„Noe. Wybrany przez Boga” Darrena Aronfsky’ego to najgorszy film, jaki w życiu widziałem – nieprawdopodobna, nieznośnie patetyczna chała z rwącą się i nudną akcją oraz groteskowo rozbuchaną, zrealizowaną komputerowo scenografią. Właściwie większość rzeczy mnie tu irytowała: animowany wąż, przesuwający się las, kwiatki wyrastające pod wpływem łez czy kretyńskie kamienne potwory jako upadłe anioły, które w Biblii miały być przyczyną likwidacji świata, a w tej historii stoją po stronie Noego. Hologramy Adama i Ewy w raju były wręcz śmieszne – ich przedstawienie wiązało się na dodatek z pewną obłudą: w danym filmie możemy pokazać zwały trupów, ale dwójki gołych ludzi biegających po ogródku pokazać już nie możemy, w związku z tym muszą przyjąć postać zamazanych widm. Zirytował mnie nawet Anthony Hopkins jako Matuzalem – przedstawiony bez pomysłu, jako sklerotyk, który idzie do lasu po borówki i ginie. W biblijnych midraszach jest tak, że potop zostaje przesunięty właśnie ze względu na szacunek dla sędziwego wieku Matuzalema, następuje dopiero, gdy on umiera. Dlaczego właśnie ze względu na Matuzalema, a nie kogoś innego? W midraszowej interpretacji opowieści o Noem zaczynają się pojawiać pewne pytania…
Aronofsky tymczasem zrobił za wielkie pieniądze film strasznie niedobry, który jako dzieło sztuki filmowej się nie broni. Postawił wprawdzie – czy przemycił – kilka ważnych pytań, które Biblia stawia – ten fragment Księgi Rodzaju, które nadaje się na moralitet. Wyobrażam sobie jednak, że historię Noego, jego rodziny, potopu oraz ich decyzji można by przedstawić w kameralnym teatrze bez jednej dekoracji; ósemka aktorów mogłaby siedzieć na podłodze i zadawać te same pytania. Wszystkie potwory, wyrastające drzewa, węże, błyskawice, są do tego niepotrzebne, choć rozumiem, że są one efektem robienia filmu w Hollywood. Nawet jako produkt hollywoodzki, film ten ponosi jednak klęskę.
Szaleństwo nadintepretacji
Zacznijmy od tego, że jest to próba ekranizacji biblijnego potopu, która została przeinterpretowana. W oryginale potop miał być karą za grzechy ludzkości, potomków Adama. Konkretnym powodem jego sprowadzenia było pojawienie się demonów czy upadłych aniołów, którzy zeszli na Ziemię by płodzić potomstwo z ludzkimi kobietami. Rodzaj ludzki doszedł już do pewnego stadium zwyrodnienia i grzechu, w związku z tym potop pojawia się jako kara. Noemu i jego rodzinie – czyli żonie i trzem synom, którzy w oryginalnej historii mają już żony – poleca się, żeby wykonali rzeczoną Arkę, zgromadzili zwierzęta i przeżyli. Cała reszta ludzkości, w tym owe bękarty demonów i ziemian, mają wyginąć. Potop służy zatem oczyszczeniu ludzkości czy też jej ukaraniu. Powiedziane jest też, że to kara ostateczna, to znaczy, że drugiej takiej kary wygubiającej całą ludzkość z wyjątkiem tej ósemki nie będzie. Dalszy ciąg tej historii znamy: wody opadają, wszystko zaczyna się od nowa, a na niebie pojawia się tęcza, symbol nowego przymierza człowieka z Bogiem. Nadane zostają mu jakieś prawa, tak zwane siedem praw noachidzkich, które mają obowiązywać całą ludzkość: zakaz zabijania, zakaz kradzieży, zakaz cudzołóstwa, zakaz czczenia idoli, zakaz bluźnienia Bogu, zakaz spożywania żywych zwierząt (jest to ważne, ponieważ źli ludzie rozrywają żywe zwierzęta), oraz nakaz budowy społeczeństwa, które posługiwałoby się własnym sądownictwem, czyli takiego, które potrafiłoby uregulować sprawy publiczne, kierowało się zasadą sprawiedliwości.
„Noe” Aronofsky’ego do wzoru biblijnego ma się tylko o tyle, że jest przedstawieniem kilkudziesięciu wersetów, które opowiadają o potopie, obudowanych po części opowieściami z midraszy i różnych komentarzy rabinicznych, a po części fantazją samego autora czy współscenarzysty, którzy wymieszali różne inne motywy biblijne. Ulepili z tego jakąś własną opowieść, która z historią kanoniczną ma już niewiele wspólnego.
