Rosyjska agresja na Ukrainę spowodowała ożywienie zainteresowania armią. Dyskusja o roli wojska w państwie była w III RP prowadzona rzadko i bardzo nieudolnie przy okazji misji w Iraku i Afganistanie. Bardzo ciekawe były zwłaszcza dyskusje związane z naszą obecnością w Iraku. W prawie każdym tekście na ten temat mówiono o ewentualnym bezwizowym ruchu do Stanów Zjednoczonych i olbrzymich kontraktach naftowych oraz budowlanych, jakie możemy zdobyć. Takie teksty, produkowane przez dziennikarzy, odzwierciedlały przeciętne opinie Polaków. O tym rozmawiano przy piwie i na imieninach u cioci.
Czy nie jest to szokujące w zestawieniu z tradycyjnym w naszym kraju podejściem do walki zbrojnej i armii, które można streścić w słowach „Bóg, Honor, Ojczyzna”? W czasie pierwszej wojny światowej Niemcy (celował w tym zwłaszcza Werner Sombart) lubili porównywać swoje szlachetne bohaterstwo wynikające z miłości do ojczyzny z angielskim – jak to nazywali – kupieckim podejściem do wojny. „Anglicy walczą do ostatniego szylinga, my do ostatniego żołnierza”, pisał Sombart. Wojna w imię ideologii była uznawana za moralnie usprawiedliwioną, wojna w imię interesów za moralnie podłą.
Należy zawsze pamiętać, że prawdziwymi patriotami byli nie tylko żołnierze AK, lecz także esesmani, żołnierze radzieccy, banderowcy, czetnicy, ustasze – wszystkich łączyło przekonanie, że służba ojczyźnie jest ponad wszystko, ponad wszystko, co zna świat. | Jacek Szymanderski
My Polacy mamy długą tradycję krwawych i niszczących walk o godność i honor bez szans na zwycięstwo. A jednak w 58 lat po powstaniu warszawskim i 140 lat po powstaniu styczniowym, usprawiedliwiano w polskich mediach nasz udział w wojnie z Irakiem wskazując na lepsze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi i miliardowe kontrakty (choć, jak wiemy, nasze działania militarne nie doprowadziły do osiągnięcia tego celu). Wspominano także o celu politycznym – podkreślenie obecności w NATO – jednak w mediach ta sprawa pojawiała się znacznie rzadziej. Czy to znaczy, że po 1989 r. odeszliśmy od romantycznej tradycji, charakterystycznej szczególnie dla naszego i niemieckiego rozumienia patriotyzmu?
Ostatnia zbrojna walka, w której osiągnięto zwycięstwo to wojna z bolszewikami w 1920 r., a przed nią odsiecz wiedeńska 1683 r.. Wszystkie inne wysiłki zbrojne w ciągu ostatnich 300 lat kończyły się klęską. Jedno z największych zwycięstw, jakie osiągnęliśmy w ostatnich wiekach, zwycięstwo „Solidarności” – osiągnęliśmy bez przemocy. Ewentualne negatywne konsekwencje tej walki (więzienia itp.) ponosili tylko działacze i ich najbliżsi, ale już nie sąsiedzi. Mimo to ta walka odbiera od społeczeństwa znacznie mniej hołdów niż np. walka tak zwanych „żołnierzy wyklętych”, którzy bez żadnych szans walczyli o własną godność i honor, sprowadzając klęski i nieszczęścia na całe wsie – bez pytania ich o zgodę.
Gdyby Rosjanie zauważyli, że stalinizm, wojna w Afganistanie, Czeczenii to nie chwała, a hańba – Putin nie byłby Putinem, a Rosja Rosją. | Jacek Szymanderski
W ostatnich latach nasi zawodowi żołnierze ginęli na misjach, ale nie masowo, a w liczbach porównywalnych raczej do ginących na służbie policjantów czy strażaków. Można było powiedzieć: „no cóż taki zawód – ci co go wybierają muszą liczyć się z ryzykiem utraty życia”. W taki sposób niepostrzeżenie zaczął się proces erozji romantycznej tradycji. Wojsko nadal jest nosicielem znaków narodowych i głównym celebransem liturgii narodowej w czasie świąt. Ale armie zawodowe i pracujący w nich żołnierze, podobnie jak w czasach przed powszechnym poborem, mogą być traktowani z szacunkiem, lecz jak ludzie, którzy dobrowolnie wybrali swój los. To oni sami muszą znaleźć uzasadnienie swojego ryzykownego wyboru.
