Aspektu technicznego i finansowego nie ma co omawiać. Gdy kilkanaście lat temu rozpętano prasową dyskusję nad tym, czy kupować F16, czy jakieś inne myśliwce bombardujące, człowiek przy zdrowych zmysłach pukał się w czoło. Co tu publiczność ma do gadania? Trzeba się tylko modlić, by zbrojeniem rządzili fachowcy, a nie politycy. Nie to powinno być głównym przedmiotem naszej troski. Trzeba się raczej zastanowić, czy będziemy chcieli walczyć, gdy zajdzie potrzeba.
Jak zabijać?
Większość młodych ludzi nie potrafi zabić karpia. Wielu nie potrafi strzelić w pysk, nawet gdy mają święte prawo. Ale nie przesadzajmy. Piękne cechy powściągliwości, ogłady i miłosierdzia są trudne do wykształcenia i dość słabo zakorzenione, bo mają krótką historię. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu wszelki udział w wojnie traktowano za powód do chwały.
Zwolennicy militaryzmu prawdopodobnie mają rację, że nie umielibyśmy dziś walczyć na bagnety. Ale i tu nie można wszystkiego przewidzieć. Wojna zmienia ludzi nie do poznania. Nie wiemy, jak byśmy się zachowali, gdyby okoliczności przemieniły nas w bestie. Lub nie tyle w bestie, ile w ludzi krańcowo zdesperowanych. Psychologowie tacy jak Philip Zimbardo i Stanley Milgram powiedzieli nam coś zdumiewającego o naturze ludzkiej. Dajemy się nadspodziewanie łatwo namówić do złego. Na szczęście nie zawsze i nie wszyscy z nas.
Człowieka szanowanego trudno zabić, zatem przyszłego wroga trzeba zawczasu zohydzić i upodlić. Wojna fizyczna wymaga wcześniejszej wojny nienawiści. | Jacek Hołówka
W ostatnich dziesięcioleciach przymusowego naboru wojskowego w Polsce szkolenie wojskowe miało w sobie coś surrealistycznego. Rekruci musieli słuchać o tym, że ich bezwzględnym obowiązkiem jest pałać nienawiścią do wroga. Kto nim jest i co nam zrobił ‒ nie dało się wyjaśnić. Ale zawsze byli to jacyś ideologiczni kontynuatorzy faszystów. Ludzie posępni i podstępni, okrutni, chciwi mordu, bezwzględni i nienawistni. Jakim mówią językiem – nie miało znaczenia. Czego od nas chcą – nie dało się ustalić. Czy boją się nas, czy nami pogardzają – nikogo nie obchodziło. Zasługiwali na śmierć bez względu na to, co o nas myśleli. Mieli pojawiać się w naszej wyobraźni jako jakaś ohydna, anonimowa kukła strzelnicza, którą trzeba rozszarpać kulami, nie pytając o nic. To szkolenie było oparte na krańcowo marnej psychologii i prawdopodobnie było krańcowo nieskuteczne.
Instruktorzy mieli rację, że do walki zagrzewa tylko nienawiść, ale nie rozumieli, że nienawiści nie da się wzbudzić pustymi słowami. Nienawiść krzewi się przez upokarzanie, zastraszanie, przez mity o ludziach-potworach i groźbę tortur. Dlatego przeskok z pokoju do wojny jest tak trudny. Prasa niemiecka i angielska jeszcze na kilka lat przed pierwszą wojną światową pisała o przyszłych wrogach z sympatią i zaciekawieniem. Dopiero od około 1911 r. rozpoczęła się nagonka, wrogie incydenty, akty obrazy, opisy jakiegoś anonimowego dręczenia i zdrady. To nie był przypadek. Człowieka szanowanego trudno zabić, zatem przyszłego wroga trzeba zawczasu zohydzić i upodlić. Wojna fizyczna wymaga wcześniejszej wojny nienawiści. Jeśli więc chcemy uniknąć zbijania, nie możemy pozwolić, by ktokolwiek stał się nam ohydny i nienawistny w skali narodowej. Gdy ten moment prześpimy, na powściąganie nienawiści może być za późno.
