Wydarzenia toczyły się błyskawicznie. To, co dziś wydawało się niemożliwe, już jutro stawało się faktem. Na Krym przyjechałem dzień po zajęciu gmachu krymskiego parlamentu oraz gmachu rządu krymskiej Autonomii przez „zielonych ludzików”, czyli żołnierzy rosyjskich. Ktoś, kto był wówczas na Krymie nie miał watpliwości, iż ma doczynienia z wojskowymi należącymi do regularnej armii. To, że ci ludzie nie mieli identyfikatorów oraz symboli narodowych sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, nie miało znaczenia. Ich umundurowanie, wyposażenie, także uzbrojenie świadczyło dobitnie, iż na Krymie pojawili się rosyjscy żołnierze. I że nie są to członkowie żadnej tak zwanej samoobrony Krymu, ale regularne pododdziały rosyjskiej armii.

Zachowywali się, jak profesjonalni żołnierze, nie wdając się w żadne rozmowy z dziennikarzami lub mieszkańcami Krymu. Stali milczący, z zasłoniętymi twarzami w hełmach, kulodopornych kamizelkach, z automatami kałasznikowa w rękach. Niektórzy uzbrojeni byli w rosyjską broń snajperską. Po Krymie poruszali się ciężarówkami KAMAZ oraz URAL w barwach ochronnych rosyjskich sił zbrojnych. Pomocą służyły im czteroosiowe pojazdy opancerzone używane przez oddziały zmotoryzowane rosyjskiej armii oraz rosyjskie odpowiedniki amerykańskich Hummerów, czyli samochody Tigr.

Prezydent Federacji Rosyjskiej Władmir Putin, przekonywał na konferencji prasowej w Moskwie, iż „zielone ludziki” to krymska samoobrona, a ich całe wyposażenie można kupić w sklepie… Możnaby się z tych zapewnień śmiać, gdyby nie groza tamtych dni i tamtej sytuacji.

Naruszenie terytorialnej jedności Ukrainy oznacza, że międzynarodowe porozumienia i traktaty są warte nie więcej aniżeli papier, na którym zostały zapisane.|Refat Czubarow – przywódca krymskich Tatarów

Po kilku dniach nastąpiła gwałtowna zmiana. Z otoczenia gmachów parlamentu i rządu Autonomii Krymu zniknęli owi „zieloni ludzikowie”. Ich miejsce zajęli tak zwani „drużynnicy” z oddziałów samoobrony Krymu. To byli starsi i młodsi cywile, którzy mieli bronić Krymu przed faszystami, banderowcami i innymi niebezpieczeństwami, które miały jakoby zagrażać rosyjskim mieszkańcom Krymu. Łączyła tych ludzi buta i agresywność wobec wszystkich, którzy nie chcieli machać rosyjskimi flagami, którzy bronili ukraińskich symboli, którzy mówili, iż Krym jest częścią terytorium ukraińskiego. Łączyła ich także świadomosć, że gdzieś w tle kryją się za nimi rosyjscy żołnierze gotowi przyjść im w kazdej chwili z pomocą. Dlatego byli tak odważni…

„Zielonym ludzikom” przydzielono tymczasem inne zadanie. Mieli blokować obiekty o znaczeniu strategicznym, obiekty wojskowe, a także kontrolować linie komunikacyjne łączące Krym z resztą terytorium Ukrainy. Ich wojskowy profesjonalizm był już niepotrzebny w stolicy, ale był konieczny do zablokowania jednostek ukraińskich sił zbrojnych, przejęcia kontroli nad ośrodkami kierowania ruchem lotniczym oraz zajęcia ukraińskich lotnisk wojskowych na Krymie. Wspierali ich w tym „drużynnicy” oraz kolejna grupa aktorów rodem z Federacji Rosyjskiej – kozacy z niedalekiego Kubania. Ci ostatni nie kryli się nawet, iż przybyli na Krym z terytorium obcego państwa, z Rosji. Występowali pod flagami kozactwa kubańskiego, w mundurach jasno określających rodowód tych kozaków – rodowód wskazujący na kozactwo rosyjskie.

