Gniew jest moją karmią:

  Sama się trawię i głodową śmiercią

  Umrę z sytości. Pójdź, córko; zaniechaj

  Tych niedołężnych, nadaremnych żalów;

  Rozpaczaj tak jak ja, na wzór Junony

  Wrąc gniewem. Pójdź, pójdź.

William Szekspir, Koriolan

Pojednanie po ludobójstwie, tak jak najczęściej przedstawia się je w dyskursie publicznym, jest fikcją. Kiczowatą, mało realistyczną i krzywdzącą. Stawiającą ocalonych pod pręgierzem moralnych i politycznych nacisków. Powtarzającą stare bajki o pokoju między narodami, które muszą przezwyciężyć przeszłość, aby wspólnie podążać ku świetlanej przyszłości.

3Opowieść o ludobójstwie reprodukuje bowiem głęboko zakorzenione nacjonalistyczne mity. Cóż to znaczy, że Hutu mordowali Tutsi i Twa, Turcy – Ormian, a Niemcy – Żydów i Romów? Jeden oszalały lewiatan postanowił unicestwić drugiego? Ludobójstwo oparte jest na trudnej do zrekonstruowania figuracji sprawców, ofiar i świadków. Żadna z tych wspólnot nie jest homogeniczna, niewielu jest bez winy, prawie u każdego da się odszukać działania, które ocaliły innym życie (nawet u strażnika w obozie, który „jedynie” pobił, a mógł napisać meldunek, skazujący na pewną śmierć). Hierarchie narzucali bowiem nie tylko sprawcy w swoich obłąkanych ideologiach, ale stawały się one codziennością masowej eksterminacji.

Oczywiście, to sprawcy tworzą kategorię ofiar. To oni z osób o różnym statusie materialnym, wykształceniu, wyznaniu, poglądach politycznych tworzą homogenicznego wroga, który ulega nieustannej naturalizacji w dyskursie publicznym. Do czasu uchwalenia ustaw norymberskich opinie o tym, kto jest Żydem, bardzo różniły nazistów. Kategoria wroga jest nieustannie konstruowana w ludobójczych praktykach, jak wtedy, gdy bojówkarz Interahamwe decydował przy barykadzie, czy zmasakrować maczetą podejrzaną osobę. Ale sytuacja ofiar była zróżnicowana. Sposoby cierpienia i śmierci odmienne, często nieporównywalne.

 

Ludobójstwo oparte jest na trudnej do zrekonstruowania figuracji sprawców, ofiar i świadków. Niewielu jest bez winy, zdarzało się, że największy zbrodniarz ratował komuś życie. | Lech M. Nijakowski

Co łączy „królika doświadczalnego” z Ravensbrück z Chaimem Rumkowskim, niesławnym przywódcą łódzkiego getta? W niemieckich obozach koncentracyjnych istniała nie tylko oficjalna kategoryzacja i hierarchia więźniów, której widomym znakiem były winkle, ale i drabina stworzona przez więźniów, gdy często ci na górze ocaleli dzięki temu, że wysyłali na śmierć tych na dole. Giorgio Agamben napisał, że „prawdziwych”, „całkowitych” świadków barbarzyństwa niemieckich obozów nie było i nie ma – pełne świadectwo mogli dać tylko ci zwani muzułmanami, którzy znaleźli się na samym dnie. A oni ulecieli z dymem krematoriów.

Kto ma zatem przebaczyć? Ocaleni w swoim imieniu? W imieniu członków rodziny? W imieniu ofiar – sztucznej kategorii narzuconej przez sprawców? Wybaczyć komu? Bezpośrednim sprawcom? Ich mocodawcom? Członkom „narodu sprawców”, który przecież też był radykalnie oczyszczany przez politycznych fundamentalistów z wszelkich kategorii obcych i poddany politycznej opresji? Przez ile pokoleń moc zachowują krzywda i wina? Na te pytania padało wiele wzajemnie wykluczających się odpowiedzi. I nie da się udzielić odpowiedzi ostatecznej.

Kapitał krzywdy

W praktyce o pojednaniu, winie, karze, krzywdzie mówi się w odniesieniu do niestabilnej rzeczywistości społecznej po ludobójstwie. To terminy dyskursu politycznego, który ma odnowić porządek społeczny, zapewnić pokój i władzę nowym zwycięzcom. Czy to z „narodu ofiar” ‒ jak w przypadku Rwandy po ludobójstwie w 1994 r. – czy z „narodu sprawców” – jak w przypadku Turcji po I wojnie światowej. Strategii dyskursywnych jest oczywiście wiele – od skrajnego negacjonizmu przez racjonalizację masowego mordu po łzawe przeprosiny i wypłacenie odszkodowań. Często ocaleni nie tylko nie mają wpływu na tę politykę pamięci, ale wręcz traktowani są jako przeszkoda, wstydliwe przypomnienie o własnej słabości. Tak było w Izraelu w pierwszych latach jego istnienia.