Jak umrzeć?
O śmierci najlepiej nie myśleć. Filozofia filozofią, ale lepiej umrzeć niespodzianie i bez świadomości tego, co się dzieje, niż konać w długiej chorobie. Jednak to poczucie, że można zginąć nagle, paradoksalnie, odbierane jest przede wszystkim żołnierzom. Ci wiedzą, że w każdej chwili mogą zginąć, ale tym samym nagła śmierć przestaje być niespodzianką, bo jest zbyt częsta. Nim się bitwa skończy, żołnierz może być żywy lub zabity, zdrowy lub kaleki, triumfujący lub zwyciężony. Jeśli wierzy w Boga, to przed wyjściem do walki zechce zapewne dokonać rachunku sumienia. Ale czy kajanie się dzień po dniu w ogniu bitwy jest w ogóle wykonalne? Czy można osądzić siebie samego podczas walki? Czy biegnącego obok żołnierza ochroniłem jak należy? Czy strzelałem, mierząc jak najlepiej? Czy dobiłem, gdy trzeba, czy brałem jeńców jak trzeba?
Wojna pozwala umrzeć w chwale i uciec od wcześniejszego zaplątania. Nikogo nie pozostawia na dawnym miejscu, ale albo wdeptuje w ziemię, albo wynosi nad innych. Dla chwiejnych umysłów to wspaniała perspektywa. | Jacek Hołówka
Sumienny żołnierz musi sobie wreszcie kiedyś postawić zasadnicze pytania: Czy jestem mordercą, czy byłem tchórzem, czy zachowałem się jak samobójca, czy umiem powiedzieć sobie całą prawdę o moim zaangażowaniu? Trudny do rozplatania węzeł podejrzliwości, samooskarżeń, niepewności i wiary w przypadek niemal całkowicie uniemożliwia trzeźwe osądzenie własnych czynów. Przeciętny żołnierz wolałby zapewne być automatem kierowanym z zewnątrz niż wrażliwym człowiekiem. I wielu sobie wyobraża, że są automatami. Wojna depersonalizuje, tłumi odpowiedzialność, zmusza do wyparcia się własnej osobowości. To szkoła odwrażliwienia i wyparcia się siebie samego na zawsze i bez odwołania.
Niekiedy dla osób silnie zdezorientowanych przez wojnę jej przebieg może być okazją do postawienia sobie wprost pytania o wartość dalszego życia. Kto je sobie niewiele ceni, ten wystawienie się na śmierć odczuwa jako ulgę. Ma to, czego zawsze pragnął: albo okaże się bohaterem jako ktoś żywy i zwyciężający, albo będzie bohaterem jako ktoś martwy i składający swe życie za innych. W obu wypadkach stanie się kimś wielkim i godnym podziwu. Wojna pozwala umrzeć w chwale i uciec od wcześniejszego zaplątania. Nikogo nie pozostawia na dawnym miejscu, ale albo wdeptuje w ziemię, albo wynosi nad innych. Dla chwiejnych umysłów to wspaniała perspektywa.
Jak się poddać?
Żołnierz ma walczyć do ostatniej kropli krwi. Ale w imię czego i dla kogo? To trudna sprawa. Dla braci i sióstr, dla rodziców i dzieci, dla ojczyzny i sąsiadów, dla sztabu generalnego i prezydenta, dla kultury, w której wzrastał, dla religii, którą wyznaje? Każda prosta odpowiedź brzmi fałszywie. Walczy się zawsze o coś więcej. Żeby Polska była Polską, by mity naszej wspólnej przeszłości trwały nadal i rozwijały się także bez naszego udziału.
