Co pękło w Jacku Protasiewiczu?

Czy podróże kształcą? Otóż nie zawsze i nie każdego. Czasem porzucenie widoku stron rodzinnych osłabia, wycieńcza, nawet psuje krew. Podróże zasadniczo szkodzą.

Terminale pasażerskie teoretycznie wszędzie wyglądają podobnie. Ponad głowami kołują statki powietrzne. Bagaże irytująco wirują na gumowych taśmociągach. Obsługa rozdaje profesjonalne uśmiechy. A jednak lotniska za zachodnią granicą są inne. Działają w tajemniczy sposób na polskich polityków. Magnetyczna siła odprawy paszportowej w języku niemieckim może spowodować nieodwracalne skutki. Zbierało się, zbierało, aż w środę wieczorem, we Frankfurcie nad Menem tuż po godzinie 20.15, coś w europośle Protasiewiczu pękło. Zaczęło się niewinnie: reprezentant narodu w nienagannie skrojonym garniturze uprzejmie wyszarpnął pasażerowi wózek bagażowy. Skończyło się w areszcie, bez paska od spodni, na lodowatej, kamiennej pryczy. Tak kolorowe potknięcia zdarzają się tylko w wielkim świecie, na co wskazują pewne detale.

Zaczęło się niewinnie. Reprezentant narodu uprzejmie wyszarpnął pasażerowi wózek bagażowy. Skończyło się w areszcie, bez paska od spodni, na lodowatej pryczy. | Jarosław Kuisz

Po pierwsze, Protasiewicz pił wino, a nie wódkę. Po drugie, gdy tylko wybuchła awantura o wózek bagażowy, poseł, obdarzony niespotykanym słuchem językowym, sprawnie przeszedł na angielski. Po trzecie, w mig zorientował się także, że to właściwy moment, aby przypomnieć słabiej wykształconym pracownikom międzynarodowego terminalu garść wydarzeń z bolesnej historii XX wieku.

Jak to bywa w relacjach dwustronnych, niestety, do dziś nie dysponujemy jedną wersją wydarzeń. Wiemy jednak, że po pierwszych nieporozumieniach w sprawie sakwojażu poseł grzecznie zapytał: „Do you know what is Auschwitz? What raus means?”.

Odpowiedzią było  milczenie. Już półotwarty bagaż podręczny leżał niczym wyrzut sumienia. Jasne stało się, iż poseł ugodził głęboko, dotkliwie. Trzeba rozrywać rany, żeby się nie zabliźniły błoną podłości. Tu jednak szło o coś więcej… Protasiewicz obdarzony zmysłem realistycznej obserwacji zauważył, że „niemieccy celnicy przywykli do tego, że są nadludźmi”.

Okazało się, że frankfurccy celnicy przedstawiają rzadki okaz: (a) nie mają bladego pojęcia o historii Niemiec, (b) nie znają języków obcych, (c) utrzymują, że są nadludźmi.

 A drugi celnik milczał

Można psioczyć, dlaczego dopiero teraz polski polityk zdradza, że „Übermensch” ukrywa się wśród pracowników lotniczych terminali. Można jednak wznieść się ponad to i docenić, kogo Protasiewicz (niemal) natychmiast o cennym odkryciu powiadomił. Otóż poseł obiecał ujawnić Niemcom w Parlamencie Europejskim, „że nie są nadludźmi”. Jak powiedział, tak zrobił. Eurosceptycy winni się zastanowić dwa razy, zanim zdemontują Unię, skoro takie są zalety istnienia europejskiej demokracji. Po frankfurckim incydencie przynajmniej wiemy, do czego polskim politykom sensownie może służyć to gremium.

Według Protasiewicza frankfurccy celnicy przedstawiają rzadki okaz: (a) nie mają bladego pojęcia o historii Niemiec, (b) nie znają języków obcych, (c) utrzymują, że są nadludźmi. | Jarosław Kuisz

Czy młodsze pokolenia miałyby w sobie tyle odwagi, by zdemaskować „nadczłowieka” podczas odprawy bagażowo-celnej? Można mieć poważne wątpliwości. Poseł Protasiewicz wychował się na serialach, w których czarne było czarne, a białe – białe. Przy okazji obnażano także prawdę o sąsiadach z Zachodu. Co roku na małym ekranie nieduży Protasiewicz z Szarikiem zdobywał Berlin. Pod czujnym okiem przyszłego europosła Hans Kloss zakładał nazistom podwójnego nelsona.

Z tego punktu widzenia, młodzież dziś jest zupełnie do niczego, nie pamięta PRL, „ogląda głupoty” i powiększa bezrobocie. Gorzej, zastanawia się nad tym, czy wyjechać z kraju. Niewykluczone, że dopuszcza do siebie także myśl o tym, by zostać pracownikiem niemieckiego lotniska. Nie stać ich na tak bohaterskie czyny, jak czyn Protasiewicza. (A przecież, zaznaczmy, z danych GUS na koniec 2010 r. wynika, że w Niemczech przebywało ok. 455 tys. mieszkańców Polski. Federalny Urząd Statystyczny podał, że w 2012 r. przybyło nad Ren 176 tys. obywateli RP. Emigracja za Odrę jest drugą co do wielkości po tej do Wielkiej Brytanii).

Tu możemy oddać głos samemu posłowi: „Drugi celnik milczał i miał przerażenie w oczach”. Pytań, czy może był Polakiem zadawać nie wypada.

