Konserwatyści powiedzą, że liberalnym, socjaliści, że konserwatywnym, a liberałowie (lub raczej neoliberałowie), że rozbuchanym państwem socjalnym. Żadna z tych prostych etykiet nie wystarcza, pojawiają się więc rozmaite, niekiedy przedziwne kombinacje powyższych pojęć. Słyszymy na przykład, że kraj nad Wisłą zamieszkuje konserwatywne społeczeństwo z pretensjami do budowy państwa socjalnego, zamknięte jednak w żelaznym uścisku liberalnej władzy.
I ten opis nie przystaje jednak do rzeczywistości. Konserwatyzm Polaków – choć wciąż silny, jeśli mierzyć go deklarowanymi poglądami – coraz słabiej przekłada się na sferę prywatną. Za wcześnie jeszcze by mówić, że polski dogmatyzm stał się behawioralną wydmuszką, ale równie pozbawione sensu byłoby przymykanie oczu na zmiany, jakie zaszły w ciągu ostatnich 25 lat. Młodzi Polacy w związki małżeńskie wstępują rzadziej i później, rzadziej pojawiają się w kościołach, wzory ojcostwa i macierzyństwa zmieniają się na naszych oczach (każdy kto z rodzicami lub teściami odbył dyskusję na temat wychowania dziecka, z pewnością wie, o czym mówię), a tematy jeszcze kilka lat temu zamiatane pod dywan – jak choćby kwestia równouprawnienia płci – dziś stają się przedmiotem publicznych dyskusji.
Jakim krajem jest dziś Polska? Konserwatyści powiedzą, że liberalnym, socjaliści, że konserwatywnym, a liberałowie (lub raczej neoliberałowie), że rozbuchanym państwem socjalnym. Żadna z tych prostych etykiet nie wystarcza | Łukasz Pawłowski
„Uwolnienie się od nacisku opinii społecznej to fantastyczne zwycięstwo liberalizmu” mówił w rozmowie z „Kulturą Liberalną” Marcin Król. „Mieszkam na wsi od 25 lat i zmiana jest horrendalna. Posiadanie dziecka bez ślubu i rozmaite inne zjawiska niegdyś powodujące stygmatyzację, oburzenie, obmowę, dzisiaj nie wywołują takich reakcji”.
A więc zwrot w kierunku liberalizmu? Jeśli miernikiem nastrojów społecznych mogą być dokonywane przez rodaków wybory polityczne, nie ma żadnych wątpliwości – Polska jest krajem liberalnym. Na czele rządu od bezprecedensowych dwóch kadencji stoi czołowa postać tzw. gdańskich liberałów – środowiska, które wprowadzało do rodzimej debaty publicznej liberalizm nie tylko w wymiarze ekonomicznym, ale także obyczajowym.
Czy nadszedł czas by otrąbić sukces „rycerzy wolności”? Nic z tych rzeczy. Bo choć liberałowie zdominowali polską scenę polityczną, udało im się to raczej wbrew wyznawanym poglądom, a nie dzięki nim. W sferze gospodarczej Platforma Obywatelska już dawno wycofała się choćby z pomysłu uproszczenia systemu podatkowego, a słynna komisja „Przyjazne państwo”, mająca ułatwić życie przedsiębiorcom, okazała się wehikułem do zbijania kapitału politycznego dla Janusza Palikota, nie zaś realnym narzędziem zmiany. Zadeklarowany przez Donalda Tuska kilka miesięcy temu zwrot w kierunku socjaldemokracji wprowadził tylko dodatkowe zamieszanie.
Nie lepiej jest w sferze obyczajowej. W zeszłym roku rzekomo liberalna partia już w pierwszym czytaniu odrzuciła wszystkie pięć projektów ustaw o związkach partnerskich, grupa doradców ministra sprawiedliwości pracuje nad projektem zaostrzenia i tak konserwatywnej ustawy aborcyjnej, a otwierający listę wyborczą PO w Lublinie Michał Kamiński jeszcze kilka lat temu przewodził zachowawczemu skrzydłu największej partii prawicowej. Sam premier, niegdyś publicysta na łamach „Przeglądu Politycznego” krytykujący Kościół za nadmierne zaangażowanie polityczne, dziś unika komentarzy na ten temat. Skąd te zmiany?
Chociaż liberałowie nigdy nie mieli tak mocnej pozycji politycznej jak dzisiaj, jeszcze nigdy liberalizm nie był tak ostro krytykowany jak obecnie. | Łukasz Pawłowski
„Z liberalizmem stało się coś złego, a to dlatego, że jego utylitarna komponenta – która na pierwszym miejscu stawia dążenie do jednostkowej przyjemności – za bardzo zyskała na znaczeniu. Liberalizm stał się liberalizmem utylitarno-indywidualistycznym i ta jego cecha jest niebezpieczna.”, mówił we wspomnianej już rozmowie Marcin Król. Pogląd podobny wyraził na naszych łamach Jan Krzysztof Bielecki. Jego zdaniem liberałowie zapomnieli, że wolność zawsze musi być nierozłącznie związana z odpowiedzialnością i nie polega bynajmniej na tym, by każdy robił co chce.
Słuchając tych krytycznych głosów płynących z ust liberałów pod adresem liberalizmu zastanawiam się kto tak naprawdę i w czyje piersi się bije. Czy liberałowie winią samych siebie? Jeśli tak, w czym problem – wystarczy przyznać się do błędu i znaczenie liberalizmu prostować. A może krytyczny liberał bije się w pierś nie własną, lecz cudzą – i to społeczeństwo oskarża o rozbuchany indywidualizm, brak szacunku dla współobywateli oraz niezrozumienie idei wolności? I w tym wypadku sytuacja nie jest beznadziejna. Przecież to właśnie to społeczeństwo owych liberałów wybrało do władzy. Umiłowanie wolności najwyraźniej nie jest mu więc całkowicie obce. Jeśli Polacy wolność rozumieją źle, dlaczego zajmujący najwyższe stanowiska w państwie liberałowie nie zrobią nic, by ten stan rzeczy zmienić?
Słuchając krytycznych głosów płynących z ust liberałów pod adresem liberalizmu zastanawiam się kto tak naprawdę i w czyje piersi się bije. | Łukasz Pawłowski
Poszukując jednej, zwycięskiej idei polskiej transformacji, liberalizm z pewnością możemy odłożyć na bok. Bo chociaż liberałowie nigdy nie mieli tak mocnej pozycji politycznej jak dzisiaj, jeszcze nigdy liberalizm nie był tak ostro krytykowany jak obecnie i to, zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Dlaczego tak się dzieje? Jeden z dłużej urzędujących premierów Wielkiej Brytanii powiedział kiedyś do swojego przeciwnika: „Ja prowadzę swoją partię, pan idzie śladami swojej”. Zamieńmy teraz Wielką Brytanię na Polskę, a słowo „partia” na „społeczeństwo”. Wszystko stanie się jaśniejsze.
Liberałowie – choć przez społeczeństwo wyniesieni na szczyt – nigdy nie chcieli iść na jego czele.