Z midraszy czy komentarzy rabinicznych do Biblii mamy tutaj przemycony chociażby wątek demonów czy też po prostu zła, które również trafia na Arkę. W filmie jest ono reprezentowane przez Tubal-Kaina, który wkrada się na Arkę; to jeden z potomków Kaina, ma symbolizować zło człowieka, a zarazem ludzi, którzy są skazani przez Boga na zagładę. Według różnych midraszy zło – jako demony czy też po prostu zło tkwiące w Noem – dostało się na Arkę i przetrwało. Potop nie oznaczał zatem całkowitego przemodelowania człowieka, ludzkość wyszła z niego taka, jaką była wcześniej, również z swymi złymi skłonnościami, i wcale nie uległa naprawie. Tubal-Kain reprezentuje właśnie ludzkość czczącą idoli, niewierną bogu, źle prowadzącą się. Według niektórych biblijnych komentarzy jest on bratem żony Noego, czyli jego szwagrem, co w ogóle w filmie nie zostało pokazane, a dodawałoby mu może pewnych rodzinnych napięć, które zupełnie nie zostały wykorzystane.
Patriarcha – radykalny ekolog?
Inna rzecz to jednak pytanie moralne, które historia o Noem stawia. Aronofsky próbuje sobie z tym na swój sposób radzić, co raz mu się udaje, raz nie. Chociażby z pytaniem o to, czy Bóg mógł wygubić całą ludzkość? Noe, jako wykonawca strasznego rozkazu Boga jest posłusznym i pobożnym człowiekiem, który przyjmuje pewną misję: godzi się ocalić własną rodzinę i akceptuje wyrok na resztę ludzkości. Nie jest pewien, czy rodzina jest na nią gotowa. Jego synowie zadają mu pytania, czy ma on świadomość, że wśród ludzi, którzy giną, są też dzieci, ludzie sprawiedliwi, a nie tylko źli, podczas gdy my ratujemy zwierzęta?
W tradycyjnej myśli żydowskiej czy chrześcijańskiej człowiek jest koroną stworzenia. W filmie to właśnie Tubal-Kain jest wyrazicielem takiego tradycyjnego poglądu biblijnego, który dzisiaj utożsamia się z myśleniem konserwatywnym: człowiek jest panem świata, całej przyrody. Noe jest jego przeciwnikiem, człowiekiem, który byłby gotów poświęcić całą ludzkość dla dobra świata. Ma on nie tylko przeciągnąć ludzkość przez tę, nazwijmy to tak, szczelinę, z której wyjdzie tylko on i jego rodzina. Dochodzi do wniosku, że ludzkość należy wygubić w całości, dlatego Bóg sprowadza na ziemię potop. Stąd jego obsesja, żeby zamordować własne wnuki, które dopiero mają się narodzić. Jest to ciekawa interpretacja: świat prawdziwie ocalony po kosmicznej katastrofie będzie światem bez tego, co powstało na samym końcu dzieła stworzenia, czyli człowieka. Jest to myśl kusząca, bo może świat by rzeczywiście lepiej wyglądał bez ludzkości. Rzecz w tym, że ona w ogóle nie jest biblijna – ani żydowska, ani chrześcijańska.
Noe w ujęciu Aronofsky’ego dochodzi do wniosku, że świat prawdziwie odkupiony, po potopie, będzie światem bez człowieka. Jest to jednak interpretacja reżysera, której nie ma w literaturze rabinicznej. | Piotr Paziński
Czytałem o ekologicznych interpretacjach filmu Aronofsky’ego: gdyby Noe miał do wyboru ocalenie człowieka i przyrody, wybrałby przyrodę i zanegowałby tym samym fakt jej poddaństwa. Żaden chyba ze współczesnych radykalnych ekologów nie sugeruje jednak zamordowania całej ludzkości po to, żeby uratować planetę. Proponują co najwyżej – całkiem zresztą słusznie – takie przeformułowanie rozumienia człowieczeństwa, w którym człowiek nie byłby koroną stworzenia. Noe w ujęciu Aronofsky’ego dochodzi jednak do wniosku, że świat prawdziwie odkupiony, po potopie, będzie światem bez człowieka. Jest to jednak interpretacja reżysera, której nie ma w literaturze rabinicznej.