Pamiętam z czasów PRL częsty widok zawodowych żołnierzy w mundurach na ulicy, w sklepie, w kinie, po prostu na co dzień po pracy. Na rogu Nowowiejskiej i Niepodległości w Warszawie pracuje pewnie podobna ilość zawodowych żołnierzy co za czasów PRL, ale dziś kiedy wychodzą z pracy wszyscy są po cywilnemu. W Berlinie czy w Paryżu, zawodowi żołnierze po pracy także nie ubierają się w ten sposób. Powody tej zmiany są głębokie. Kiedyś w republikach, w monarchiach konstytucyjnych i biurokratycznych bez konstytucji, liberie służb publicznych nosili wszyscy np. nauczyciele szkół państwowych. To były czasy, w których podstawowym elementem tożsamości i wartości człowieka było miejsce w służbie państwu. Optyka zupełnie inna niż obecnie – administracja nie wykonywała usług dla ludności, ona służyła państwu. Najbardziej zhierarchizowaną instytucją było wojsko. Idealny żołnierz nie powinien różnić się niczym od drugiego żołnierza, poza miejscem w wojskowej hierarchii. Wydawało się, że przynajmniej w naszym zachodnim świecie powoli takie myślenie odchodzi do historii. W liberalizmie liczą się przecież różnice indywidualne.
Powoli przestajemy wierzyć, że powołaniem człowieka jest służba abstrakcyjnym ideom, ludzie przestają być mięsem armatnim chwały cesarstwa, wielkości narodu. Służymy z góry w dół – świadcząc usługi administracyjne, edukacyjne, porządkowe itd. – ale służymy dla ludzi. Dla wielu Polaków takie myślenie o służbie to ciągle jeszcze herezja, brak wizji, która powinna być totalną ideą, w porównaniu z którą życie człowieka, jego mały los, jest niczym. Jednak pierwsze kroki w emancypacji człowieka od transcendentnych celów już zostały zrobione i to na poziomie kultury masowej, a nie tylko wśród filozofów.
A tu raptem Putin. Widmo normalnej bandyckiej wojny ubrane w szaty honoru i ojczyzny. Wydaje się, że cały dorobek powojennej kultury politycznej rozsypuje się na naszych oczach.
Chyba nie doceniamy tego, ile możemy stracić. Jakie myślenie, jaka kultura polityczna może teraz wygrać. Od nacjonalizmu i patriotyzmu odeszliśmy zaledwie pół kroku.| Jacek Szymanderski
Na Zachodzie po wielu dramatycznych doświadczeniach zgodziliśmy się, że granice polityczne są tam gdzie są, nie będziemy ich przesuwać, będziemy natomiast pracować nad tym, by były coraz mniej ważne w życiu ludzi i jakoś szło to do przodu. Nadal – zwłaszcza u nas i w innych krajach Europy Środkowej poważne grupy inteligencji chcą integrować naród w opozycji do innych narodów, wystawiać rachunki moralne za czyny ojców i dziadów, ale płatne teraz, do rąk dziedziców. Ciągle jeszcze wielu ludzi chce polityzować religię katolicką. Wydawało się, że po Holokauście to też zanika, że jest co najwyżej rozgrywane dla zdobycia dobrze płatnych stanowisk w polityce, ale już nie ma masowego poparcia. Wydawało się, że społeczeństwo cywilne jest ważniejsze (powoli i z oporami, ale jednak) niż jedność narodowa wielbiona w narodowych mszach celebrowanych przez wojsko.
A tu nagle Putin.
Chyba nie doceniamy, ile możemy stracić. Jakie myślenie, jaka kultura polityczna może teraz wygrać. Od nacjonalizmu i patriotyzmu odeszliśmy zaledwie pół kroku. Należy zawsze pamiętać, że prawdziwymi patriotami motywowanymi autentyczną miłością do ojczyzny byli nie tylko żołnierze AK, lecz także esesmani, żołnierze radzieccy, banderowcy, czetnicy, ustasze. Wszystkich łączyło przekonanie, że służba ojczyźnie jest ponad wszystko, ponad wszystko co zna świat.
Czy jeżeli będziemy musieli bronić się przed Putinem będziemy musieli znowu odwołać się do patosu, do transcendentnych celów? Czy Putinowi uda się przywrócić zimną wojnę czy innymi słowy pokój zbrojny? Ale Putin nie byłby Putinem, a Rosja Rosją, gdyby nie ogromne poparcie ze strony Rosjan. Gdyby Rosjanie zauważyli, że stalinizm, wojna w Afganistanie, Czeczenii to nie chwała, a hańba. Gdyby zauważyli, że armia to tylko policja i jak policja broniąca nas przed chuliganami i bandytami i jak policja zasługująca na wielki szacunek, ale nie jako uosobienie chwały i wielkości narodu. Jako liberał wierzę, że podmiotem moralnym jest człowiek, a nie instytucje. Źródłem chwały i wielkości, jak i przedmiotem odpowiedzialności są jednostkowe czyny.