Czy warto za coś takiego umierać? Można się poddać bez wstydu, gdy człowiek został powalony, jest nieprzytomny i budzi się w obozie wroga. Można się poddać z małym wstydem, gdy o poddaniu zdecydowało dowództwo. I można się poddać ze znacznym wstydem, gdy pojedynczo przechodzi się na pozycje wroga. Wtedy poddanie się oznacza najczęściej wyparcie się swojej wspólnoty i wybór życia wyłącznie na płaszczyźnie biologicznej i konsumpcyjnej. Zbieg lub zdrajca decyduje zazwyczaj zredukować swe życie do przetrwania. Chce być zanurzony w kulturze przyziemnej, nastawionej na sukces i korzyści materialne. Ale nie zawsze.
Pacyfizm jest wewnętrznie niekonsekwentny. Łamie zasadę dyskrecji. Wiąże się z deklaracją, że odmówimy walki bez względu na to, co nam grozi, a to ośmiela wroga do podboju. | Jacek Hołówka
Przejście na stronę wroga może nie mieć istotnego znaczenia moralnego. Podczas wojny narodowej mnich ma prawo swobodnie wybierać, po której pozostanie stronie. Jest wyznawcą jakiejś ponadnarodowej teologii lub kultury. Podobne ma prawo myśleć artysta, naukowiec, może filozof. Mają prawo powiedzieć jak mnich: nie ma znaczenia, w którym będę klasztorze. Także niemieccy specjaliści od rakiet, przechodząc na stronę aliantów, nie robili czegoś, co musi budzić odrazę. Zdradzili Hitlera i Niemców, ale jednocześnie nie zdradzili swego powołania i zdobyli uznanie sojuszników. Wernher von Braun nie musiał się wstydzić swojej decyzji. Wybrał dobrze, nawet jeśli został zdrajcą. I trzeba przyznać, że po wojnie Niemcy nie stawiały mu zarzutu zdrady. Nie tylko dlatego – jak sądzę – że byli w tej wojnie stroną przegraną.
Pacyfizm
Czy zatem powinniśmy zostać pacyfistami? Łatwo wskazać dobre powody. Sprawiedliwe wojny nie istnieją, wojna zadaje bolesne straty wszystkim stronom i demoralizuje żołnierzy. Uczy zabijania i wzmaga ryzykanckie marzenia. Wykorzystuje naiwną propagandę, szerzy nienawiść i raz puszczona w ruch nie daje się zatrzymać. Wojny trzeba unikać tak długo, jak długo to jest możliwe. Jednak unikać jej trzeba dyskretnie i nie zachęcać potencjalnego wroga łatwym zwycięstwem. Dlatego pacyfizm jest wewnętrznie niekonsekwentny. Łamie zasadę dyskrecji. Wiąże się z deklaracją, że odmówimy walki bez względu na to, co nam grozi, a to ośmiela wroga do podboju.
Intencje pacyfistów skutecznie realizuje inna zasada – pierwsze prawo natury ogłoszone w „Lewiatanie” Thomasa Hobbesa, czyli zasada warunkowego dążenia do pokoju: „Każdy człowiek winien dążyć do pokoju, jak dalece tylko ma nadzieję go osiągnąć, a gdy go osiągnąć nie może, wolno mu szukać wszelkich środków i rzeczy dlań korzystnych w wojnie i ich używać”.
Do wojny przygotowywać się należy technicznie i politycznie – przez zbrojenia i stosowanie polityki Hobbesa. Natomiast nie należy i nie warto przygotowywać się do wojny psychicznie i propagandowo. Strzelania można nauczyć się w tydzień. Wzniecanie nienawiści jest zawsze niebezpiecznym zabiegiem, a ćwiczenie się w zabijaniu jest najbardziej dehumanizującym z ludzkich zajęć. Ponadto, wbrew Clausewitzowi o wojnie powinni myśleć wojskowi, a nie laicy. W 1939 r. przegrywaliśmy z Niemcami i Rosjanami nie dlatego, że brakło nam determinacji, ale dlatego, że nie dozbroiliśmy się na czas i nie mieliśmy czym walczyć. Dziś wystarczy, jeśli będziemy robili to, co robią inne kraje w NATO, czyli mieli sprawną armię wybierającą walkę zza biurka, kiedy to tylko możliwe. Nie musimy się szkolić na bohaterów ani liczyć na pospolite ruszenie.