Wysoki stopień uwielbienia dla Jana Pawła II; znaczący procent mieszkańców deklarujących, że są katolikami; duży wpływ księży na styl życia parafian; upodobanie decydentów kościelnych do drogich środków transportu; podobnie brzmiący język, co szczególnie dobrze słychać w przypadku przekleństw i wulgaryzmów oraz… niskie wskaźniki dzietności [1] – to elementy wspólne dla Polski i Chorwacji. Ciekawe zatem, czy w naszym kraju mógłby powstać film o równie antyklerykalnym wydźwięku, co serbsko-chorwacka produkcja „Ojciec Szpiler” Vinko Brešana. Wątpię – polski dystrybutor filmu nie zdecydował się nawet na wykorzystanie oryginalnego tytułu: „Dzieci księdza”.
Szpilka, gwóźdź, maszyna do szycia
Przedstawiona w filmie historia nie jest skomplikowana. Na małą adriatycką wyspę przyjeżdża młody ksiądz Fabijan. Duchownego szczególnie niepokoi fakt, że od przybycia do miasteczka uczestniczył w kilku pogrzebach, ale w ani jednym ślubie czy chrzcie. Opisując tę sytuację, stwierdza, że ludzie myślą tylko o przyjemności; padają także zdania o „cywilizacji śmierci”. Ojciec Fabijan wspólnie z kioskarzem Petarem znajdują jednak rozwiązanie kryzysu demograficznego – przekłuwają prezerwatywy sprzedawane w kiosku. Z czasem do spisku dołącza radykalny aptekarz Marin, dla którego ważne jest nie tylko to, żeby rodziły się dzieci, lecz także przede wszystkim, żeby były to dzieci Chorwatów i katolików, a nie „Arabów, żółtych i czarnych”.
„Ojciec Szpiler” reklamowany jest jako komedia i na początku rzeczywiście na taką wygląda. Wesoła konwencja, uatrakcyjniona zdjęciami wakacyjnych krajobrazów oraz bałkańską muzyką, zostaje jednak skontrastowana z pytaniem dotyczącym kwestii fundamentalnych – pytaniem o to, kto ma prawo decydować o losie innych? Ksiądz Fabijan i jego wspólnicy nie mają wątpliwości. Działają, kierując się zasadą: „czy dziecko się pocznie, to będzie wola boża”, a kioskarz Petar dorzuca: „gdy Bóg chce, żeby dziecko się poczęło, żadne zabezpieczenie nie pomoże”. Jednak to nie wola boża decyduje, lecz trzech aktywistów. Nie tylko uszkadzają prezerwatywy i zamieniają pigułki antykoncepcyjne na witaminy, lecz także dokonują wyboru, który z trzech potencjalnych kandydatów będzie uznany za ojca dziecka młodej mieszkanki wyspy. Przy podejmowaniu tej decyzji podstawowym kryterium jest dla nich: „żeby był nasz” – Chorwat i katolik – a to, że testy nie potwierdziły ojcostwa żadnego z mężczyzn, nie wydaje im się istotne.
Ta „polityka prorodzinna” zaczyna przynosić efekty: na wyspie odbywa się coraz więcej ślubów i rodzą się kolejne dzieci. Miejsce staje się sławne, przyjeżdża coraz więcej turystów i powstaje coraz więcej par „mieszanych”, złożonych z mieszkańców (a w zasadzie mieszkanek) wyspy i cudzoziemców. Nie o to chodziło spiskowcom. W dodatku, niektóre młode matki i niektórych młodych ojców (a zwłaszcza tego, który na ojca zostały wybrany przez księdza, kioskarza i aptekarza) trudno uznać za szczególnie szczęśliwych.
Film można odczytać jako ostrą satyrę na Kościół katolicki. Nie ma w nim pozytywnych postaci księży: ojciec Fabijan zabawia się w demiurga, którego działania przynoszą więcej nieszczęść niż sukcesów, biskup przypływa na wyspę na drogim jachcie (co prowokuje pytanie: „magnat czy mafiozo?”), zaś stary proboszcz – duchowny idealny – okazuje się pedofilem. Gdyby jednak skupić się na antyklerykalnej wymowie filmu, recenzję można by skończyć, zastanawiając się co najwyżej, czy obraz rzeczywiście trafnie opisuje kondycję duchowieństwa w Chorwacji. Warto więc skoncentrować się na innym wątku: działania „Ojca Szpilera” i jego kolegów można uznać za przykład „polityki” mającej na celu rozwiązanie kryzysu demograficznego. Inspiruje to do namysłu nad sensem oraz zasadami skutecznej polityki rodzinnej w ogóle i nad tym, czy Kościół katolicki ma pomysł – inny niż przekłuwanie prezerwatyw – jak ją prowadzić.
Kobiecość = macierzyństwo?
Przekonanie, że „prezerwatywa zabija” i że trzeba coś z tym zrobić, jest kolejnym wspólnym elementem dla katolicyzmu w Chorwacji i Polsce. Janusz Głowacki w „Ściekach, skrzekach, karaluchach. Utworach prawie wszystkich” (1996) opisuje historię grupy pobożnych kioskarek, które zawiązały spisek „w celu uratowania dusz swoich klientów” i żeby uchronić ich od praktykowania grzesznego sposobu zapobiegania ciąży, robiły dziurki w kondomach. Ten przejaw społecznego zaangażowania i aktywizacji obywatelek dobrze oddawał nastroje z początku lat dziewięćdziesiątych, wywołane sporem dotyczącym zaostrzenia tzw. ustawy aborcyjnej.