Krzywda staje się czymś politycznie użytecznym – „kapitałem krzywdy” – który można politycznie wykorzystać. Od lat dziewięćdziesiątych jesteśmy świadkami rosnącego znaczenia politycznych rytuałów pokuty, które odgrywają rządy państw zaangażowanych w mord. Lub przynajmniej biernie przyglądających się zagładzie. Nawet Wielka Brytania, dumnie pomijająca milczeniem zbrodnie imperium, musiała dostrzec własne zbrodnie w Kenii po zdławieniu powstania Mau Mau. W Stanach Zjednoczonych do dobrego tonu wśród liberalnych elit należy przypominanie o rzezi rdzennych Amerykanów, którzy w latach 1866–1890 padli ofiarą systematycznego ludobójstwa częściowego.

 

Przymus pojednania staje się moralnym i politycznym imperatywem, który kryminalizuje działania ocalonych pragnących natychmiastowej sprawiedliwości. | Lech M. Nijakowski

Przymus pojednania staje się moralnym i politycznym imperatywem, który kryminalizuje i potępia działania ocalonych, którzy często chcieli natychmiastowej sprawiedliwości. Nie tylko tej jurydycznej, zdystansowanej, w sędziowskich togach. Także namacalnej, pachnącej krwią i cierpieniem sprawców, jak z wczesnych tragedii zemsty Szekspira. W wyzwolonych niemieckich obozach koncentracyjnych ocaleni dostawali nieraz czas na „prywatne porachunki”, gdy więźniowie mordowali innych więźniów – kapo, donosicieli lub po prostu cyników po trupach idących do ocalenia. Dziś nie jest to już tak wielkie tabu w dyskursie publicznym jak jeszcze 20 lat temu, ale nadal wywołuje konsternację. Jak wywyższeni moralnie przez cierpienie mogli zachować się jak barbarzyńcy, z rąk których cierpieli?

Zresztą, nie wszystkie ofiary pasują do narodowych narracji. Pigmeje Twa z Rwandy nie przebili się do zbiorowej świadomości zatroskanych narodów. Homoseksualni więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych nadal są dyskryminowani, w tym przez byłych współwięźniów. Komuniści – ofiary rzezi i pogromów (jak w Indonezji w latach 1965‒1966) – muszą najpierw spłacić moralny dług zaciągnięty przez bolszewików.

Mordować można tylko na komendę

Państwo nie lubi niekontrolowanej przemocy, w tym zemsty. Mordować można na komendę, zgodnie z ustalonymi procedurami. Pomijając epizody przyzwolenia na oddolną zemstę – jak w przypadku żołnierzy Armii Czerwonej w Prusach Wschodnich – karze się ocalonych za wymierzanie sprawiedliwości. Oczywiście, lincz i pogrom, te ludowe akty sprawiedliwości retrybutywnej, nie zasługują w najmniejszym stopniu na pochwałę. Ale dochodzi do nich często wtedy, gdy ocaleni czują się zdradzeni, gdy nie doświadczają namacalnych aktów sprawiedliwości, gdy nawet zakazuje się im publicznie mówić o zbiorowej winie sprawców. Polityka pojednania w Rwandzie, w ramach której próbuje się wyrugować podział na Hutu i Tutsi czy też Komisja Prawdy i Pojednania w RPA – zasługują na uznanie jako działania zmierzające do stabilizacji i usunięcia zagrożenia wybuchem nowego konfliktu. Ale to nie jest sprawiedliwość, którą rozumie i akceptuje wielu ocalonych czy byłych więźniów politycznych.

 

Być może historia powtarza się jako farsa, ale Klio ma upodobanie do tasiemcowych seriali pełnych krwawych epizodów. | Lech M. Nijakowski

Po ludobójstwie zawsze odtwarzał się nieład międzynarodowy, w którym kluczową rolę odgrywają państwa narodowe, kierujące się Realpolitik i wspierające reprodukcję takich wyobrażonych wspólnot jak narody. Młodzi ludzie z jednej strony uczeni są o zbrodniach przeszłości, a z drugiej ‒ socjalizowani jako dobrzy obywatele i patrioci. Czyli ludzie, którzy gotowi będą zabijać na rozkaz wskazanego przez państwo wroga. Upamiętnianie przeszłości skrojone jest na potrzeby teraźniejszości. Heroizuje się walkę zbrojną, nawet skazaną na niepowodzenie, a pomija milczeniem działania mocarstw, które umożliwiły ludobójstwo. Gdzie pomnik Wspólnoty Międzynarodowej, ocierającej chustką łzy i powstrzymującej się od realnej interwencji w rzezie w rejonach pozbawionych ropy naftowej?

Współczesny świat pełen jest ognisk zapalnych, które mogą doprowadzić do nowych masakr i ludobójstw. Być może historia powtarza się jako farsa, ale Klio ma upodobanie do tasiemcowych seriali pełnych krwawych epizodów. Nawet jeśli są kiczowate i nudzą międzynarodowych dziennikarzy. Wspominając przeszłe zbrodnie, nie wystarczy ograniczyć się do upamiętniania ofiar i bohaterów, inicjowania dialogu intelektualistów, organizowania spotkań młodzieży czy podpisywania deklaracji „Nigdy więcej!”. Trzeba budować międzynarodowe sieci obywateli świadomych nieustającego zagrożenia ludobójstwem i gotowych w krytycznych momentach naciskać na koniunkturalne rządy, aby interweniowały, powstrzymując ludobójczą mobilizację.