„Nowe historie o duchach”.
Cztery zdjęcia z Birkenau.
Trzy kawałki kory zdartej z brzozy.
Układanka Georges’a Didi-Hubermana. Przejmujące puzzle, z których wyłania się prawda. Nie tyle prawda o Zagładzie: historia z jej linearną narracją, następstwem przyczyn i skutków, jest tu zaledwie zarysowana, ale raczej prawda Zagłady, wymykająca się logice, wykraczająca poza porządek ludzkiego rozumienia. „Jeśli mam jednak dalej pisać, patrzeć, kadrować, fotografować, wywoływać zdjęcia i myśleć o tym wszystkim, to właśnie po to, aby uczynić to zdanie niepełnym. Należałoby raczej powiedzieć: «To niewyobrażalne, więc muszę to wyobrazić mimo wszystko». Żeby przynajmniej coś przedstawić, przy minimum tego, co możemy o tym wiedzieć”. Wyjście poza komfort „niewyobrażalnego” wymaga wielkiej odwagi i determinacji. Wciąż na nowo powinnam zadawać pytanie o to, kim jestem i do czego byłabym zdolna, budzić żałobę i opłakiwać ciągle od nowa tych, którzy tam wtedy zginęli. Po swojemu, wierząc w Boga lub nie, muszę odmawiać niekończący się Kadysz.
W paryskim Palais de Tokyo trwa (do 7 września 2014 r.) wystawa zatytułowana „Nouvelles histoires de fantômes” (Nowe historie o duchach) przygotowana właśnie przez Georges’a Didi-Hubermana i fotografa Arna Gisingera. Wystawa, nawiązująca do legendarnego „Atlasu Mnemozyny”, sporządzonego przez Aby’ego Warburga, jest piktorialnym podsumowaniem XX wieku. Didi-Huberman odnosi się w swoim Atlasie do 42. planszy „Atlasu” Warburga, czyli do figury lamentu. Na ścianach ogromnej sali Palais de Tokyo wiszą zdjęcia wykonane przez Arna Gisingera, na podłodze wyświetlają się symultanicznie filmy: Pasoliniego, Eisensteina, Angelopoulosa, Paradianowa, Godarda, Farockiego i innych. Po pierwszych 30 minutach spędzonych wśród tych obrazów czułam się tak, jakby mnie ktoś ogłuszył. Dwudziesty wiek był czasem tragedii, wojny, przemocy i lamentu. Ale dla Didi-Hubermana był to również wiek emancypacji, bo historia poprzedniego stulecia dowodzi, że od rozpaczy człowiek potrafi przejść do walki, jest w stanie stanąć w obronie własnego życia i swoich przekonań. Po kolejnych godzinach spędzonych na tej wystawie poświęconej duchom zdałam sobie sprawę z tego, że jednym z najważniejszych obowiązków, jakie mam, jest pamiętanie.
Książka Georges’a Didi-Hubermana „Obrazy mimo wszystko” była analizą czterech zdjęć, jedynych, jakie zostały zrobione w Birkenau przez więźnia, członka Sonderkommando, greckiego Żyda, Aleksa. W ujęciu filozofa pojawia się wizualna archeologia, drobiazgowe odtworzenie kontekstu ich powstania, szczególnego momentu, wielkiego strachu, który towarzyszył fotografowaniu, oraz badanie samych obrazów i wpisanie ich w porządek świadectwa. Dlaczego to jest ważne? Bo uzupełnia opowieść o największej jak dotąd tragedii, jaka się wydarzyła. Skłania nas do podejmowania wysiłku przypominania sobie, pokazując bardzo niewielkie ułamki prawdy.
„Kora” zaczyna się od zdjęcia trzech skrawków brzozowej kory ułożonych na kartce papieru. „To trzy strzępy oderwane kilka tygodni temu od drzewa w Polsce. Trzy strzępy czasu. Mój czas też jest w tych strzępach: kawałek pamięci, owo nienapisane coś, co staram się odczytać; kawałek teraźniejszości, tu, przed moimi oczami, na białej kartce; kawałek pragnienia, list, który trzeba napisać, tylko do kogo?” Wyobrażam sobie ten moment, kiedy filozof paznokciami zrywa korę z drzewa rosnącego na terenie obozu. Po co to robi? Może po to, żeby coś poczuć, czegoś doświadczyć i dotknąć. Bo obraz to jednak nie wszystko. A może chce zabrać ze sobą pamiątkę z tej „ostatniej rampy”, z przestrzeni „życia w piekle i oczekiwania na gorsze”. Z drugiej strony pod tą korą przecież żyje drzewo. Przyroda, wegetacja, triumf istnienia czynią miejsce śmierci jeszcze trudniejszym do zrozumienia. Porządek życia miesza się z cieniem tragedii, uświadamia mi bardzo dobitnie, że w moich codziennych wędrówkach po Warszawie depczę kości umarłych. Że powinnam o tym pamiętać. Ale czy potrafię z tą pamięcią żyć?