Podobnie jak inne religie, katolicyzm od dawna interesował się seksualnością i prokreacją wiernych (a także i niewiernych). Utożsamianie kobiecości z macierzyństwem; związany z tym jednoznaczny komunikat, że priorytetem, powołaniem oraz podstawowym zadaniem i „świętym obowiązkiem” kobiety jest rodzenie dzieci, a także kult Maryi jednoznacznie pozytywnie waloryzują posiadanie potomstwa. Doceniane przez Kościół macierzyństwo legitymizuje tradycyjny podział ról w rodzinie: kobieta powinna skupić się na domu oraz dzieciach i „poświęcać” dla nich swoje plany, jeśli zajdzie taka potrzeba; mężczyzna ma przede wszystkim działać w sferze pozadomowej.
Oczywiście, uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że dominacja religii katolickiej jest głównym czynnikiem odpowiedzialnym za niską dzietność. | Małgorzata Sikorska
Problem jednak w tym, że współcześnie, przynajmniej w krajach z kręgu kultury zachodniej, ten podział nie odpowiada coraz większej grupie kobiet – a chyba także i coraz większej grupie mężczyzn. I może nie jest przypadkiem, że spośród jedenastu państw europejskich, dla których wskaźniki dzietności są najwyższe i przekraczają 1,7 jedynie w trzech przeważającą religią jest katolicyzm. Co więcej, tylko w jednym z nich – Irlandii – można zakładać duży wpływ tej doktryny na podejmowane przez ludzi decyzje dotyczące sfery życia rodzinnego. W pozostałych dwóch sytuacja jest bardziej skomplikowana. W dbającej o neutralność światopoglądową Francji, której 60 proc. mieszkańców deklaruje wprawdzie bycie katolikami, wpływ Kościoła na życie obywateli wydaje się ograniczony. Podobnie w Belgii, gdzie także ponad połowa mieszkańców przyznaje się do wyznania katolickiego, ale gdzie jednocześnie dynamicznie rośnie grupa osób opisujących się jako niewierzący. W pozostałych państwach z tej najbardziej „płodnej” jedenastki (Islandii, Turcji, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Danii, Holandii i Czarnogórze) katolicyzm jest co najwyżej religią mniejszości, a siła oddziaływania tej doktryny na decyzje obywateli wydaje się niewielka.
Oczywiście, uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że dominacja religii katolickiej jest głównym czynnikiem odpowiedzialnym za niską dzietność. Niemniej jednak, propagowanie przez Kościół tradycyjnego modelu rodziny, w której powinny być dzieci i to najlepiej więcej niż jedno, wydaje się coraz słabiej motywować – nawet wierzących.
Skąd się biorą dzieci?
Podanie „przepisu” na podniesienie dzietności może nie być aż tak skomplikowane, jak się często sądzi i bynajmniej nie ma nic wspólnego z uszkadzaniem środków antykoncepcyjnych. Współcześnie, przynajmniej w krajach europejskich, kluczowe są dwa elementy: po pierwsze – społeczne waloryzowanie pracy kobiet i wprowadzanie rozwiązań ułatwiających łączenie wykonywania obowiązków zawodowych z byciem mamą (chodzi przede wszystkim o dostępność żłobków i przedszkoli oraz o elastyczne formy zatrudnienia); po drugie – idea zrównywania obowiązków (i praw) obojga rodziców.
W Polsce, jak pokazują wyniki badań CBOS [2], lepiej wykształcone kobiety (które – statystycznie – częściej są aktywne zawodowo, częściej więcej zarabiają a także częściej czerpią satysfakcję z pracy) chciałyby mieć więcej dzieci. Przeczy to tezie, że uważają one karierę za ważniejszą niż macierzyństwo. Wiele kobiet chciałoby i jednego, i drugiego, problem w tym, że przy braku efektywnej polityki społecznej prowadzonej przez państwo trudno te aktywności łączyć i także z tego powodu rośnie grupa rodzin wychowujących jedynaków. Ważnym czynnikiem mającym wpływ na podjęcie przez kobietę decyzji o kolejnym dziecku (bo to jednak wciąż kobiety mają w tej sprawie więcej do powiedzenia) jest również wsparcie ze strony rodziców oraz męża/partnera. To z kolei – gdy mowa o zaangażowaniu ojców – wpisuje się w idee równouprawnienia w rodzicielstwie.
Tymczasem, docenianie pracy zawodowej kobiet, a tym bardziej nietradycyjny podział obowiązków domowych nie pasują do wizji życia rodzinnego propagowanej przez Kościół katolicki. Może to podpowiadać, dlaczego ranking krajów europejskich ze względu na wskaźnik dzietności wygląda tak, a nie inaczej. Wydaje się, że ze względu na niedopasowanie propozycji Kościoła do potrzeb, aspiracji i planów obywateli większości krajów europejskich, trudno wyobrazić sobie skuteczną „politykę prorodzinną” proponowaną przez tę instytucję, inną niż inicjatywa księdza Fabijana i jego wspólników. „Ojciec Szpiler” dobrze pokazuje bezradność Kościoła: żaden z przedstawionych w filmie księży nie ma przecież pomysłu – innego niż spisek – na to, jak zachęcić wiernych do zawierania małżeństw i posiadania dzieci.
Przypisy:
[1] Choć Chorwacja jest w „lepszej” sytuacji: współczynnik dzietności osiągnął wartość 1,51 (dane dla 2012, Eurostat) a dla Polski – 1,32 (dane dla 2013, GUS).
[2] http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2013/K_029_13.PDF.
Film:
„Ojciec Szpiler”, reż. Vinko Brešan, Chorwacja, Serbia 2013.
[yt]lG6J1jHKYm4[/yt]