grand Tours
Współczesne podróże do Afryki przypominają coraz bardziej nowożytne Grand Tours, w których uczestniczyła elita Europy (dawniej ich celem było jednak zdobycie ogłady, dziś większą rolę odgrywa zwykły hedonizm). Koszty wyprawy marszrutą Stanleya są dla większości Polaków zbyt wielkie. Nie latają tu przecież tanie linie lotnicze. Imperium Królowej Wiktorii upadło, ale etos dotarcia do białych plam na mapie, odnalezienia wiosek dzikich plemion, przetrwał. W dość karykaturalnej, aczkolwiek coraz bardziej umasowionej formie splótł się z wzorcami kultury konsumpcyjnej.
Potrzeba egzotyki i zabawy na rubieżach świata, hasła powrotu do natury i „życia za pan brat z dobrymi dzikusami” to główne bodźce, popychające osoby zamożne do podobnych wojaży. Dla wielu niebagatelną rolę w decyzji o wyjeździe odgrywa także chęć zetknięcia się z biedą, poczucia zapachu slumsów i smaku nadpsutego jedzenia. Jednych popycha do tego europocentryczna ciekawość „Innego”, innych groteskowy masochizm, tudzież ostentacyjnie okazywana pseudoempatia. Skoro Madonna, Brad Pitt i Angelina Jolie jeżdżą do Afryki, by pomagać, to czemu podróżować nie możemy i my?!
Autentyczność zeskansenizowana, generowana dla zysku, doskonale koresponduje ze stereotypami tkwiącymi w umysłach mieszkańców globalnej Północy. To towar dochodowy, który łatwo znajduje nabywców.| Błażej Popławski
Pamiątkami po takich przygodach są zwykle: zawilgocona okładka „Tomka na Czarnym Lądzie”, kenijska kanga z uśmiechniętym nilockim licem Baracka Obamy, fragmenty rafy koralowej z Oceanu Indyjskiego, rzeźby – im bardziej demoniczne, tym lepiej. No i fotografie. Całe masy zdjęć wykonanych teleobiektywem. Setki, tysiące dowodów pazerności nachalnego oka Europejczyka, łapczywie pochłaniającego wydestylowane skrawki sawanny i cepeliady odgrywane przez Masajów. Autentyczność zeskansenizowana, generowana dla zysku, doskonale koresponduje ze stereotypami tkwiącymi w umysłach mieszkańców globalnej Północy. To towar dochodowy, który łatwo znajduje nabywców.
Istnieją oczywiście wojaże bardziej autentyczne, dające choć minimalną możliwość zanurzenia w kulturach lokalnych. Podróże rowerowym szlakiem Kazimierza Nowaka, nawet jeśli mocno nagłaśniane w polskich mediach, nadal stanowią nieliczne przykłady wypraw organizowanych na własną rękę, bez noclegu w bungalowach i life-campach. Oczywiście, osoby zakochane w Afryce stwierdzą, że z plecakiem i autostopem też da się przejechać cały kontynent. Owszem, to prawda. Eskapady te obiektywnie rzecz ujmując, są jednak bardziej kosztowne i trudniejsze w wymiarze logistycznym od podobnych wypraw po Azji czy Ameryce Łacińskiej.
(Zrównoważona) bieda-turystyka
Przemysł turystyczny to jedna z najszybciej rozwijających się gałęzi gospodarek Afryki subsaharyjskiej. Zatrudnienie w nim – tak legalne, jak i w szarej strefie – daje środki do życia setkom tysięcy Afrykanów. Stabilność wielu z gospodarek narodowych opiera się na zyskach z sektora turystycznego (w ten sposób generowane jest choćby 8 proc. PKB Tanzanii). Turystyka została także wpisana w paradygmat rozwojowy Afryki. W skrócie brzmi on następująco: „Podróżujmy w sposób odpowiedzialny, zrównoważony – wtedy pomagamy autochtonom”.
„Turystyka alternatywna”, „turystyka łagodna” oraz „ekoturystyka” oznaczają styl podróży. Jej zasady stały się półformalnym kodeksem etyki podróżujących, opartym na wykształceniu się specyficznego rodzaju wrażliwości i dzielenia się wiedzą. Turyści powinni być świadomi wpływu swojej wizyty na lokalne środowisko – tak przyrodnicze, jak i kulturowo-społeczne. Według UNWTO, zrównoważona turystyka nie powinna być traktowana, jak rodzaj produktu lub usługi, ale jako pewien etos wszystkich działań powiązanych z turystyką.
Niestety, hasła te niezwykle rzadko pojawiają się w folderach dostępnych w biurach podróży. Na próżno szukać ich w internetowych propozycjach lokalnych operatorów. Łatwiej tam natrafić już na zawoalowane oferty tzw. biedy-turytyki (slumming, poverty tourism, slumtourism). Projekty te budzą liczne kontrowersje. Czy spacerując po slumsach z przewodnikiem, kupując rękodzieła na straganie w Kiberze wspieramy, okazujemy paternalizm, stymulujemy rozwój czy utrwalamy stagnację?
Granica między turystyką zrównoważoną, filantropijną, a fotosafari-wśród-ludzi oraz wycieczkami po obszarze nędzy i wykluczenia jest płynna. Dotyczy zarówno estetyki, jak i etyki podróżowania. I to od nas zależy, gdzie ten limes przebiega. Warto pamiętać o tym przed odwiedzinami w biurze podróży czy zakupem biletu lotniczego.