Wobec myślenia bliblijnego czy religijnego, wyrastającego z Biblii – żydowskiego, katolickiego, protestanckiego – często wysuwa się zarzut, że jest antyekologiczne, to znaczy że skoro człowiek jest koroną stworzenia, to może sobie robić co chce. Przyroda i ziemia są jednak zdewastowane także w tych kulturach, które z Biblią się nie łączą, chociażby w Indiach. Ślady myślenia, które dzisiaj nazwalibyśmy ekologicznym, obecne są na przykład w judaizmie rabinicznym: ochrona przyrody, oszczędzanie zwierząt, niezrywanie owoców z młodych drzew czy postulat, że w czasach mesjańskich wegetarianizm byłby najwłaściwszą dietą i postawą etyczną. Ale niewątpliwie jest powiedziane, że to człowiek i tylko on został stworzony na obraz i podobieństwo Boga.
Można by to oczywiście jakoś przeformułować. Biblijny Bóg w religii żydowskiej przejawia się na bardzo, bardzo wiele różnych sposobów, i zawsze jest, jak to powiedział Eric Auerbach, oświetlany tylko wąskim snopem światła, co znaczy, że tylko jakiś aspekt jego historii jest oświetlony, podczas gdy cała reszta pozostaje gdzieś na dalszym planie, niewidoczna. To człowiek sobie dobiera Jego cechy, choć Bóg jest jednak zawsze ukryty, tylko objawia się w taki czy inny sposób. Co zatem znaczy „być na obraz i podobieństwo Boga”? Poniekąd jest to tylko ludzkie wyobrażenie. Równie dobrze można by zatem wyobrazić sobie Boga jako wielkiego ekologa i wówczas człowiek też musiałby go naśladować.
Ofiara Noego a ofiara Abrahama
Myśl ta w filmie jest połączona z historią ofiary Abrahama z Izaaka. Zawsze w klasycznym odczytaniu Biblii pojawia się jednak pytanie: skąd Abraham albo skąd Noe wiedzą, że to Bóg do nich mówi, a nie demon, szatan albo ich własne myśli. W historiach biblijnych Noe jest po prostu człowiekiem pobożnym, wypełnia rozkazy Boga; u Aronofsky’ego to jednak człowiek tak bardzo przekonany, że ma wdrożyć polecenia Boga, że gotów jest zrobić to dosłownie po trupach. Bóg każe Noemu złożyć ofiarę z całej ludzkości, a Noe idzie nawet dalej – nie cofa się i jest gotów zabić własną rodzinę. W dwudziestym drugim rozdziale Księgi Rodzaju, kiedy Abraham podnosi nóż, gotów zabić Izaaka, w ostatnim momencie słyszy głos anioła, który mówi: „nie podnoś ręki” – i cofa się. Wtedy Bóg mówi: sprawdziłem, byłeś gotowy to zrobić, widzę, że jesteś wierny, ale się wycofuję i w ogóle nie chciałem nigdy, żebyś złożył Izaaka w ofierze. U Aronfsky’ego jednak nie ma Boga, mamy milczące, agnostyckie niebo. Nie wiemy, czy Noe jest w ogóle pewien, czy to Bóg do niego przemawia, czy są to jego własne emocje. Jest to być może świat bez Boga, świat ateisty, któremu tylko coś się wydaje. To sam Noe, patrząc na swoje wnuczki, dochodzi do wniosku, że nie potrafiłby ich zabić. Jest to ładny moment: oto nie potrzeba żadnej transcendencji, żadnej sankcji wyższej, by nie zabijać. Sankcją są owe dwie wnuczki – tylko życie, nowe życie, którego Noe nie umie czy nie może im odebrać. Jak gdyby twarz bliźniego była fundamentem nowego ładu: Noe nie potrafi zabić tych dzieci, kiedy na nie patrzy.