 Tadeusz Zwiefka, czyli winda do sztabu

Minęły dwa tygodnie. Do Europarlamentu zgłasza się drużyna najlepszych z najlepszych narodu. Protasiewicza, który nadal twierdzi, że w sprawach historii najnowszej i wózka bagażowego miał rację, na stanowisku szefa sztabu PO w wyborach europejskich zastąpił Tadeusz Zwiefka. Niewiele wiadomo o intelektualnym wkładzie tego akurat posła w proces europejskiej integracji. Wiadomo jednak, że dość dobrze radzi sobie pokonywaniu trudności w relacjach polsko-niemieckich.

Otóż Zwiefka nie jest w Parlamencie Europejskim postacią anonimową. Zasłynął z tego, że w starciu z niemieckimi mediami nie dał się zrobić „w Protasiewicza”. Gdy telewizja RTL realizowała reportaż o „posłach-oszustach”, on akurat śpieszył się do domu na obiad. Podpisał raz – dwa listę obecności w Parlamencie Europejskim (co daje niewiele ponad 280 euro diety), po czym ruszył z wytwornym neseserem na lotnisko. Reporterzy, tfu!, hieny, szakale, lwy dziennikarstwa rzuciły się na posła niby na zabiedzoną antylopę na sawannie. Zwiefka na zuchwałe pytanie, czy na obradach PE zjawił się jedynie w celu podpisania listy obecności, bez namysłu odpowiedział: „To nie wasz interes!”. I salwował się zwycięską ucieczką do windy, która – dziś widzimy to wyraźniej – dowiozła go na stanowisko szefa sztabu wyborczego PO.

Kto w Europie potrafi być niegrzeczny

Zwiefka będzie zajmować się promocją partyjnego hufca, do którego właśnie włączono mocarnego Michała Kamińskiego. To wybitny polityk. W ostatnich wywiadach telewizyjnych europoseł – zza błyskających groźnie szkieł okularów w modnych oprawkach – przedstawił filary swojego programu. Uprzedził wyborców, że ma grubą skórę i pozostaje typem wojownika. Niepotrzebnie, to akurat doskonale wiadomo.

Kiedyś na przykład powiedział: „Jeżeli pan mnie pyta, co ja czuje do żołnierzy wermachtu, którzy mordowali Polaków, to ja ich nienawidzę. I się tego nie wstydzę. Nie ma powodu, żeby wywoływać nienawiść do niewinnych Niemców, ale mamy prawo jako naród nienawidzić tych którzy nas mordowali”.

Albo: „Jeden z komentatorów w niemieckiej prasie napisał, że Polska to ekonomiczny karzeł o potencjale Hesji, a chce tyle znaczyć w Unii co Niemcy. Jak śmie tak pisać. Niech się zapyta, czy jego dziadek lub tatuś nie przyczyniali się do tego pustosząc nasz kraj przez sześć lat. To zwykli Niemcy niszczyli Polskę, nie jacyś mityczni naziści. Ich miłe uśmiechy możecie oglądać tutaj w Gorzowie zza szyb ich ładnych autobusów. Tacy przyjemni dziadkowie 50 lat temu mogli wyjąć z kabury pistolet i strzelić do każdego z nas. I nikt ich za to nie pociąga do odpowiedzialności. Ci przyjemni niemieccy dziadkowie 50 lat temu wstali od swojej golonki, otarli piwo z wąsów i przyjechali tu mordować Polaków. O tym nie wolno zapomnieć. Ale my pozwalamy Polaków bezkarnie opluwać. Z tym trzeba skończyć. I z tym PiS skończy”.

Czy nie czas, by do polityki weszło pokolenie wychowane nie na premierach, lecz na powtórkach „Czterech pancernych i psa”? Inne niż to, które po obejrzeniu Angeli Merkel w telewizji, dochodzi do siebie dopiero po zobaczeniu Emila Karewicza w roli Bruenera? | Jarosław Kuisz

W tym miejscu, gdyby się ktoś nie zorientował, wracamy nie do PiS, lecz do Jacka Protasiewicza. Jeszcze zanim my, elektorat, dowiedzieliśmy się o finale dramatycznej, rozdzierającej serce i myśl, ewolucji poglądów Michała Kamińskiego, on sam pokazał się z mniej znanej, a jednak z jak najlepszej strony. Otóż (ostrożnie) stanął w obronie biednego Protasiewicza, nieprzyjaciela nadludzi. Na łamach „Super Expressu”, kilkoma słowami naszkicował aprobujący portret psychologiczny kolegi, po czym uzasadnił wypowiedź: „Niemcy potrafią być niegrzeczni”. Klasyczna, stonowana wypowiedź budzi respekt.

Dodajmy, nie każdemu też sen z powiek spędzają wątpliwości, czy Kamiński zdradził, nie każdy pyta, jak żyć po zdradzie. I nie zawsze wyborcy skacze ciśnienie tętnicze krwi na widok posła przechodzącego z PiS do PO (via PJN). Niektórzy, choć z trudem, żyją dalej. Czy jednak wyborcy nie błąka się po głowie myśl, może przedwczesna, może naiwna, że…  czas, by do polityki weszło pokolenie wychowane nie na premierach, lecz na powtórkach „Czterech pancernych i psa”? Pokolenie inne niż to, które po obejrzeniu Angeli Merkel w głównym wydaniu wiadomości, najwyraźniej dochodzi do siebie dopiero wtedy, gdy zobaczy smutny los Emila Karewicza w roli Bruenera? A jeszcze lepiej, czy nie czas, aby było to pokolenie, które w Europie ogląda ze zrozumieniem coś więcej niż tylko te przeklęte, luksusowe lotniska?

W każdym razie po upływie trzech tygodni odpowiedź na pytanie, za co wyrzucono Protasiewicza, sięga poziomu czarnej magii. Bo może za dwie snobistyczne lampki wina. I igranie z myślą Nietzschego.