Podważona wiara w międzynarodowe porozumienie to początek rujnowania całego ładu światowego, który budowany był mozolnie przez ostatnich kilkadziesiąt lat właśnie na bazie traktatów, a nie brutalnej siły.|Krzysztof Renik

Wraz ze zwiększającą się obecnością rosyjskich sił wojskowych i paramilitarnych – te ostatnie tworzyli właśnie kozacy z Kubania – pojawili się na Krymie już nie tylko aktorzy, ale i scenarzyści pełzającej aneksji Półwyspu. Byli nimi rosyjscy dziennikarze, którzy kontynuowali narrację znaną z wcześniejszych działań rosyjskich mediów. Mówili o zagrożeniu faszyzmem, opowiadali, jak na ukraińskim Krymie ciemiężona miała być ludność rosyjska, jak miano ograniczać jej swobody i prawa obywatelskie. Słowem rozwijali antyukraińską oraz antyeuropejską histerię, która – i to jest także smutna prawda – trafiała na podatny grunt wśród części prorosyjsko nastawionej ludności Krymu. Rosyjskich propagandystów wspierały samozwańcze władze Krymu, które dzień pod dniu wyłączały ukraińskie kanały telewizyjne, zastępując je rosyjskimi. Jeszcze przed takzwanym referendum Krym stawał się rosyjskim protektoratem.

W pewnym momencie rosyjskie flagi zastąpiono jednak innymi – krymskimi. Zarówno Rosja, jak i nieuznawane przez Kijów władze Krymu zaczęły propagować ideę niepodległości i niezależności Półwyspu. Jedynie po to, by przyłączyć to quasi-niepodległe terytorium do Rosji.

Rozpoczęło się kokietowanie ludności tatarskiej, autochtonicznej ludności Krymu tragicznie doświadczonej wywózkami z ojczyzny do Azji Centralnej w okresie II wojny światowej. Ludność ta jednoznacznie opowiadała się przeciw wcieleniu Krymu do Federacji Rosyjskiej. Stąd pomysł, by tworzyć wrażenie, iż chodzi o niepodległość oraz zapewnienie praw krymskim Tatarom. Mimo tych umizgów Tatarzy zbojkotowali referendum i w większości nie zaakceptowali nowych porządków, choć zapewne będą zmuszeni się im podporządkować. Są mniejszością wobec ponad 50% rosyjskiej większości. Mimo że są autochtonami tych ziem stanowią około 14% ludności Krymu. Rosyjscy osiedleńcy skutecznie ich wyparli w ciągu dziesięcioleci rosyjskiej, a potem sowieckiej dominacji na Krymie.

Rozmawiałem z ich przywódcą Refatem Czubarowem, przewodniczącym Medżlisu, czyli parlamemtu narodu krymsko-tatarskiego. To była długa i emocjonalna rozmowa. Ale najważniejsze słowa padły na jej zakończenie: „Jeżeli Krym znajdzie się w granicach Federacji Rosyjskiej to będzie to oznaczało naruszenie granic Ukrainy. A nienaruszalność tych granic gwarantowały Ukrainie – w zamian za wyrzeczenie się broni jądrowej na początku lat dziewięćdziesiątych – trzy mocarstwa: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Rosja. Otóż naruszenie terytorialnej jedności Ukrainy będzie świadczyło, iż międzynarodowe porozumienia i traktaty są warte nie więcej, aniżeli papier, na którym zostały zapisane.” Tak kończył rozmowę ze mną Refat Czubarow, przywódca krymskich Tatarów. Warto rozwinąć tę myśl; skoro została podważona wiara w międzynarodowe porozumienie, to oznacza to początek rujnowania całego, współczesnego ładu światowego, który budowany był mozolnie przez ostatnich kilkadziesiąt lat właśnie na podstawie traktatów i porozumień, a nie brutalnej siły.