Filozof zaczyna swoją wyprawę w Auschwitz, gdzie dziś mieści się muzeum państwowe. Znajdują się tam liczne tablice informacyjne, znaki zakazu, a nawet sklep z pamiątkami, w którym można kupić przewodniki, książki o Zagładzie czy popularyzatorski komiks. Porządek właściwy „miejscu kultury” zostaje narzucony „miejscu barbarzyństwa”, co więcej paradoksalnie okazuje się, że to właśnie kultura ze swoją logiką i strukturą umożliwiła zorganizowane barbarzyństwo, masową eksterminację. Wszelkie próby restaurowania i aranżowania baraków czynią z obozu zagłady jakiś koszmarny Disneyland, w którym coraz trudniej obcować z prawdą, bo mapa zastępuje terytorium i coraz trudniej dokopać się do tego, co wiemy. Dydaktyczne, podejmowane w dobrej wierze wysiłki autorów wystaw wydają się przeradzać we własne przeciwieństwo, zakrywać rzeczywistość Auschwitz.
W Birkenau nie ma takiego muzeum, teren obozu jest wedle Didi-Hubermana przede wszystkim przestrzenią badań archeologicznych. Jest to ważne o tyle, że pozwala samodzielnie dokonać wyboru perspektywy. „Miejsce takie wymaga od zwiedzającego, by zastanowił się w którymś momencie nad własnym aktem patrzenia. Po jakimś czasie zorientowałem się, że określona konfiguracja mojego ciała – niewielki wzrost, krótkowzroczność pomimo noszonych okularów, jakiś fundamentalny strach – skłania mnie do patrzenia raczej na to, co znajduje się nisko. Zazwyczaj idę, patrząc na ziemię”. Akt patrzenia jest pierwszym krokiem ku uświadomieniu sobie tragedii niewyobrażalnego. Można spróbować prześledzić kolejne sytuacje, na każdym kroku próbując przełamać „impas wyobraźni”, „który był właśnie jednym ze strategicznych elementów – poprzez kłamstwa i przemoc – nazistowskiego systemu zagłady”. Można próbować uwiecznić na zdjęciach to, co się widzi. Ale ani fotografowanie artystyczne, ani turystyczne nie wydaje się właściwą strategią. Więc Didi-Huberman fotografuje „na ślepo”, szybko przemierzając Birkenau, przechodząc przez kolejne miejsca, w których ludzie mordowali ludzi.
„Nigdy nie można więc powiedzieć: nie ma tu nic do zobaczenia, nie ma tu już nic do zobaczenia. Aby umieć wątpić w to, co się widzi, trzeba jeszcze umieć patrzeć, patrzeć mimo wszystko. Mimo zniszczenia, wymazania wszystkiego”.
Fryderyk Nietzsche zastanawiał się w „Niewczesnych rozważaniach” nad tym, na ile szkodliwa, a na ile pożyteczna dla życia jest historia. Pamięć odróżnia nas od pasących się na łące zwierząt, których jedyne troski związane są z teraźniejszością. Z drugiej strony ciągłe patrzenie za siebie może zdominować naszą egzystencję, niemożliwym czyniąc rozwój i parcie do przodu. Trzeba nam równowagi między świadomością tego, co było i co nas ukształtowało a ciekawością tego, co będzie.
W „Korze” Georges Didi-Huberman uświadamia mi po raz kolejny, że pamięć wymaga przede wszystkim odwagi. Pokusa wygody i myślenia dobrze o otaczającym mnie świecie sprawia, że zamykam oczy, by nie widzieć tego, co mogłoby zburzyć koherencję i odebrać mi poczucie bezpieczeństwa. Ale równocześnie pamięć jest źródłem wielkiej siły, choć docierając do niej można sobie poranić nie tylko ręce.
Książka:
Georges Didi-Huberman „Kora”, przeł. Tomasz Swoboda, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2013.