Można uznać, że Aronofsky byłby skłonny twierdzić, że nie ma tu żadnej transcendencji, tylko wszystko się dzieje w samym Noem i to on jest Bogiem dla siebie i dla świata. | Piotr Paziński
Jest tu też pewna analogia, której reżyser w ogóle nie wykorzystuje: z historią targu Abrahama z Bogiem o Sodomę i Gomorę, o liczbę sprawiedliwych. Aronofsky mógłby pokazać Noego, który się wykłóca z Bogiem o to, ile osób może ocalić, albo prosi, by w ogóle nie wygubić ludzkość. Noe w wydaniu Russela Crowe’a tego jednak w ogóle nie robi, jest właściwie robotem. Nie widzę zatem, żeby Noe według Aronofsky’ego był szczególnie religijny, w sensie Kierkegaarda, Heschela czy Lévinasa, czyli był człowiekiem, który miałby wątpliwości; byłby jednocześnie religijny, a z drugiej strony skłonny z Bogiem się kłócić. Ta tradycja kłócenia się z Bogiem jest przecież tradycją właśnie judaistyczną z samego rdzenia Biblii, księgi Rodzaju. Stąd imię Izrael, ten, który walczy, spiera się z Bogiem. Z Bogiem należy się spierać, zadawać mu pytania. Abraham wykłóca się z Bogiem, Jakub z nim walczy, Mojżesz również mówi Bogu kilkakrotnie: „nie, nie zrobię tego, Ty nie masz racji”. Bóg w tradycji żydowskiej nie jest zatem siłą kosmiczną, której nie można się przeciwstawić. Bywa oczywiście potężnym władcą i stwórcą świata, ale bywa też partnerem dyskusji, a także kimś, kto debatę przegrywa. Mojżeszowi udaje się kilkakrotnie zagiąć Boga, pokazać: „widzisz, zupełnie nie masz racji, zrobimy tak jak ja uważam”. Aronofsky zupełnie nie korzysta z tej żydowskiej tradycji kłócenia się z Bogiem. Mamy tu za to do czynienia z przerażającą, kosmiczną siłą, która równie dobrze może być kosmosu hałasem. Noe może nie być człowiekiem religijnym, tylko swoistym automatem i dlatego gotów jest on wszystkich wymordować.
W ostatniej scenie Noe wchodzi na dodatek w buty Boga, kiedy mówi do swojej rodziny: „rozmnażajcie się i rozradzajcie”. W tym sensie można uznać, że Aronofsky byłby skłonny twierdzić, że nie ma tu żadnej transcendencji, żadnego partnerstwa w postaci tak czy inaczej pojmowanego Boga, tylko wszystko się dzieje w samym Noem i to on jest Bogiem dla siebie i dla świata. W tym sensie Noe się staje Tubal-Kainem, bo to Tubal-Kain mówi, że Bóg nam pozwolił być tak jak on, stworzył nas na obraz i podobieństwo.
Ani dla fundamentalistów, ani dla agnostyków
W „Noem” Aronofsky’ego nie widzę jednak otwarcia na ateistów czy agnostyków. Jeśli ateiście wystarczy konkluzja, że być może nie ma żadnego Boga, czyli mamy tylko immanencję, wszystko dzieje się w głowie Noego, który jest po prostu szaleńcem poddanym jakimś fundamentalnym myślom i w związku z tym jest gotów wymordować ludzkość – jest to myśl strasznie miałka. Tak samo nie jest to ukłon w stronę fundamentalistów – oni tego filmu nie zaakceptują, jako że historia opowiedziana przez Aronofsky’ego nie jest literalnym przełożeniem opowieści biblijnej na obraz filmowy.
Takie dosłowne literalne interpretacje Biblii mnie zresztą zupełnie nie interesują, są tak samo nieciekawe jak dosłowne ekranizacje „Iliady”, na przykład „Troja”. Widzimy w niej gwiazdy hollywoodzkie, które wcielają się w Odyseusza czy Achillesa, ale nic nowego z tego nie wynika. Biblia jest tekstem, który podlega interpretacji, nieustającemu studiowaniu. Cała tradycja żydowska jest tradycją interpretacji Tory – pisania komentarzy i komentarzy do komentarzy, traktowania Biblii jako żywej opowieści. Oczywiście można pokazywać, że historia tych komentarzy przechodziła przez różne etapy ortodoksji, które eliminowały niektóre interpretacje, ale przynajmniej od kilkuset lat wszystko już z Biblią wolno robić. Nie uważam w związku z tym, by jakakolwiek nieliteralne odczytanie Biblii było z zasady bluźniercze. Najciekawsze są filmy, które wykorzystują potencjał tkwiący w jej interpretacji, pokazujące, jak Biblia może żyć jako tekst w dzisiejszym świecie. „Poważny człowiek” braci Coen był taką wariacją na temat księgi Hioba, „Fanatyk” Henry’ego Beana z Ryanem Gosslingiem wykorzystywał rozmaite interpretacje ofiary Abrahama, przydające się do zrozumienia motywacji młodego Żyda, który staje się antysemitą, a potem przestaje nim być. Biblia jest jednym z tych tekstów, które stawiają bardzo ważne pytania moralne, i nie trzeba być tu człowiekiem pobożnym, żeby to uznawać. Wolno ją interpretować, ale trzeba to robić z głową, co Aronfsky’emu się jednak nie udało.
[yt]_OSaJE2rqxU[/yt]
Film:
„Noe. Wybrany przez Boga”, reżyseria Darren Aronofsky, prod. USA 2014
Na podstawie wypowiedzi mówionej opracowali:
Grzegorz Brzozowski, Eliasz Robakiewicz, Wojciech Engelking